Dodany: 01.09.2009 21:59|Autor: Pikinini

Wieża Babel


Świat przedstawiony w tej powieści wydawał mi się podobny do czasu po upadku wieży Babel. Choć książka liczy sobie aż 500 stron, to jednak mnogość podjętych przez autorkę wątków może przyprawić o lekki zawrót głowy. Tak pewnie właśnie czuli się też ci, którym poplątały się języki – budowniczowie wieży, ale i bohaterowie „Białych zębów”. To współcześni mieszkańcy Londynu: Anglicy, emigranci z Bangladeszu, Jamajki, ich urodzone w Anglii dzieci. Wszyscy, którzy tu przyjechali, tęsknili do lepszego życia, ale ich tęsknota nie skończyła się. Teraz tęsknią za starym krajem, za przeszłością, za niespełnionymi marzeniami, młodością, poczuciem przynależności. Swojego miejsca nie mogą odnaleźć też ich dzieci.

Wszyscy są po prostu zwyczajnymi ludzi poszukującymi w globalnym świecie swojej tożsamości. Szukają jej najczęściej w mitach przeszłości, religii, nowych ruchach ideologicznych. Choć powołują się na rodzinę, nie potrafią w niej żyć, oparcia szukają wszędzie, gdzie to możliwe, ale zawsze poza domem.

Wszyscy z wielkim strachem idą przez życie, kurczowo czepiając się swoich wyobrażeń o nim. Sami są zresztą ciągle obarczeni stereotypami, od których Anglicy – jeśli tacy w ogóle jeszcze są – nie potrafią się uwolnić.

Społeczeństwo, władze, szkoła, posuwając się do absurdalnych decyzji, próbują pozornie scalić całą kulturowo-rasową mieszankę swoich obywateli. Uczniowie obchodzą chyba wszelkie możliwe święta religijne i świeckie wydarzenia: Boże Narodzenie, ramadan, chiński Nowy Rok, Diwali, Jom Kipur, Chanukę, urodziny Hajle Selasjego i rocznicę śmierci Martina Luthera Kinga, a najstraszliwszym szkolnym wykroczeniem jest „wyśmiewanie się z cudzej kultury”. Wydaje się, że to sposób na wybielenie kolonialnych wyrzutów sumienia, sposób na zaistnienie jako najbardziej tolerancyjny naród świata. W rzeczywistości jednak akceptacja okazuje się trudnym do osiągnięcia ideałem. W biurach, restauracjach, szkołach i na ulicach wciąż, choć skrycie, negatywnie reaguje się na kolor skóry, akcent, przeszłość, wyznanie, wykształcenie czy miejsce zamieszkania.

W miarę przewracania kolejnych kartek przestałam dziwić się nagromadzeniu wątków. Ich mnogość oddaje właśnie londyński chaos – ten na ulicach i ten w duszach.

Kontrowersyjny może wydawać się pomysł na zakończenie. Jego konstrukcja przypomina trochę finał kiepskiego serialu, gdzie w kilku ostatnich odcinkach poszczególni bohaterowie przygotowują się do wystudiowanego, ostatecznego triumfu. Nasi bohaterowie - wyznawcy i bojownicy – gromadzą się w sylwestrowy wieczór, by zatriumfować nad innymi. Zwycięzcą chce się też okazać organizator spotkania, niezachwianie wierzący w prymat nauki, genetyk.

Wszystko ma zostać uporządkowane, choć każdy z licznych bohaterów wyobraża sobie to w inny sposób. Następuje jednak całkowity upadek, zawalenie wieży budowanej przez i tak mówiących już innymi językami ludzi. Może w końcu, zamiast szukać własnego triumfu poszukają jednak wspólnego języka?

Mimo mojego początkowego dystansu do teatralnego opisu końcowej sceny, uważam, że Zadie Smith przerysowała go w zamierzony sposób. To świetne podsumowanie wszystkich, tak licznych w tej książce wątków i miotających bohaterami niepewności.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1211
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: