Dodany: 06.12.2006 16:39|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Magia działa...


Tę króciutką, niespełna dwustustronicową powieść, cieszącą się zasłużoną sławą klasyki fantasy (bo biorąc pod uwagę chronologię, wyprzedzoną chyba tylko przez dzieła nieśmiertelnego J.R.R. Tolkiena), przeczytałam w lat ponad dwadzieścia od jej pierwszego polskiego wydania*, a blisko czterdzieści od powstania oryginału, co po części zawdzięczam żywionemu przez wiele lat błędnemu przekonaniu, że w obrębie tego nurtu tylko wspomniany wcześniej jego prekursor zasługuje na uwagę, zaś wszystko inne to bajdy dla małych dzieci. Zainteresowawszy się ponownie fantasy w wieku, powiedzmy, dojrzałym, zaczęłam wymieniać opinie z doświadczonymi miłośnikami gatunku i doszłam do przeświadczenia, że „Czarnoksiężnika” znać trzeba. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, do których wciągnęłam członków rodziny uczęszczających do szkół w okolicach bardziej „ubibliotecznionych”, dały w końcu efekt pozytywny. I jakież wrażenia?

Stworzenie spójnego świata alternatywnego w epoce, kiedy z jednej strony nie było jeszcze mody na fantasy i nie trzeba się było nad każdym detalem zastanawiać, czy aby ktoś już go nie wymyślił - a z drugiej strony nie było do dyspozycji zbyt wielu negatywnych punktów odniesienia, zaś praktycznie jedynym pozytywnym było monumentalne dzieło Tolkiena, z którym niełatwo wytrzymać porównanie - było zadaniem wymagającym sporej wyobraźni i siły przekonywania. I tu się autorka wykazała w stu procentach. W świat Ziemiomorza (tutaj jeszcze Światomorza; nie wiem, czy zmiana w następnych częściach cyklu jest skutkiem zmiany punktu widzenia tłumacza lub redaktorów kolejnych wydań, czy też zmiany osoby dokonującej przekładu) zapada się z ciekawością. Choć jego opis jest cokolwiek mniej drobiazgowy niż Tolkienowskiego Śródziemia, jest w nim jakaś niezwykła nastrojowość, wydaje się dosłownie przepojony magią, choć nie tak spektakularną, jaką widujemy u wielu późniejszych autorów. Magia w Ziemiomorzu jest nieco oswojona, podporządkowana potrzebom mieszkańców (którzy mają w zwyczaju zatrudnianie etatowego miejskiego czy gminnego czarodzieja, by w razie potrzeby leczył chorych, regulował pogodę, odganiał smoki i inne zsyłane przez naturę plagi). Chyba że ktoś – jak Ged – zechce jej nadużyć do błahych celów. Wtedy mogą się uwolnić moce, z którymi doprawdy lepiej nie mieć do czynienia...

Historia o czarnoksiężniku, który za wcześnie i za mocno zaufał własnym umiejętnościom, prócz tego, że jest pełną uroku i prostoty baśnią, jest zarazem przypowieścią o człowieku. O jego zarozumialstwie, które – na szczęście! - czasem ustępuje miejsca pokorze, o cierpliwości i wytrwałości, o prawdziwej i udawanej przyjaźni, o oswajaniu i pokonywaniu lęków. I mimo że powolna, statyczna, pozbawiona pełnych rozmachu scen bitewnych – wcale nie jest nużąca. Ciekawe przy tym, że nie będąc napisana zbytnio archaizowanym językiem (w czym pewnie spora zasługa tłumacza), sprawia wrażenie tekstu tkwiącego korzeniami nie w II połowie dwudziestego stulecia, ale gdzieś daleko, przed wiekami. Nic innego, tylko magia działa...


___
* Ursula K. Le Guin, „Czarnoksiężnik z Archipelagu”, przeł. St. Barańczak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 17026
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Marylek 07.12.2006 20:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Tę króciutką, niespełna d... | dot59Opiekun BiblioNETki
Poza wszystkim tym, o czym mówisz, mnie urzekła w "Czarnoksiężniku" teoria imion.
Imię jest bardzo ważne, określa człowieka. Inne nosi się imię w dzieciństwie, inne po osiągnięciu dojrzałości; inne jest imię codzienne, potoczne, to które znają wszyscy, a inne to prawdziwe, które pozostaje ukryte i zdradzić je można tylko najbliższemu przyjacielowi w dowód ogromnego, największego zaufania. A to dlatego, że znajomość imienia, prawdziwego imienia, daje władzę nad jego użytkownikiem. W szkole czarnoksiężników Mistrz Imion uczy trudnej sztuki radzenia sobie z imionami.
Cała magia opiera się na znajomości prawdziwych imion rzeczy, zwierząt, ptaków. Ale nauczenie się tego to długa, ciężka praca.

A poza tym podoba mi się dojrzałe potraktowanie magii przez autorkę. To nie jest bajeczka, w której coś wyczarowuje się z niczego i wszyscy są zadowoleni. Zwróć uwagę na cenę, jaką się płaci, za przemianę na przykład. Prawdziwy, odpowiedzialny czarnoksiężnik woli głodować niż, np. zamienić kamień w chleb, bo po pierwsze, iluzją nie można się nasycić, a po drugie, za każda zmianę struktury rzczywistości płaci się jakąś cenę, a jej wielkość zależy od wielkości tej zmiany.

Masz rację, pisząc, że jest to przypowieść o człowieku. Dlatego tak dobrze się ją czyta, bo wszystkie emocje są prawdziwe, i te pozytywne i negatywne. Każdy z nas może odnaleźć kawałek siebie w którejś z postaci.

I jeszcze to, że najtrudniej jest zobaczyć "wroga", który tkwi w nas, najtrudniej walczyć z samym sobą. Ale również to, że od samego siebie nie da się uciec. Że człowiek składa się również z mrocznej strony i dobrze jest to sobie uświadomić.

Dla mnie "Czarnoksiężnik z Archipelagu" o wspaniała książka. A tłumaczenie Barańczaka to prawdziwy majstersztyk.

Dziękuję Ci za tę recenzję.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: