[uwaga na SPOILERY!]
Oto jeden z literackich paradoksów. Pomimo mojej rosnącej niechęci do Jeżycjady (zwłaszcza tej współczesnej), na kolejne tomy rzucam się jak ktoś głodny, choć przecież spodziewam się, że - aby pozostać przy jedzeniowych metaforach - zamiast wykwintnego dania dostanę marny erzac. Tym razem sięgnąłem po
Feblik (
Musierowicz Małgorzata)
. Refleksjami postanowiłem się dzielić z Wami na bieżąco.
Nie umiem się wbić w tę narrację po subtelnościach w prozie Siesickiej. W końcu się udaje. Miłe zaskoczenie na pierwszych stronach. Nowa bohaterka, Agnieszka Żyra. Szkoda, że Musierowicz trochę wpycha ją na literacką scenę, zamiast pokazać w naturalnym środowisku. Postać intrygująca, niejednoznaczna, z lekka toksyczną sytuacją rodzinną (w cieniu matki i siostry artystek - silnych osobowości nieumiejących budować trwałych związków. Trochę tendencyjnie potraktowane postaci. Nieco androgyniczne). Aga zdecydowanie nie jest tak irytująca i niedzisiejsza jak Hoża Dorotka, główna bohaterka "Wnuczki do orzechów". Jest w niej pewna świeżość. Dziewczyna nie gęga łaciną, tylko słucha starych piosenek. Fajnie, in plus.
Lecimy z akcją. Jest trochę wtórnie. Tekla, siostra Agnieszki, zalicza kolizję - szkło w stopie (to samo przytrafiło się Natalii w "Nutrii i Nerwusie"), a Ignacy Grzegorz w autobusie znów wpada w tarapaty (wtórnie, wtórnie!). Tym razem nic nie żądli go w tyłek, wysypują się wiśnie. Scena autobusowa jednak jest całkiem niezła, Musierowicz świetnie opisuje autobusowy rejwach. Pojawia się druga dziewczyna - przeciwieństwo subtelnej, tajemniczej Agi. Głośna, nieprzebierająca w słowach, ekstrawertyczna dziewoja. Ciekaw jestem, czy to jest jedna z tych bohaterek, których według autorki mam nie lubić. Taka żeńska wersja Bogatki z poprzedniego tomu.
W międzyczasie do rozanielonego i zakochanego Ignasia dzwoni Magda. I okazuje się wredną, nieczułą jędzą (tak, o wy, którzy mieliście wątpliwości, którzy współczuliście McDusi atakowanej przez Idę - teraz trudno nie współczuć Ignasiowi. O ile trudno nie mieć pretensji do Magdy, że wybrała byłego chłopaka (formalnie ona i Ignacy G. się rozstali), o tyle wkurza bezrefleksyjne i trochę bezduszne podejście do faktu, że jej siostra-bliźniaczka wyrządziła temu chłopcu ogromną krzywdę. Trudno nie współczuć Ignasiowi. No!). Ignacy jest nieszczęśliwy, zszokowany (łatwo to zrozumieć), Aga cudownie dyskretna, a druga dziewczyna nachalna, choć zatroskana.
W międzyczasie przenosimy się na Roosevelta do osamotnionego Grzegorza Stryby (to chyba odpowiedź na te kpiny czytelników, którzy twierdzą, że Grześ jest niewidzialny). Duszno u Borejków nawet kiedy prawie tam nikogo nie ma. Trochę zbyt taki sam ten świat, aby mógł być naprawdę ciekawy. Na marginesie - wkurzają mnie sztuczne zamienniki używane przez Musierowicz (np. o Józinku - rudzielec).
Wróćmy do autobusu. Co się dzieje - ha! Ignacy G. ogromnie wrażliwy chłopak ze złamanym sercem, pomaga Adze, która nagle zasłabła. Po chwili siedzą w kawiarni i swobodnie sobie gawędzą, wręcz flirtują (w międzyczasie druga dziewoja ma świetne wejście, jej język jest cudny, trudno tej dziewczyny nie lubić). Oczywiście wrażliwy Ignaś zapomina, że pięć minut wcześniej dziewczyna, z którą jechał się spotkać potraktowała go paskudnie, jego nieszczęście nagle wyparowuje (litości!). Okazuje się, że zawsze miał słabość do Agi, nawet pisał dla niej wiersze. Tutaj już wzdycham ciężko.
Na stronie 34 potrząsam głową z niesmakiem. Cytacik:
"- Wciąż piszesz wiersze? (...)
- Chyba się w końcu zniechęcę - odparł wreszcie wymijająco, lekkim tonem. - Im więcej wiem o poezji, tym gorzej mi się pisze. Zresztą kogo dziś interesują wiersze? Nawet ty... - tu urwał nagle, po czym odchrząknął i mówił dalej: - Hm. Na wakacjach spotkałem taką jedną realistkę, która wręcz słyszeć o poezji nie chciała. Wciąż natomiast mówiła o owadach. Oczywiście, tacy ludzie to sól ziemi, świat ich niewątpliwie potrzebuje [jasne, Ignaś, ta poezja to przeżytek, słusznie Ci Hoża Dorotka namąciła w łepetynie! Pffff!], i to na pewno bardziej niż mnie, ale co ja mam robić, kiedy wolę sztukę od biologii?"
No więc ok, ograniczona i bezmyślna Hoża Dorotka wygrała - z poezji się wyrasta, nawet jeśli jest niemal całym życiem jak w przypadku Ignasia. Czekam teraz, aż Borejko-senior powie, że w sumie ci antyczni mędrcy powinni odejść do lamusa, a łacina to przeżytek.
Oj, tyle na dziś...
Kolejny dzień z "Feblikiem". Jeszcze wczoraj poczytałem parę stron. Irytacja się zwiększa. Dobrze przynajmniej, że para normalnie się poznaje(choć nadal mi się to kłóci z Ignasiem, któremu właśnie złamano serce), a nie ma niezwykłych snów, baniek i obrączek z trawy (choć to "odgadywanie" obrazów Agi troszkę tą magią trąci).
Humor taki na siłę, dialogi pseudośmieszne. Ignacy na Sołaczu strasznie przynudza i się wymądrza, niby nic nowego. Czemu się zwiększają moja irytacja i niesmak. Ignaś zamawia taksówkę dla siebie i już niezemdlonej Agi:
"- Ktoś tu zasłabł. Kobieta! - dorzucił tonem znaczącym, naglącym i tajemnym, jakby miał zamiar pilnie wieźć żonę na porodówkę" (s. 37). "Co ja bym bez ciebie zrobiła" (s. 41), powie później Aga. "W trudnej sytuacji życiowej nie masz lepszego sposobu na znalezienie ratunku, niż zwrócić się do Prawdziwego Mężczyzny w tonacji zbolałego kurczątka" - to z "Pulpecji".
W "Febliku" obrywa się ludziom zamożnym. Nie lubię tego dyskretnego jadu. I podziału na świat Borejków i Borejkowpodobnych i złych Innych. W "Febliku" to bogacze. Ignaś i Aga zastanawiają się, dlaczego bogatego pana, co zamówił dzieło sztuki, nie ma w domu:
"- Przyszliśmy chyba za wcześnie - oceniła sytuację Aga.
- Może zapomnieli kupić drogiego szampana i pojechali do centrum handlowego - snuł przypuszczenia Ignacy. - Albo zjedli wszystkie lody i mają tylko czekoladowe, a w każdym pucharku muszą być dwie kuliki, czarna i biała [dla kontrastu - Borejkowie jedzą "wspaniałe lody domowej produkcji" (s. 45)]. Albo nagle jeden z dwóch pstrągów (nie cierpię ryb!) skurczył się drastycznie w pieczeniu, względnie wypadło mu oko.
- Nie - śmiała się Aga. - Bogacze nie pieką sami pstrągów, zamawiają catering" (s. 40).
No wkurzył mnie ten catering niebotycznie! Osobiście znam wielu zamożnych ludzi, którzy z przyjemnością gotują dla siebie i innych. Elementem charakteryzującym i ośmieszającym "bogacza z Sołacza" ma być umiłowanie do symetrii. Wszystko musi być podwójne. Jakoś jak Gabrysia z Grzegorzem kupowali sobie podwójne książki, to nie było to ośmieszane.
EDIT: Niniejszym odszczekuję ostatni akapit. Podobnie jak uprzedzili się Ignaś i Aga, tak i ja się uprzedziłem do tego fragmentu. Okazuje się, że to było tylko takie głupie, bezmyślne gadanie, które nie znalazło pokrycia w rzeczywistości. Bogacze z Sołacza są sympatyczni i ciepli. Nie ma w nich zadufania.
Lecim dalej. Ignaś, wesolutki jak szczygiełek i szczęśliwy zwiedza mieszkanie Agi. Oczywiście uderzający jest kontrast między matką-furiatką, której niezbyt udane prace wiszą w mieszkaniu, a między subtelną Agą, której pokoju "stały zamalowane blejtramy, skromnie ustawione płótnami do ściany" (s. 64). A co mnie w tym fragmencie wkurzyło?
"Cóż, koniec z błędami. A także z sonetami. Koniec. Nareszcie! Jak to dobrze, że od pierwszej chwili odnaleźli z Agnieszką dawny kumplowski modus procedendi! Niczego więcej już mu nie trzeba. Życie znów miało dla niego uśmiechnięte oblicze [przypominam - kilka godzin wcześniej ukochana złamała mu serce. Szybko się pozbierał chłopak, pozazdrościć]. I tego trzeba się trzymać. Ta trzeźwa i praktyczna Dorota miała sto procent racji, namawiając go po przyjacielsku, by nie dramatyzował w sprawie Magdusi i nie obnosił się z żałobą po tym rozstaniu. To nadal jest dobra rada [ha, widzicie czytelnicy, którzy zarzucaliście Hożej Dorotce brak empatii i ograniczenie! Myliliście się! Tak było właśnie najlepiej!]. Dramat należy głęboko schować, a nawet - pochować, ponieważ przeszkadza żyć normalnie [ech, jasne, to takie cudownie proste i oczywiste. Tłamśmy w sobie uczucia, uśmiechajmy się do świata, udawajmy, że problemów nie ma]" (s. 65).
Strona 72 - jestem mile zaskoczony. Jeżycjada i postać alkoholiczki. No, no.
Strona 75 - i znów jestem zniesmaczony. Ignacy wraca do dziewczyny, której matka-pijaczka zrobiła ogromny wstyd. Aga płacze, a co mówi dzielny rycerz:
"- Nie płacz.
Ale ona płakała cicho i beznadziejnie.
- No już przestań, co? - rzekł, usiłując spojrzeć jej w twarz. - Ja dostałem prawym sierpowym i nie płaczę (...) Jak się zaraz nie uspokoisz, to ja też zacznę płakać - oznajmił półżartem. - Już jestem bliski łez." (s. 75).
Mam ochotę w tym momencie przywalić Ignasiowi kolejnym prawym sierpowym. Póki co poprzestanę na paru wcześniejszych cytatatach: "Poczuł, że jest idiotą i zadufkiem" (s. 68), "Brak wyobraźni! On nie tylko zawęża horyzonty i pozbawia życie urody; on potrafi czasem być miażdżący w skutkach" (s. 69). Ciekaw jestem, jak się poczują dzieci alkoholików, czytając te kwestie Ignacego Grzegorza. Ech...
Na szczęście na stronie 104 Ignacy G. zrozumiał, że "nie płacz" nie zdaje egzaminu. I zachował się tak, jak zachować się powinien.
