Dzisiejszy konkurs, jak właściwie wszystkie po wakacjach, jest w jakiś sposób niezwykły, były próby ukrywania tożsamości organizatora, był debiut weterana, był przyspieszony kurs toksykologii... i ten dzisiejszy też nie jest taki "zwyczajny".
W materiałach przekazanych mi przez Bognę był folder zatytułowany "Sierotki". To konkurs, który Bogna przygotowała w trybie pilnym jakiś czas temu, w sytuacji, gdy zanosiło się na awarię… Awaria została wówczas zażegnana i zrealizowany został konkurs planowy, a "Sierotki" czekały na okazję. Poprosiłam Bognę o to, bym mogła w sytuacji awaryjnej ogłosić Jej konkurs i taką zgodę uzyskałam. I to jest dobra wiadomość.
Druga, gorsza, to informacja, że nie Bogna osobiście swój konkurs poprowadzi... postaram się Ją zastąpić jak najlepiej.
To tyle tytułem wstępu.
Zapraszam Was do przygotowanego przez
Bognę konkursu pt.
"Sierotki w literaturze".
ZASADY:
1. Za każde nazwisko autora i tytuł książki jest po 1 punkcie, w sumie można uzyskać 60 punktów. Gwiazdka zwycięzcy czeka na osobę, która jako pierwsza przyśle maila z pełnymi danymi ostatniej sierotki.
2. Na Wasze maile czekam pod adresem:
[...] i bardzo proszę o przesyłanie odpowiedzi tylko na ten adres, no a prowadzenie statystki bardzo by mi ułatwiło, gdyby każdy mail miał w temacie nick i numer kolejny przesyłanego zgłoszenia.
3. Termin nadsyłania zgłoszeń upłynie
27 października 2010 o godzinie 23.59 (noc ze środy na czwartek).
KONTRKONKURS: tym razem, z oczywistych powodów, bardzo proszę nie organizować kontrkonkursu. :-)
Pomysłowe podpowiedzi i mataczenia są na Forum mile widziane.
WAŻNE!
1. Zastrzegam sobie prawo upublicznienia fragmentów Waszych odpowiedzi podczas ogłaszania wyników konkursu.
2. Przypominam! Nie odpowiadamy na Forum, odpowiedzi wysyłamy mailem!
Życzymy Wam miłej zabawy!
W świat idzie biedna sierotka
z oczkami zapłakanemi -
wiatr wieje i sypie śniegiem
po zamarzniętej ziemi.
Macocha wygnała z domu,
zimno i noc już zapada,
przy drodze nagie topole,
wron się zrywają stada.
[...]
[Jan Kasprowicz – Sierotka]
1.
W piątek bar był pełen. Kiedy rozległo się natarczywe dzwonienie widelca o szklankę, wszyscy goście odwrócili się i umilkli. Okazało się, że to panna X. prosiła o ciszę. Nigdy jeszcze w historii tego miasteczka dziewczyna, której jedynym zadaniem było obsługiwanie klientów, nie odważyła się na coś takiego.
"Lepiej żeby miała coś ważnego do powiedzenia - pomyślała właścicielka hotelu. - Jeśli nie, to zwolnię ją jeszcze dzisiaj, chociaż obiecałam jej babce, że nigdy nie zostawię X. bez oparcia".
- Wysłuchajcie mnie, proszę - odezwała się panna X. - Opowiem wam historię, którą zapewne wszyscy znają, z wyjątkiem obecnego tu gościa. Potem opowiem wam drugą historię, której nie zna nikt oprócz naszego gościa. Gdy skończę, sami osądzicie, czy postąpiłam słusznie, zakłócając wam ten miły wieczór.
"Cóż za tupet! - pomyślał ksiądz. - Przecież ta dziewczyna nie może wiedzieć więcej niż my. To biedna sierota bez środków do życia, a ryzykuje utratę posady. Cóż, posłuchajmy. Później postaram się przekonać właścicielkę hotelu, by nie wyrzucała X. z pracy. Chyba mi nie odmówi. Wszyscy mamy na sumieniu jakieś drobne grzechy, przez dwa czy trzy dni jesteśmy pełni skruchy, ale wkrótce grzeszymy znowu. A zresztą kto inny mógłby pracować w barze? To zajęcie dla młodych, a w Viscos prócz X. innych młodych nie ma".
2.
– Oto dziewczynka – rzekła zakonnica wskazując na łóżeczko, w którym leżał twór o pomarszczonej skórze sinawego koloru, z nóżkami cienkimi jak palec dorosłego człowieka.
– Boże! jakież ono chude... – zawołała X. – Czy chore?...
– Coraz słabsze... Kwestia kilku dni – odparła szarytka.
– Ależ trzeba ją leczyć... Ja mam dla tej dziewczynki pieniądze... – mówiła X. drżącym głosem.
Szarytka wzruszyła ramionami.
– Robi się, co można. Maleństwo to ma nawet osobną mamkę, ale...
– Może jej czego brak? – nalegała X.
– Wszystko ma, czym rozporządzamy. Brak jej matki i – sił, które tylko Bóg może przywrócić.
– Więc nic?... więc nic?... – powtarzała rozżalona X. nie śmiejąc dotknąć nieszczęśliwego dziecka.
Szarytka milczała.
X. pożegnawszy siostrę Marię prawie uciekła ze szpitala. Dusił ją zapach karbolu, a rozdzierał serce widok sierot i ich głosy nie mające w sobie nic ludzkiego.
3.
Po raz pierwszy odkąd przyjechał do Londynu, zaczął czuć się jak miejscowy albo przynajmniej honorowy obywatel miasta.
Może zaczynał się zadomawiać. A może to Londyn zaczynał wywierać na niego swój zgubny wpływ, jak siwa staruszka, która zbiera sieroty po całym świecie, a później nie pozwala im odejść.
Siedział w łóżku do dwadzieścia po drugiej, czytając „Naszego wspólnego przyjaciela”. Nagle zdało mu się, że słyszy jak zewnętrzne drzwi się otwierają, a potem zamykają. Odłożył książkę, zdjął okulary i nasłuchiwał. Nic. Tylko zwykły, niekończący się szum ulicznego ruchu.
Był zbyt zmęczony, by zasnąć. Zbyt zmęczony i zbyt rozstrojony. Próbował gasić nocną lampkę i zamykał oczy kilkakrotnie, lecz za każdym razem odczuwał tak gwałtowne mrowienie, że mógłby zadrapać się do krwi.
[...]
Usłyszał kroki gdzieś w środku domu. Skrzypienie wczesnowiktoriańskiej podłogi. Według amerykańskich standardów ten dom był już stary, kiedy Dickens pisał „Naszego wspólnego przyjaciela”. Sam Dickens mógł przechodzić tędy, patrząc w okna S., i w ogóle nie przypuszczać, że sto lat później S. będzie siedział w łóżku z jego książką na kolanach, nasłuchując kroków, zamykania i otwierania drzwi.
4.
Y. zaspokoił wkrótce ciekawość X. na temat Cambridge, a w zamian chciał się jak najwięcej dowiedzieć o Melbourne, o mieście, w którym, jak twierdził, nigdy nie był. Gdy padło nieuchronne pytanie:
- Czym zajmują się twoi rodzice? - X. odpowiedziała bez wahania:
- Nie wiem. Jestem sierotą.
- Wobec tego jesteśmy dla siebie stworzeni - uśmiechnął się Y.
- Dlaczego?
- Ja jestem synem właściciela straganu warzywnego i córki piekarza z Whitechapel. Jako sierota z Melbourne stoisz o jeden szczebel wyżej ode mnie na drabinie społecznej.
X. śmiała się, gdy Y. wspominał początki kariery swoich rodziców, a w miarę upływu czasu doszła do przekonania, że jest pierwszym człowiekiem, z którym chętnie porozmawiałaby na temat swojego nie wyjaśnionego i nie dającego się wyjaśnić pochodzenia.
5.
Historia jej mogłaby wypełnić całą książkę. Ojciec X. podejrzewając, że to dziecko nie jest jego, nie chciał jej przy sobie, wyznaczył córce jedynie sześćset franków rocznie i obszedł prawo, aby przekazać cały majątek synowi. Pani C., daleka krewna matki, która niegdyś schroniła się u niej, aby umrzeć z rozpaczy, zaopiekowała się sierotą jak własnym dzieckiem. Nieszczęściem, wdowa po komisarzu nie posiadała nic poza rentą wdowią i emeryturą; mogła pewnego dnia zostawić biedną dziewczynę, bez doświadczenia i środków, na pastwę losu. Poczciwa kobieta prowadziła X. na mszę co niedzielę, do spowiedzi co dwa tygodnie, aby z niej zrobić na wszelki wypadek nabożną dziewczynę. Miała słuszność. Uczucia religijne otwierały przyszłość odtrąconemu dziecku, które kochało ojca, które co roku, chcąc zanieść mu przebaczenie matki, pukało do ojcowskich drzwi, nieubłaganie zamkniętych. Brat, jedyny naturalny pośrednik, nie odwiedził jej ani razu w ciągu czterech lat i nie posyłał żadnej pomocy. Błagała Boga, aby otworzył oczy ojca, aby zmiękczył serce brata: nie oskarżając ich, modliła się za obu.
6.
Spróbowałem najpierw łagodnych żarcików, potem przeszedłem do mocniejszych; usypiałem go z lekka kiepskimi dowcipami i budziłem znienacka kapitalną pointą; obrzucałem go starą, zwietrzałą tandetą i ciskałem mu świeże, gorące kawały; rozgrzała mnie ta robota, atakowałem więc na obu flankach, frontalnie i na tyłach; gorączkowałem się, pociłem, szturmowałem, gardłowałem, aż dostałem chrypy i istnej furii; nie zdołałem jednak wzruszyć go ani na chwilę, nie zdołałem wywołać uśmiechu czy łzy na jego twarzy! Ani cienia uśmiechu, ani śladu wilgoci! Byłem zdumiony. Zakończyłem odczyt rozpaczliwym piskiem, jakąś wściekłą eksplozją humoru i rzuciłem w niego dowcipem niezwykłej, zaiste, ostrości.
Po czym usiadłem oszołomiony i wyczerpany.
Prezes Towarzystwa podszedł do mnie, przyłożył mi zimny kompres do głowy i zapytał:
– Dlaczego zachowywał się pan tak dziwnie pod koniec odczytu?
Odpowiedziałem:
– Próbowałem rozśmieszyć tego przeklętego starego osła z drugiego rzędu.
On zaś odrzekł na to:
– Ależ, mój panie, tracił pan tylko czas na próżno. On jest głuchoniemy, a poza tym ślepy jak borsuk!
No i teraz pytam was: Czy godziło się siostrzeńcowi tego nieszczęśliwego kaleki zakpić w ten sposób ze mnie, człowieka bądź co bądź obcego i w dodatku sieroty? Pytam was jako mężczyzn i ludzi prawych, czy to był właściwy sposób postępowania?
7.
Malec, cierpliwy i posępny, robił wrażenie istoty przywykłej do złego traktowania. Znosił razy H. bez jednego mrugnięcia, bez jednej łzy, a gdy ja go szczypałam, chwytał tylko oddech i otwierał szeroko oczy, jakby sam sobie przypadkiem ból sprawił. Stary E. wpadał w furię, gdy widział, że syn jego znęca się nad biednym, jak mówił, sierotą. Dziwnie się do X. przywiązał, wierzył mu we wszystkim (zresztą malec mówił mało i nie kłamał prawie nigdy), a pieścił go znacznie więcej niż córeczkę, która zbyt była psotna i krnąbrna jak na ulubienicę.
Tak więc od samego początku przybłęda budził w domu złe uczucia. W niecałe dwa lata później, już po śmierci pani E., młody panicz zaczął uważać ojca za tyrana raczej niż za przyjaciela, a w X. widział złodzieja miłości ojcowskiej i innych synowskich przywilejów. Rozmyślał nad swoją krzywdą i rozgoryczał się coraz bardziej.
8.
Przed kilku laty byłem adwokatem w Paryżu i, na honor, adwokatem dość znanym. Oczywiście, nie podałem panu mego prawdziwego nazwiska. Miałem swoją specjalność: szlachetne sprawy. Wdowa i sierota, jak to się powiada, nie wiem dlaczego, są bowiem przecież podstępne wdowy i okrutne sieroty. Wystarczyło mi jednak poczuć najlżejszy zapach ofiary w osobie oskarżonego, żeby rękawy mej togi były już w akcji. I to w jakiej akcji! Burza! Miałem serce na rękawach. Można było doprawdy uwierzyć, że sprawiedliwość sypia ze mną co dzień. Jestem pewien, że podziwiałby pan stosowność tonu, celność wzruszenia, perswazję, żar i powściągane oburzenie moich mów obrończych. Natura była dla mnie łaskawa, jeśli idzie o wygląd fizyczny, szlachetne wzięcie przychodzi mi bez wysiłku. Co więcej, podtrzymywały mnie dwa szczere uczucia: satysfakcja, że znajduję się po dobrej stronie i instynktowna pogarda dla sędziów w ogóle. Ta pogarda zresztą nie była może tak instynktowna. Wiem dziś, że miała swoje przyczyny. Ale z zewnątrz wyglądała raczej na namiętność. Niepodobna zaprzeczyć, że przynajmniej na razie trzeba nam sędziów, prawda? A jednak nie mogłem zrozumieć, jak człowiek sam sobie wybiera tę zdumiewającą funkcję. Przyjmowałem rzecz do wiadomości, skoro działa się na moich oczach, ale trochę tak, jak przyjmowałem do wiadomości szarańczę. Z tą różnicą, że inwazje tych prostoskrzydłych owadów nie przyniosły mi nigdy ani centyma, gdy zarabiałem na życie prowadząc dialog z ludźmi, którymi pogardzałem.
9.
– Czy pilotował ksiądz kiedyś helikopter z papieżem?
– Na Boga, nie. Ten cenny ładunek pozostawialiśmy profesjonalistom. Jednak Jego Świątobliwość pozwalał mi czasem lecieć swoim helikopterem do letniej rezydencji w Castel Gandolfo. – Przerwał i spojrzał na nią. – Panno V., dziękuję bardzo za pani dzisiejszą pomoc. Jest mi bardzo przykro z powodu pani ojca. Naprawdę.
– Dziękuję.
– Ja swojego nigdy nie znałem. Zmarł, zanim się narodziłem. Matkę straciłem, gdy miałem dziesięć lat.
Vittoria podniosła wzrok.
– Zatem był ksiądz sierotą? – Odczuła nagle pokrewieństwo ich losów.
– Wyszedłem cało z wypadku, który zabrał mi matkę.
– Kto się księdzem opiekował?
– Bóg – odparł. – Całkiem dosłownie zesłał mi innego ojca. Do szpitala, gdzie leżałem, przyszedł pewien biskup z Palermo i zaopiekował się mną. Wówczas wcale mnie to nie zdziwiło. Nawet gdy byłem chłopcem, czułem nad sobą opiekuńczą rękę Boga. Pojawienie się biskupa uznałem po prostu za potwierdzenie tego, co już przeczuwałem. Mianowicie, że Bóg wybrał mnie, abym mu służył.
– Wierzył ksiądz, że Bóg go wybrał?
- Tak. I nadal wierzę. – W głosie kamerlinga nie było ani cienia zarozumiałości, tylko wdzięczność. – Przez wiele lat pracowałem pod przewodnictwem tego biskupa. W końcu został on kardynałem. Mimo to nigdy o mnie nie zapomniał. To on jest ojcem, którego pamiętam. – W tym momencie na jego twarz padło światło latarki i Vittoria dostrzegła w jego oczach samotność.
10.
- Skąd pani się tu wzięła?
- Wyjeżdżam sobie czasem w nocy na spacer. Po prostu nie mogę usiedzieć w domu. Mieszkam sama. Jestem sierotą. Znam tę okolicę jak własną kieszeń. Przejeżdżałam właśnie i zobaczyłam, że w kotlince miga światło. Pomyślałam, że dziś trochę za zimno dla młodych parek. I one przecież nie używają światła, co?
- Ja nigdy nie używałem. Strasznie pani ryzykowała, X.
- To samo bym powiedziała o panu. Miałam pistolet. Nie bałam się. Żadne prawo nie zakazuje tu wjeżdżać.
- Uhm. Tylko prawo samozachowawcze. Proszę. Dziś w nocy nie na mnie kolej być sprytnym. Przypuszczam, że ma pani pozwolenie na broń.
Podałem jej pistolet kolbą naprzód. Przyjęła go i wsunęła do kieszeni.
- To dziwne, jacy ludzie bywają ciekawi, nie? Ja trochę pisuję. Artykuły sensacyjne.
- Daje to jakieś pieniądze? .
- Cholernie mało. Czego pan szukał... po jego kieszeniach?
- Niczego szczególnego. To moja pasja. Mieliśmy ze sobą osiem tysięcy na wykupienie klejnotów skradzionych pewnej damie. Ograbili nas. Dlaczego go zabili, nie wiem. Moim zdaniem, nie wyglądał na faceta, który by się bardzo stawiał. I nie słyszałem walki. Kiedy go dopadli, byłem na dole w kotlince. On był na górze w wozie. Mieliśmy wjechać do kotlinki, ale wydało mi się, że jest za wąsko, żeby wprowadzić wóz i nie podrapać go. Więc zszedłem tam pieszo i to wtedy, kiedy tam byłem, musieli go załatwić. Potem któryś z nich wsiadł do wozu i trzepnął mnie na sucho. Oczywiście myślałem, że to on wciąż siedzi w wozie.
- To znaczy, że nie był pan taki strasznie tępy – powiedziała.
11.
Wszyscy mówią, że jestem zła, a może to rzeczywiście prawda? Jakąż to myśl miałam przed chwilą? Zagłodzić się na śmierć? Przecież to z pewnością byłaby zbrodnia; a czy jestem przygotowana na śmierć? I czy krypta pod amboną w kościele w Gateshead jest ponętnym schronieniem? Mówiono mi, że w takiej krypcie pochowano pana R.. Ta myśl przywiodła mi go na pamięć; z coraz większym lękiem rozmyślałam teraz o nim. Nie mogłam go pamiętać, ale wiedziałam, że był moim rodzonym wujem, bratem mojej matki, że wziął mnie do swojego domu, gdy byłam małym dzieckiem, sierotą zupełną; że na łożu śmierci wymógł od pani R. obietnicę, że będzie mnie chowała i utrzymywała, jak własne dziecko. Pani R. prawdopodobnie uważała, że dotrzymuje obietnicy; i dotrzymywała jej niezawodnie tak, jak na to pozwalała jej natura; ale w istocie, jakże mogła lubić narzucone sobie dziecko nie z jej rodu, nie związane z nią po śmierci męża żadnymi więzami? Musiało jej być ciężko czuć się zniewoloną wymuszonym przyrzeczeniem do zastępowania matki obcemu dziecku, którego kochać nie mogła, i widzieć to tak odmienne, obce stworzenie stałym uczestnikiem jej rodzinnego kółka.
Szczególna myśl zaczęła we mnie świtać. Nie wątpiłam, tak, nie wątpiłam nigdy, że gdyby pan R. żył, obchodziłby się ze mną dobrotliwie; a teraz, gdym tak siedziała patrząc na białe łóżko i ciemniejące ściany - raz po raz jak urzeczona spoglądając ku niejasno połyskującemu zwierciadłu - zaczęłam sobie przypominać, co słyszałam o umarłych, nie mogących zaznać spokoju w grobach, kiedy się pogwałca ich ostatnie życzenia, i odwiedzających ten świat, ażeby ukarać wiarołomnych i pomścić uciśnionych. Pomyślałam, że duch pana R., dręczony krzywdą dziecka jego siostry, mógłby opuścić swoją siedzibę - czy to w krypcie kościelnej, czy gdzieś w nieznanym świecie umarłych - i stanąć przede mną w tym oto pokoju.
12.
„Błyskawica”, załadowana materiałem na budowę nowego domu, opuściła przystań w B. zabierając nowożeńców na nieznane Borneo; na jej pokładzie nie było jednak miłości i szczęścia, choć opowiadał tak stary L. chełpiąc się młodą parą wobec przygodnych przyjaciół po werandach różnych hoteli. Stary żeglarz natomiast czuł się idealnie szczęśliwy. Wypełnił na koniec swój obowiązek względem dziewczyny. „Wiecie przecież, przeze mnie została sierotą”, kończył uroczyście gawędy o interesach, rozprawiając jak zwykle w przypadkowym towarzystwie łazęgów z wybrzeża. Wykrzyki uznania na wpół pijanych słuchaczy napełniały prostą jego duszę rozkoszą i dumą. „Ja potrafią przeprowadzić wszystko, co tylko zechcę”, było także ulubionym jego powiedzeniem; stosując się do tej zasady przyśpieszał gorączkowo budowę domu i składów nad rzeką P. Dom przeznaczony był dla młodej pary, a składy dla wielkiego handlu, który miał się rozwinąć pod kierownictwem A. Natomiast on, L., będzie mógł oddać się całkowicie pewnemu tajemniczemu przedsięwzięciu.
13.
O, proszę bardzo.
Ciekawa jestem, co by powiedzieli moi rodzice, gdyby wiedzieli, że już się kopią fundamenty. Ale im nie powiem. Wpadną w panikę, a wystarczy, że ja jestem spanikowana. Powiedziałam tylko A., która też jak ja przeszła w życiu niejedno. Jest moją kuzynką i charakteryzuje się tym, że się nie mieści w statystyce oraz — w przeciwieństwie do mnie — realizuje swoje cele życiowe. Po moim ślubie, kiedy moja teściowa przy deserze powiedziała, że teraz czas na dzidziusia, A. oświadczyła, że wyjdzie tylko za sierotkę. A kiedy nasza wspólna znajoma się rozeszła zaraz po ślubie, to A. powiedziała, że sobie znajdzie faceta po rozwodzie — doświadczonego, któremu już nie głupoty w głowie.
G. — jej mąż — był rozwiedzioną półsierotką. To bardzo miły człowiek. Odsiedział swoje w stanie wojennym, bo drukował Miłosza. Dlatego teraz, jak już nie ma przypływu adrenaliny — proponuje wszystkim, żeby się bujali. G. też miał w swoim życiu parę trudnych momentów.
14.
Była sierotą, samą na świecie, wyszła za mąż zmuszona, a przynajmniej niechętna. Pożycie jej z mężem wprędce stało się nieznośnym, młodość w części już spłynęła męczeńsko. Każda inna w jej miejscu rada by była skorzystać z nastręczającej się swobody, świetnego losu, choćby nietrwałego, który potem zapewniał wdowieństwo w dostatkach, a może nawet małżeństwo inne i blaskiem pokrywające obłęd chwilowy, ale X. wychowaną była w surowych niegdyś zasadach: oburzało ją lekkomyślne postępowanie tych kobiet, które godziły się na to, by znudzonemu panu za zabawkę służyły.
Pojmowała i przypuszczała rozstanie się z nieznośnym H., bo do niego czuła tylko wstręt i nienawiść, ale nie rozumiała go inaczej, jak skutkiem m i ł o ś c i króla i dla króla i _ w i e k u i s t e g o _ z _ n i m _ ś l u b u.
Ta myśl, gdyby ją była wypowiedziała komu, obudziłaby śmiech tylko. Chcieć zakuć w wiekuiste kajdany człowieka tak płochego, jak A., zdawało się czystym niepodobieństwem. X., widząc go rozdzielonym z żoną, rozumiała, że to jest możliwym.
15.
Przez jakiś czas praca posuwała się naprzód. Dźwięczały cyfry, stosy ubrań padały na stoły. K. wymyśliła sobie teraz inną rozrywkę: zaczęła żartować z J. z powodu uczucia, które żywił jakoby do pewnej panny zatrudnionej w dziale próbek. Była to osoba dwudziestoośmioletnia, szczupła i blada, protegowana pani D., która chcąc, by M. zaangażował tę pannę, opowiedziała mu o niej wzruszającą historię: sierota, ostatnia z rodu F., starej szlachty z prowincji Poitou, wylądowała na bruku paryskim z ojcem pijakiem: pozostała uczciwa mimo niedoli; na nieszczęście posiadała wykształcenie zbyt prymitywne. aby zostać nauczycielką lub dawać lekcje muzyki. Zazwyczaj M. unosił się gniewem, gdy polecano mu zubożałe panny z towarzystwa: nie było, jak twierdził, bardziej niezdolnych, a jednocześnie bardziej nieznośnych i fałszywych istot; zresztą, mówił, nie można zostać ekspedientką bez przygotowania, tego trzeba się najpierw nauczyć, bo to jest fach dość skomplikowany i wymagający dużo taktu. Przyjął jednak protegowaną pani D. i umieścił ją w dziale próbek, podobnie jak zatrudnił już poprzednio na prośbę przyjaciół dwie hrabiny i jedną baronową w biurze reklamowym, gdzie dał im do roboty naklejanie opasek i adresowanie kopert.
16.
Na mogile matusinej
Sieroteńka cicho kwili
Już ją z chaty, z tej rodzonej,
Obcy ludzie wypędzili
Wypędzili na wschód słonka,
Wypędzili na wschód nieba:
Idźże we świat, ty sieroto,
Za kawałek służyć chleba!
17.
Duchowny odsłonił masywne drzwiczki dużego sejfu wpuszczone w podłogę. Znał kod. Po chwili drzwiczki ustąpiły. Pochylił się nad ciemnym wnętrzem skrzyni. Znajdowały się w niej tekturowe teczki. Było ich około setki. Wyjmował je i układał obok na podłodze. Pod teczkami było jeszcze metalowe pudło zawierające dokumenty związane z ustanowieniem parafii oraz spory woreczek z czymś ciężkim. Wysypał jego zawartość na podłogę. Plastikowe woreczki wypełnione były złotem. Sztabki i monety. Woreczki miały metryczki wypełnione zgodnie z wytycznymi, których i on się uczył. Rezerwa na wypadek wojny, rezerwa na sieroty w wypadku wojny, bieżąca działalność misyjna, świętopietrze, podatki dla kurii. W niedużym czarnym zeszyciku zapisano starannie każdą pozycję. Musiał to przeliczyć. W jakiejś wolnej chwili. Wsypał złoto z powrotem do woreczka i umieścił go ponownie w sejfie. W oddzielnej teczce ze skóry znajdowała się cienka paczka kanadyjskich dolarów. Wrzucił ją do sejfu, po czym zabrał się do teczek. Jego poprzednik bardzo starannie prowadził ewidencję. Teczki opatrzone były napisami zrobionymi kopiowym ołówkiem. Ród wymarł. Ród przeniósł się do... - tu następowała nazwa parafii.
18.
Beznosy nasycił głód i dał mi się też najeść, po czym poprosił, żebym mu przeczytał, co napisane jest na grobowcu. Odczytałem mu napis:
– Ja, A., uprawiałem zboże i sadziłem owocowe drzewa, a zbiory moje były bogate, bo żyłem w bojaźni bożej i składałem bogom w ofierze piątą część wszystkich zbiorów. N. darzył mnie łaską i w moich posiadłościach nikt nie głodował za mego żywota. Nie głodowali też moi sąsiedzi, doprowadziłem bowiem wodę do ich pól i żywiłem ich zbożem w latach nieurodzaju. Ocierałem łzy sierotom i nie grabiłem wdów, lecz darowałem im ich długi, tak że imię moje błogosławiono od jednego końca kraju do drugiego. Temu, kto stracił wołu, dawałem ja, A., nowego wołu. Wystrzegałem się, by nie przesuwać kamieni granicznych, i nie przeszkadzałem wodzie dopływać na pola sąsiadów, i żyłem uczciwie i zbożnie przez całe swoje życie. Wszystko to robiłem ja, A., po to, by bogowie byli dla mnie łaskawi i dali mi lekką podróż do Kraju na Zachodzie.
Beznosy słuchał nabożnie, a gdy skończyłem czytać, zapłakał gorzko i rzekł:
- Jestem biednym człowiekiem i wierzę we wszystko, co napisane.
19.
- Kochasz mnie?
- Oczywiście, że cię kocham. Mówiłem ci to wczoraj i przedwczoraj, a ty ciągle zapominasz - drażnił się z nią. Odpowiadała przeszywającym, pełnym uczucia okrzykiem. Przygryzała usta, jej oczy robiły się niezwykle szerokie, potem zwężały się. Zawsze wtedy dawał jej to, czego chciała, ale gdzieś w środku cierpiał.
Codziennie rano, kiedy się budził, wiedział, czy jest wesoła, czy smutna. Czuł to. Odliczał godziny nauki, myśląc, kiedy będzie mógł się wymknąć i iść do niej.
Ale nie rozumiał jej.
Zaczynał też zdawać sobie sprawę z tego, że samotność, której doświadczał jako dziecko, te ciche i puste pokoje, wielki, mroczny pałac, były takie nie tylko z powodu wieku i staroświeckiej srogości ojca, ale i jej nieśmiałości, samotnictwa. Dlaczego nie miała przyjaciół, skoro Pietá równie pełna była dam z towarzystwa, co i sierot, a wiele z nich przez małżeństwo weszło do dobrych rodzin?
Nigdy nie mówiła o tym miejscu; nigdy nie wychodziła z domu.
20.
– Straszne! Straszne! – szeptał i odwracając twarz od ich zaczerwienionych oczów, spostrzegł jakąś małą dziewczynę, skuloną pod stołem, która co chwila biła piąstkami lalkę uwitą z gałganków i coś do niej groźnie szeptała.
– Co ona tam robi?
– Pan wie, ona ma trochę słabość w głowie! – wyjąkała stara.
– To wasza córka?
- Nie! nie! – obejrzała się podejrzliwie i zaczęła szeptać jakby w tajemnicy: – Pan wie, jak był pogrom w K., to zabili jej tatę, zabili jej mamę, zabili jej familię, jej twarz rozcięli, zrabowali cały towar i jeszcze dom podpalili! Co to było, to nawet nie można opowiadać. Znaleźli ją pod trupami ledwie żywą! Taka sierota została, żeśmy ją wzięli ze sobą! Ale od tego czasu ciągle się boi, a jak zobaczy sołdata, to zaraz płacze, krzyczy i ucieka! Bardzo się boi!
- R., chodź do nas, R.! Nie bój się, ten pan nic ci złego nie zrobi!
I mimo oporu wyciągnęła ją spod stołu i przyprowadziła. Dziewczyna wystraszona trzęsła się i płakała, wielkie łzy spływały po jej bladej twarzy, przeciętej krwawą pręgą, w niebieskich oczach o złotych rzęsach taił się obłęd i przerażenie. Chciał ją pogłaskać po rudych, podkręcanych w pierścionki włosach, ale ona zakrzyczała strachliwie i uciekła w głąb mieszkania.
21.
Wszystko zostało w domu jak wprzódy; nie ruszyliśmy z miejsca ani kawałka papieru.
Wielki skórzany fotel, w którym siadywał ojciec, stał koło kominka; stół, książki, toż samo; szanowałem nawet kurz na meblach pomnąc, iż ojciec nie lubił, aby je ktoś ruszał. Ten samotny dom, przywykły do ciszy i spokoju, nie zauważył nic; zdawało mi się tylko, iż niekiedy mury spoglądają na mnie ze współczuciem, kiedy się zawijałem w robdeszan ojca i siadałem w jego fotelu. Zdawało mi się, iż jakiś wątły głos szepce: „Gdzież ojciec? Toć widzimy, że to sierota.”
Otrzymałem z Paryża kilka listów; odpisałem, iż pragnę spędzić lato na wsi, jak czynił ojciec. Zaczynałem czuć tę prawdę, iż w każdym nieszczęściu jest coś dobrego i że mimo wszystko wielka boleść jest wielkim wypoczynkiem. Jaką bądź nowinę przynosi posłaniec Boży, kiedy nas uderza w ramię, spełnia zawsze ten dobry uczynek, iż budzi nas do życia i że tam gdzie on mówi, wszystko milknie. Przelotny ból bluźni i obwinia niebo; wielka boleść nie bluźni i nie obwinia, ale słucha.
22.
Sporadycznie słyszało się wyszczekiwane upomnienia. Żołnierze na transporterze znów wzorowo sprawowali służbę; zabitego przez Parkera dyskretnie wymieniono. Tłum wiwatował monotonnie. X. zastanawiał się, jak by to było - leżałby w największej, najbardziej zakurzonej bibliotecznej ciszy świata, śniąc długie, bezmyślne sny za sklejonymi powiekami, ubrany na wieczność w niedzielny garnitur. Żadnych zmartwień o pieniądze, sukcesów, lęków, radości, bólu, smutku, seksu czy miłości. Absolutna nicość. Zmarli są sierotami. Nie mają ojca, matki, dziewczyny, kochanki. Towarzyszy im tylko cisza, cisza jak skrzydełko ćmy. Koniec rozdzierającego bólu przy każdym ruchu, koniec długiego sennego koszmaru marszu drogą. Ciało w spokoju, w bezruchu. Cisza. Idealny mrok śmierci.
Jak by to było? No jak?
23.
Y. martwię się, żebyś przez te wszystkie pieniądze nie stracił głowy, jest tyle sprytnych, nieuczciwych ludzi (chodzi jej o kobiety, wyjaśnił) w dzisiejszych czasach, wychowałam cię najlepiej, jak mogłam, i jeżeli zrobisz coś złego to tak, jakbym sama zrobiła. Nie pokażę tego X., bo mówi, że tego nie lubisz. Wiem, że jesteś w latach (że mam już skończone 21 lat, wyjaśnił), ale martwię się o ciebie z powodu tego, co się stało (chodzi jej o to, że jestem sierotą, wytłumaczył).
Podobało nam się Melbourne, to duże miasto. W przyszłym tygodniu jedziemy do Brisbane, znowu z wizytą do B. i jego żony. Napisała przyjemny list. Wyjdą po nas na stację. Wujek S., G. i dzieci zasyłają pozdrowienia. Tak samo X. i twoja wiecznie kochająca.
A dalej pisze, żebym się nie martwił o pieniądze, bo jeszcze mają. A potem ma nadzieję, że dostanę pracowitą kobietę, twierdzi, że młode kobiety w dzisiejszych czasach nie sprzątają porządnie.
(W tym momencie zapanowała długa cisza.)
M. Uważasz, że to przyjemny list?
K. Ona zawsze tak pisze.
M. Robi mi się od tego niedobrze.
K. Ona nigdy nie miała żadnego prawdziwego wykształcenia.
M. Nie chodzi mi o angielszczyznę. Tylko o jej ciasny, brudny umysł.
K. Wzięła mnie do siebie.
M. Co do tego nie ma wątpliwości. Wzięła cię do siebie i dalej nie przestaje tego robić. Zrobiła z ciebie kompletnego głupca.
24.
Jak tylko rozeszła się po kraju wieść, że z królewskiego rozkazu B. w więzieniu osadzony został i że ma być sądzony, cały naród ze wsi okolicznych spłynął do miasta. Nieszczęśliwi, których ograbił, przemocą prawie wdzierali się aż do pałacu królewskiego, żądając sprawiedliwości; a gdy Karol wychodził, na klęczkach zanosili doń prośby i skargi. Były tam dzieci, które uczynił sierotami; kobiety, które uczynił wdowami; dziewice, które uczynił matkami; tam, gdzie namowa nie podołała, używał przemocy. Człowiek ten wszystko wyssał i zniszczył, skarbce, życie i honor. Król widział, że krew ludu biednego głośno o pomstę woła na sprawcę ucisku; rozkazał, ażeby rada wydała wyrok w jego sprawie.
W chwili, kiedy rada po temu zgromadzona była, weszło do sali dwóch rycerzy: panowie de Mantouillet i de Mespin. Przybywali oni w imieniu księcia de Berri uznać wszystko, co uczynił B. i żądać od króla rady, aby człowieka tego wydać w ich ręce, a sprawę całą zwrócić przeciw księciu.
Rada znalazła się w trudnym położeniu. Książę de Berri mógł w przyszłości odzyskać względy i wpływy, jakie u króla utracił; w przewidywaniu tego, każdy obawiał się mu narazić. Z drugiej strony ucisk ludu i zbrodnie B. były zanadto jawne i wszystkim znane, tak że byłoby obrazą Boga wypuścić go z więzienia. Odzywały się głosy, aby zakończyć sprawę skonfiskowaniem jego majątków i aby wszystko co posiadał, wystawić na sprzedaż, otrzymane stąd pieniądze rozdzielić pomiędzy lud, po czym jego samego zwrócić księciu zrujnowanego, takiego jakiego książę przyjął do swoich usług. Ale król nie chciał tej połowicznej sprawiedliwości. Powiedział, że w ten sposób będą mieli zadośćuczynienie tylko ci, których ograbił; rodzinom zaś, pomiędzy którymi szerzył śmierć i hańbę, trzeba było innego zadośćuczynienia.
25.
Za urzędnikami, idącymi pieszo, jechały karety, z których wyglądały damy w żałobnych czepcach. Z ruchów ich ust i rąk widać było, że byty zajęte ożywioną rozmową; być może, iż również mówiły o przyjeździe nowego generała-gubernatora i robiły przypuszczenia na temat balów, jakie wyda, i troskały się o swoje wieczne festoniki i naszywki. Wreszcie za karetami jechało gęsiego kilka zwyczajnych pustych dorożek, a wreszcie nic już nie zostało i bohater nasz mógł jechać. Odsunąwszy skórzane firanki westchnął mówiąc z całego serca: „Ot, prokurator! Żył sobie, a potem umarł! I oto wydrukują w gazetach, że umarł ku zmartwieniu podwładnych i całej ludzkości szanowany obywatel, niepospolity ojciec, wzorowy mąż, i napiszą wiele różnych różności; dodadzą może, iż był odprowadzany płaczem wdów i sierot; a przecież, jeśli lepiej rozpatrzyć sprawę, tak dla sprawdzenia, tym się tylko odznaczałeś, żeś miał gęste brwi”. Tu kazał Selifanowi prędzej jechać, a równocześnie pomyślał sobie: „To jednak dobrze, że spotkałem pogrzeb; powiadają, że to przynosi szczęście, jeśli się spotka nieboszczyka”.
26.
Ross Perot, stojąc przed tłumem, poczuł, jak napływają mu do oczu łzy. Był zmęczony bardziej niż kiedykolwiek w życiu, ale bezgranicznie szczęśliwy. Pomyślał o tym, ile szczęśliwych przypadków i ile zbiegów okoliczności przyczyniło się do tego, że wyprawa ratownicza w ogóle była możliwa — fakt, że znał Simonsa, że Simons był chętny do jazdy do Iranu, ze wśród pracowników EDS byli weterani z Wietnamu i że oni też̇ byli chętni, że załoga z szóstego piętra wiedziała, jak się̨ zabrać do rzeczy dzięki doświadczeniu z Kampanii Jeńców Wojennych, że T. J. Marquezowi udało się wynająć samolot, że motłoch zaatakował więzienie Gasr. . .
Pomyś́lał też̇ o wszystkich rzeczach, które mogły się̨ nie udać . Przypomniał sobie przysłowie: sukces ma tysiąc ojców, ale porażka jest sierotą. Za kilka minut wstanie i powie tym ludziom o wszystkim, co się̨ wydarzyło oraz w jaki sposób Paul i Bill zostali sprowadzeni do domu. Ciężko jednak będzie ująć w słowa ryzyko, które tyle razy podejmowano, i straszliwe koszty, gdyby wyprawa nie powiodła się̨ i zakończyła w sądzie albo jeszcze gorzej. Przypomniał sobie dzień, w którym opuścił Teheran, kiedy przesadnie porównywał swoje szczęście do piasku przelatującego przez klepsydrę̨ . Nagle zobaczył znowu tę̨ klepsydrę̨ , w której cały piasek był już̇ jednak na dole. Uśmiechnął się do samego siebie, podniósł swą wyimaginowaną klepsydrę̨ i odwrócił ja do góry nogami.
