Miesiąc rozpoczął się kolejną przygodą z Mario Puzo. Po obejrzeniu jednym ciągiem trylogii kinowej, w ręce wpadł mi "Sycylijczyk" (
Sycylijczyk (
Puzo Mario)
). Trochę zraziła mnie retrospektywna fabuła, ale niepotrzebnie i niesłusznie. Zgodnie z oczekiwaniami Puzo wciąga, choć tym razem nie od samego początku. W każdym razie akcja się rozkręca, świat twardych reguł i nieustannie przelewanej krwi ma nie mniejsze oddziaływanie niż w kultowym "Ojcu Chrzestnym". Inne postaci, inne charaktery, a jednak wszystkie plastyczne i realne. Nie wiem, czy Puzo miał tak genialną wyobraźnię, czy był tak świetnym obserwatorem (jeśli kreacje literackie opierał na żywych pierwowzorach), w każdym razie efekt robi wrażenie.
Skok ku dawno nieporuszanej, poważnej literaturze faktu dokonał się za sprawą wspomnień Mary Berg (
Dziennik z getta warszawskiego (
Berg Mary (właśc. Wattenberg Miriam))
). To chyba jedna z tych pozycji, których nie da się sklasyfikować w kilku linijkach, a na pewno nie powinno. W każdym razie, obraz jest wstrząsający, z pewnością również ze względu na autentyczność zapisków i postać piszącej. Nie mogłam zasnąć po zakończeniu czytania w nocy, a nigdy mi się to nie zdarza. Wstrząsające świadectwo drugiej wojny światowej. Podobnie zresztą jak pozycja Zusaka (
Złodziejka książek (
Zusak Markus)
), chociaż tutaj mamy do czynienia z fikcją literacką. Bardzo oryginalny styl narracji, przy którym nabiera się wrażenia, jakby było się rozbrykanym sześciolatkiem przykutym do miejsca w zimowy wieczór przez opowieść ukochanej babci. Albo jakby swoje przygody opowiadał znany od wielu lat przyjaciel. Pojawia się refleksja, pojawiają się łzy. Książki nie da się ocenić nisko, ale jednak w jakiś sposób miałam wrażenie, że ten styl pisania trafił się tutaj sam dla siebie, przypadkiem. Pozostając w oderwaniu od historii, dla której powinien zaistnieć.
Spotkanie z nieznanym do tej pory pisarzem (
Żar (
Márai Sándor)
) zaowocowało dużym oczarowaniem i niecierpliwością, żeby dowiedzieć się, co się wydarzy dalej. Problem pojawił się, kiedy fabułę zastąpił monolog stanowiący połowę książki (co najmniej). Jest w tym sens, jest w tym widoczny zamysł, ale całość stała się dzięki temu monotonna, przydługa i nieco nudnawa. Na początku był zachwyt, koniec połączył się z uczuciem ulgi, a tydzień po zakończeniu czytania i spojrzeniu na tytuł, nie pamiętałam, o czym to właściwie było.
Po nieudanym spotkaniu z Gombrowiczem, jedynie w czasach liceum, i jedynie w wymiarze przymusowym i zdecydowanie ciężkostrawnym, spróbowałam po raz kolejny (
Pornografia (
Gombrowicz Witold)
). Było to fiasko, literalna klapa. Gombrowicz może był genialny, jednak do mnie nie przemawia. Nawet wtedy, kiedy ostatkiem sił próbuję zaczytać się w jego słowach.
Nigdy nie praktykowana przygoda z klasyką filozofii (
Zachęta do filozofii (
Arystoteles (Aristoteles))) z kolei była bardzo przyjemna i bardzo owocna. Przy okazji skłaniająca do zastanowienia się nad sprawami ważnymi i ważniejszymi, codzienną hierarchią wartości. Dała do myślenia, zmotywowała do przemyśleń.
Długo odkładana pozycja Carrolla (
Całując ul (
Carroll Jonathan)
) prawdziwie mnie zainteresowała, szkoda tylko, że okazała się prosta i przewidywalna. Z marszu skreślam współczesne historie ze zbrodnią, gdzie do rozwikłania fabuły konieczny jest geniusz komputerowy, tutaj szesnastoletni, który jest w stanie rozpracować wszystko. Wygodne dla pisarza, czytelnik puka się w czoło. Nie znam autora, nie miałam z nim do czynienia wcześniej, ale jakoś spodziewałam się podświadomie czegoś więcej.
"Bogać się, kiedy śpisz" (
Bogać się kiedy śpisz (
Sweetland Ben)) jest pozycją, która próbuje przekonać czytelnika do tego, że umysł stanowi o wiele potężniejsze narzędzie sprawcze, niż kiedykolwiek byłabym w stanie przypuszczać /przyznać. Nie wiem, czy autor nie przesadza (ok, chyba przesadza momentami), ale jednak znalazłam tam kilka bardzo wartościowych pomysłów, które chcę wprowadzić w życie. Bardzo się cieszę, że trafiłam na tą książkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.