Wkurzyła mnie za to kolejna rozmowa w tym temacie, kiedy Ignacy proponuje Agnieszce, że ją odwiezie, a potem wejdzie tam z nią, bo musi się wytłumaczyć. Bo przecież:
"Minęło trochę czasu. Pewnie to jej pomogło, uspokoiła się albo coś. To tak nie może zostać. Twoja mama nie może trwać w tym - no, jak by to powiedzieć, błędnym przekonaniu. Nie wierzy tobie, a więc musi uwierzyć mnie. To jest ważne, przede wszystkim dla ciebie, ale dla mnie też".
I nie wiem, na co tu się wkurzać bardziej. Na to że Ignaś myśli o sobie, czy na to, że Aga się na to towarzyszenie zgadza. Nie wierzę, aby ryzykowała wpuszczenie Ignasia za próg domu, gdzie może znów czekać pijana matka. Że ta dziewczyna sama chciałaby się narażać na ten wstyd, strach, niepewność. Strasznie grubymi nićmi to szyte. A szkoda, bo poza tym sylwetka dziecka z rodziny alkoholowej jest całkiem nieźle oddana.
s. 77 - kolejny ukłon w stronę krytyki "Wnuczki...", wytłumaczenie fascynacji Gabrysi Ellerym: "To klasyka, potęga w historii powieści kryminalnej, mistrzostwo świata. Nie tłumaczono go u nas poza jedną powieścią. Muszę, tak jak postanowiłam, przeczytać w oryginale wszystkie jego książki".
s. 83 - kolejna wycieczka w stronę czytelników: "- A co to znaczy: dobrze przyjmować krytykę? Robić tak, jak ty chcesz?
- A skąd. Dobrze przyjmować krytykę to znaczy: nie złościć się. I oczywiście nadal spokojnie robić swoje. Tak jak ty chcesz. (...) Jeśli krytyka jest życzliwa i szczera, weź ją pod uwagę, może w czymś się przyda. Jeśli jest głupia lub wroga, gwiżdż na nią. W każdym zaś wypadku rób tak, jak uważasz. Bo to jest twoje dzieło i nikt poza tobą nie ma nic do gadania".
- s. 101. Ignacy Borejko o degradacji świata (chyba to ma usprawiedliwić tę samotną Borejkolandię, na której - wedle niektórych krytyków - zamknęli się bohaterowie Jeżycjady) "Przypisuję to wzrostowi masy tych, którzy uparcie schodzili na złą drogę. Schodzili, schodzili, coraz ich było więcej i oto niepostrzeżenie szala się przechyliła na drugą stronę. Teraz ci, którzy są na dobrej drodze, muszą się liczyć z falą potępienia, muszą się tłumaczyć, dlaczego jeszcze na niej trwają, przeszkadzając swym przykładem tym, którzy chcieliby swobodnie staczać się w dół.
-Staczanie się jest łatwe, a do tego stało się modne - zauważył Florian. - Kto się nie stacza, ten uchodzi za hipokrytę. A to znaczy w efekcie, że ludzie, którzy nie mogą sobie poradzić ze sobą, piętnują tych, którzy sobie poradzili.
- A zauważcie - wtrącił się Robrojek - jak media pilnie pracują nad tym, że dobrze jest być głupim, aroganckim i niewykształconym. I ludzie wierzą, bo wtedy jest się po prostu kimś przeciętnym i żyje się bezpiecznie.
- Ja nie chcę tak żyć - oznajmił Szymon."
- 107-110 - bardzo ładna (mimo pewnego ładunku sentymentalizmu) i ciepła scena. Babi rozmawia z Józefem. Można się wzruszyć. Rzeczywiście czuć klimat księżycowej nocy. I bezpretensjonalne ciepło.
- 120 - wzmianka o grze w Dixit. Dla niektórych Biblionetkowiczów to na pewno sympatyczny szczegół. Szkoda, że znowu przy okazji do ogródka Magdusi wpadł kolejny kamyczek. Monotematyczna przy Dixicie, przy Carcassone oszukiwała... Czyżbyśmy mieli drugi po Pyziaku Schwarzcharakter?
- 122-130 - Ignacy G. i Agnieszka jadą na rodzinny obiad do Górskich. Z tego Ignacego straszny nudziarz. Bardzo dobra scena z życzliwą kobietą w słomkowym kapeluszu. Pełna ciepła, bezpretensjonalna, niewiele w tym słów. W końcu Aga ucina te przemądrzalstwa "Ignacy, czy mógłbyś już przestać?" (s. 130). Mam ochotę jej podziękować. Podoba mi się ta bohaterka. Widać, że Musierowicz przydało się takie "odświeżenie". Ale o ile Hoża Dorotka była niedzisiejsza i irytująca - o tyle Agnieszka jest złożona i ciekawa.
- 180-182 - o rany! Jak argument Jeżycjadowego "epatowania katolicyzmem" zaczął mi się wydawać trochę przesadzony (Borejkowie są praktykującymi katolikami i to wszystko, akcja bywa wpisana w katolickie święta), to ten fragment z rozmawianiem o pacierzu i odmawianiu "Ojcze nasz"... Ech... Litości! Być może to jest właśnie to epatowanie. Niestrawne. A może to wina moich własnych religijnych przekonań.
9.11.2015 - godzina 9.22 - skończyłem czytać "Feblik". Dałem 4. Pomimo słabszych fragmentów, nie jest to książka tak fatalna jak "Wnuczka do orzechów". Dobrze Musierowicz zrobiło zanurzenie w cudzej rzeczywistości (najwięcej w książce Agnieszki). O ile Hoża Dorotka to nieporozumienie, o tyle Agnieszka jest postacią zajmującą, złożoną, typem postaci, której jeszcze w Jeżycjadzie nie było (odważny temat - alkoholizm w rodzinie). Docieranie się Ignacego i Agnieszki jest stopniowe (choć finał mnie wkurzył
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Niemniej rozumiem, że z uwagi na matkę i siostrę Agnieszki, być może takie rozwiązanie było konieczne).
A teraz podsumujmy:
Minusy:
- akcja niepotrzebnie zagmatwana, trochę dłużyzn (te maile, te perory Ignasia, rany!), powtórzenia scen i fragmentów (sam trop "Krystyna, córka Lavransa" - świetnie, ale gadają o tym za dużo. Jedną z tych rozmów - Mili z Gabrysią - dałoby się wyciąć)
- początkowe natychmiastowe ostudzenie uczuć Ignacego Grzegorza względem Magdusi - nieprawdopodobne jeśli wziąć pod uwagę ten typ bohatera
- zaproponowane Agnieszce kolejnej wizyty u jej mamy w imię Prawdy i jej zgodzenie się na to. Nieprawdopodobne.
- Ignacy jako niedoświadczony kierowca śmiga za kółkiem, choć to przecież narażenie zdrowia i życia jego i Agnieszki.
- wątek Bogatki i ogólnie Hożej Dorotki i Józefa
- Magdusia wyrastająca na drugi po Pyziaku czarny charakter cyklu
- humor taki mało śmieszny (ale wiem, że to kwestia indywidualna - ja się nie zaśmiałem ani razu)
- rozliczanie się z krytyką na łamach kolejnej książki - to zarzut mniejszego kalibru, to mnie raczej bawi.
Teraz plusy:
+ zupełnie nowa problematyka w Jeżycjadzie, Agnieszka jako dziecko alkoholiczki przeważnie jest autentyczna.
+ bohaterka - złożona, ciekawa, nieinfantylna. Świetnie ripostuje te natchnione gadania Ignacego o Miłości ponad wszystkim. No ale jest to kwestia innych doświadczeń.
+ dobre rozwiązanie wątku "domek Idy"
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
+ kilka dobrych scen rodzinnych i rodzajowych (scena z kobietą pchającą samochód)
+ brak tych ostentacyjnych i nachalnych zachwytów wsią. Jeśli są - podane bardziej "trzeźwo".
Ufff! Nie jest źle, zwłaszcza na tle bardzo kiepskiej "Wnuczki...". Chyba Małgorzata Musierowicz jednak wzięła sobie część krytyki do serca. A teraz czekamy na "Ciotkę zgryzotkę" (czyżby to było o Idzie?).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.