27.
Droga Ch.,
Minęły dwa kwartały, odkąd opuściłaś Y. i wkrótce drzewa zrodzą nowe pokolenie kwiatów. Barwne płatki zajmą miejsce zwiędłych, jak przypomnienie, że śmierć zawita kiedyś do nas wszystkich.
Na mnie, nędznika, który sam przed laty stał się sierotą, spoczywa przykry obowiązek powiadomienia Cię o dotkliwym losie, jaki Ci przypadł w udziale. Po pół roku od chwili gdy rozpoczęłaś nowe życie w K., dobiegły końca cierpienia Twej szacownej matki. Parę tygodni później także Twój szacowny ojciec zszedł z tego świata; Ja, nędznik, szczerze Ci współczuję i pragnę Cię zapewnić, że doczesne szczątki Twych szacownych rodziców z honorami spoczęły na wioskowym cmentarzu. Oddzielna ceremonia odbyła się w świątyni H. w Senzuru, a kobiety z Y. odśpiewały sutry. Jestem przekonany, że Twoi szacowni rodzice znaleźli szczęście w raju.
28.
Tyle opowieści krążyło na jego temat, również straszne pogłoski o jego zdradach małżeńskich; jestem jednak pewna, że nie zdarzyło się ich znów tak wiele, a przy tym wiem, że zawsze starał się być dyskretny, ze względu na mnie.
Myślę, że ze względu na Buffy też. I wiem to na pewno, że nigdy nie zapomniał, co się czuje, gdy jest się biednym i samotnym; wydał mnóstwo pieniędzy na cele dobroczynne, robiąc to zawsze anonimowo, ponieważ nie znosił rozgłosu.
Ale sława - i niesława - jakby same go szukały.
Wszystkie czasopisma ilustrowane i wszystkie gazety w Stanach zamieściły już kiedyś opowieść o tym, jak X. rozpoczynał życie jako ubogi chłopiec, sierota, który musiał pracować przez całe lata na placach budowy w B., by opłacić swoje studia w MIT - Instytucie Technologu Massachusetts.
I jak, mając wreszcie w kieszeni dyplom inżyniera, poślubił M., irlandzką dziewczynę z Limeryku.
Mówiło się, że była to subtelna piękność, wiotka i rudowłosa - miłość jego życia, a przy tym równie samotna jak on.
Znalazł stałą posadę jako inżynier budowlany, po czym kupili mały domek na przedmieściach Bostonu. Rok później, gdy na świat przyszła Shannon, czuł, że życie nie mogłoby mu dać już nic więcej.
Byli szczęśliwi.
29.
- Ja nie mam ani tatusia, ani mamusi, od dawna nie żyją. Mieszkam z siostrą.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Kawiarniane panienki starają się uchodzić za istoty szczególne, albo w czepku urodzone, albo naznaczone przez los. Być sierotą w siedemnastym roku życia to też jest los szczególny.
Ale dziewczyna, która siedziała obok niego, nie była kawiarnianą panienką.
- A moi wszyscy żyją - powiedział. - Ojciec, matka, czterech braci, trzy siostry, dziadek, babcia, proszę, jaka rodzina.
- I wszyscy mieszkają w Kerczu?
- Nie, przenieśli się - odparł wymijająco. - A w Moskwie nie mam nikogo. I niczego. Nawet mieszkania.
- To gdzie pan mieszka?
- Wynajmuję pokój w Sokolnikach.
X. zdziwiła się.
- Ma pan tylu przyjaciół i nie mogą się dla pana postarać o pokój w śródmieściu?
Przyszło jej do głowy, że mogłaby mu załatwić mieszkanie u S. A. , sublokatorka miała się niedługo wyprowadzić.
30.
W tym czasie dziecko po raz trzeci już zmieniło mamkę. Żadna nie chciała go trzymać dłużej niż parę dni. Zanadto jest żarty, powiadały, ssie za dwoje, zabiera mleko innym, a tym samym mamki pozbawia środków utrzymania, ponieważ przy jednym tylko osesku karmienie nie może się opłacać. Urzędnik właściwego resortu policji, niejaki La Fosse, natychmiast wziął sprawę w swoje ręce i chciał już dziecko odstawić do zbiorczego punktu dla znajd i sierot za miastem, na rue Saint-Antoine, skąd codziennie odchodziły transporty dzieci do wielkiego państwowego przytułku Rouen. Że jednak do transportów używano tragarzy z koszami, do jednego kosza zaś ze względów racjonalnych pakowano po cztery niemowlęta naraz; że z tej przyczyny procent śmiertelności w drodze był niezwykle wysoki; że z uwagi na to tragarzom polecano przyjmować tylko niemowlęta ochrzczone oraz zaopatrzone w przepisowy list przewozowy, który należało w Rouen postemplować; że mały X. nie był zaś ani ochrzczony, ani w ogóle nie miał imienia, jakie w myśl przepisów można by umieścić na liście przewozowym; że z kolei policji nie bardzo wypadało podrzucić dzieciaka
anonimiter pod drzwiami punktu zbiorczego, co było jedynym sposobem uniknięcia pozostałych formalności - na skutek tedy szeregu komplikacji natury biurokratycznej i administracyjnej, które zdawały się powstawać przy ekspedycji noworodka, La Fosse zaniechał pierwotnej decyzji i polecił przekazać dziecko za pokwitowaniem dowolnej kościelnej instytucji, aby je tam ochrzczono i rozstrzygnięto o jego dalszym losie.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu