Ocalić codzienność
„A więc przede wszystkim Cranford jest we władaniu Amazonek: kobiety rządzą we wszystkich domach o nieco wyższym czynszu. Jeżeli jakaś małżeńska para przybędzie do miasta na stałe, dżentelmen – w ten czy inny sposób – znika”[1].
„Panie z Cranford” to powieść o dziewiętnastowiecznych kobietach – pannach, starych pannach, wdowach i siostrach. Chociaż mężczyźni pojawiają się na jej kartach, są zazwyczaj jedynie tłem. Cranford nie zamieszkują jednak posągowe heroiny czy wyzwolone emancypantki, a zwyczajne, przeciętne wręcz przedstawicielki swojej epoki. Gaskell z niewątpliwą subtelnością i finezją uchwyciła urok tamtej, minionej już codzienności.
Oto czytelnik poznaje starsze, niezbyt zamożne panny z wyższych sfer, których życie wypełniają rutynowe czynności, przerywane jedynie elektryzującymi ploteczkami. Każda z pań ma swoje małe dziwactwa, niewątpliwie dodające im kolorytu. Większość z nich jest zmuszona oszczędzać – stąd wieczory spędzane przy dwóch świecach palonych naprzemiennie, aby zachować pozory, czy podwieczorki z cienko posmarowanymi masłem kromkami chleba. Panie z Cranford przede wszystkim jednak emanują ciepłem i serdecznością, a także pewną dozą miłej naiwności.
Powieść Elizabeth Gaskell to również kopalnia uroczych uwag – takich jak chociażby ta: „(...) uważam za rzecz wulgarną, niegodną prawdziwej literatury, aby drukować w odcinkach”[2] – które wywołują uśmiech i tęsknotę za czasami powieści drukowanych w odcinkach.
Gaskell posługuje się humorystycznym, lekkim stylem i zdaje się wiernie odwzorowywać przedstawicielki epoki, w której żyła. Jej opowieść przypomina nieco bursztyn – zastygły w niej obrazy dziewiętnastowiecznej angielskiej codzienności i oglądane dzisiaj, migoczą ciepłym blaskiem. Rytuały dnia powszedniego, restrykcyjne konwenanse, nieistotne błahostki składające się na rutynę – to wszystko Gaskell swoim piórem ocaliła od zapomnienia.
„Panie z Cranford” są świadectwem czasów, które bezpowrotnie minęły, zgoła inaczej pojmowanej moralności i wartości, które odeszły już w niebyt. Z pewnym pobłażaniem, a może nawet wyższością czyta się dziś o czepkach, lektykach i ceremoniale składania wizyt. To wszystko tworzyło jednak pewien porządek i miało swój czar – współcześnie już nie do odtworzenia. Z rozrzewnieniem więc można wrócić do czasów Elizabeth Gaskell, w których co prawda równouprawnienie i prawa kobiet uważane były przez same zainteresowane za fanaberię, a jednak kobiety cieszyły się pewnym szacunkiem, który niespodziewanie gdzieś zaginął.
---
[1] Elizabeth Gaskell, „Panie z Cranford”, przeł. Aldona Szpakowska, wyd. Czytelnik, 1970, s. 5.
[2] Tamże, s. 17.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.