Nikomu nie polecam tego... arcydzieła
Wszyscy bohaterowie tej książki prowadzą grę. Tylko nie wiedzą, na jakim tle. Chcą własnego szczęścia. Czasem spokoju. Chcą wszystko osiągnąć po przysłowiowych trupach. To świat, w którym:
"Życie jest grą pozorów (...). Wygrywa ten, kto w te pozory potrafi najlepiej grać"*.
A wychowana w świecie, w którym wszystko jest grzechem Emma Morris chciała tylko wiedzieć, jak smakuje seks. A Robert Dowson wciąż tęsknił za zmarłą matką, idealizował ją, marzył o kobiecie czystej, nieskalanej, takiej, która nie mogłaby się z niego śmiać. A autystyczny David Dowson zwyczajnie zakochał się w uroczej terapeutce i tylko jej pragnął. A Nadine Carter, wychowana w biedzie, chciała zdobyć arcybogatego królewicza z bajki. A Walter Carter chciał napisać dzieło swojego życia. A mali Jenny i Nick Carterowie po prostu chcieli miłości rodziców. A Ruby Carter również chciała być kochana.
Nikomu nie polecam tej książki. Można się wciągnąć tak, że nie będzie się chciało jej odłożyć. A to naraża czytelnika na drastyczne sceny. Na szarpaninę nerwów. Na przerażenie. Na łzy. Na ból zbliżony do tego, który odczuwają bohaterowie. I nie sposób będzie przerwać, gdy zafascynuje się niezdrowo tym, ile bólu i cierpienia można znieść.
Nikomu nie polecam tej książki. Bo rychło się okaże, że nikt nie może osiągnąć szczęścia. Wszyscy są w jakiś sposób wyrachowani. Wszyscy zieją nienawiścią. Ale wszyscy także cierpią. Są nękani strachami, które przybierają postać oskarżających twarzy, szczurów, pająków. Większość popada w obłęd. Trudno kogokolwiek polubić, ba, trudno kogokolwiek nie znienawidzić za to, co (ów ktoś) robi bądź za to, czego nie robi - a jednocześnie trudno komukolwiek z nich nie współczuć. Trudno też uwierzyć, że można znieść tyle cierpienia. Że się człowiek tak od razu nie kończy, że jest w stanie znieść jeszcze sporo nowych ciosów od losu i od innych ludzi.
Nikomu nie polecam tej książki. Bo to thriller, którego fabułę trzeba mozolnie samemu konstruować ze strzępków kolejnych relacji, jakby się układało puzzle. A prawdziwy, pełny obraz bywa tak straszny, że można dojść do wniosku, że się tej prawdy wcale nie chciało znać. To thriller na przemian mrożący krew w żyłach i gotujący ją do wrzenia.
Nikomu nie polecam tej książki. Prawda bywa tu zbyt boleśnie obnażona - nie ma żadnych płaszczyków normalnej rzeczywistości, za którymi kryje się zgnilizna. Wszystko jest podane jak na przysłowiowej tacy. I może to właśnie jest w "Grze ze śmiercią w tle" najgorsze. Tego nie da się ot, tak czytać. To się przeżywa. Tak jakby Ewa Ostrowska chciała wiedzieć, ile czytelnik jest w stanie znieść, ile wytrzyma. I najgorsze jest to, że ta historia mogła się zdarzyć naprawdę, nie ma w niej nic nierzeczywistego, a to, co mogłoby być nierzeczywiste, usprawiedliwione jest obłędem.
Nikomu nie polecam tej książki. Nie wiem, jak ją ocenić. Jak sobie wycenić te wszystkie łzy, te wypieki, ten współodczuwany z bohaterami strach, to nerwowe przerzucanie kolejnych kartek? Dla takich książek nie ma skali. Nie ma. I tylko szkoda, że proza Ostrowskiej (ta dla dorosłych) jest zapomniana bądź nawet zupełnie nieznana. Lansuje się przyjemne opowiastki, sympatyczne, proste książki z odgórnie założonym happy endem. A co z literaturą, która rzuca czytelnikiem na prawo i lewo? Która staje się narkotykiem spod hasła: "więcej nie chcę, ale muszę wiedzieć, co było dalej"? Nie wiem. W każdym razie Ewa Ostrowska wydaje mi się niesłusznie zapomniana.
Nikomu nie polecam tej książki. Jest genialna. I chylę czoło przed Autorką. To, co tworzy, to prawdziwa literatura.
---
* Nancy Lane (Ewa Ostrowska), "Gra ze śmiercią w tle", wyd. Skrzat, Kraków 2007, s. 254.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.