Dodany: 01.10.2007
|
Autor: lid
Zawsze wypijał tu swoje przedpołudniowe piwo, spokojny o to, że otrzymałby drugie i trzecie, a nawet czwarte, gdyby zechciał. Wypijał zresztą zwykle nie więcej niż dwa. Zbyt szanował swój jasny, bystry umysł (któremu zawdzięczał między innymi także to piwo), by mącić go sobie nadmierną dawką alkoholu. Jednak świadomość owej potencjalnej możliwości urżnięcia się w razie chęci dawała mu szczególną satysfakcję. Świadomość ta była jednym z głównych elementów decydujących o poczuciu bezpieczeństwa w tym barze, w tym mieście i w ogóle na tej planecie*.
Z głośnika popłynęła znów nastrojowa muzyka, a dwie różowe, plastykowe kukły podjęły swe mechaniczne harce, wydając przy tym serie okolicznościowych dźwięków i posapywań.
Sneer stał jeszcze przez chwilę i czuł, jak w nim gwałtownie wzbiera, nie dający się opanować, histeryczny chichot, szyderczy chichot jakiejś rozpaczliwie radosnej satysfakcji. Wybiegł krztusząc się tym wewnętrznym paroksyzmem śmiechu. Przez kilka minut stał, zgięty w pół, z czołem opartym o chłodny mur budynku, dłońmi trzymając się za brzuch. Ciałem jego wstrząsały konwulsyjne spazmy dzikiego rechotu, po policzkach popłynęły łzy.
— To jest to! — wychlipał półgłosem, opanowując z trudem drganie przepony. — To jest właśnie pełna synteza, szczyt wszystkiego, pierwsza zapowiedź ostatecznego końca. Oto, do czego gnamy w tym naszym beznadziejnym, ślepym, baranim pędzie. Automaty do wszystkiego! Wszystko automatycznie! I oto nagle przytomniejemy w obliczu dylematu: jeśli jeden automat potrafi kopulować z drugim tak sprawnie, zgrabnie i na tyle sposobów, to co jeszcze, u diabła, robią ludzie na tej planecie?!**
---
* Janusz Andrzej Zajdel, „Limes inferior”, wyd. Iskry, 1987, str. 24.
** Tamże, str. 90.