Dodany: 12.02.2024 18:52|Autor: dot59
Ich troje i cud przyjaźni
W ramach periodycznie rosnącego apetytu na francuską literaturę obyczajową wyciągnęłam z półki drugą kupioną „może na prezent” (a chronologicznie najnowszą) powieść Valerie Perrin, której tytuł – w oryginale „Trois” (nie tylko „trzy”, ale też „troje”, „trójka”) – znów zachciało się polskiemu wydawcy podrasować pod masowe gusta, wskutek czego kojarzy się on z popularnym w latach 90. ubiegłego wieku amerykańskim serialem familijnym, opowiadającym o urokach wieku nastoletniego. Oczywiście, dorastanie bywa cudowne, jednak można polemizować, czy w przypadku tych bohaterów jest to określenie najbardziej stosowne…
Jest ich, jak już wiemy, troje. W szkole podstawowej, do której uczęszczają (a zgodnie z francuskim systemem edukacji liczy sobie ona pięć klas), panuje zwyczaj, by w ostatnim roku nauki przemieszać klasy, dzieląc uczniów losowo między nowych wychowawców. I tak oto „trzeciego września 1986 roku Nina Beau, Etienne Beaulieu i Adrien Bobin znaleźli się w jednej grupie”[1], zaprzyjaźniając się od pierwszego uścisku ręki, bez specjalnych starań. I to właśnie, ta przyjaźń przekraczająca wszystkie możliwe bariery, sprawia, że w latach, które nastąpią, będzie jednak coś cudownego. Bo żadne z nich trojga nie startuje z pozycji, w której cudowne wydaje się wszystko. Nina nie ma rodziców; to znaczy, w sensie fizycznym ma, ale ich nie zna, bo jej osiemnastoletnia matka nikomu nie zdradziła, z kim zaszła w ciążę, a po porodzie uciekła z domu, pozostawiając niemowlę swemu owdowiałemu ojcu; dziadek dba o nią w dwójnasób, ale tego, że własna matka jej nie chciała, nie wynagrodzi jej najlepsza opieka. Adrienowi brakuje ojca, który owszem, płaci alimenty, ale syna widuje raz na parę lat, nie bardzo nawet wtedy wiedząc, o czym z nim rozmawiać; matka go kocha, ale nie jest w stanie go ochronić przed tym, co go spotka w szkole. Etienne jako jedyny z tej trójki ma pełną rodzinę, w dodatku sytuowaną dużo lepiej, niż rodziny większości kolegów z klasy; nie znaczy to jednak, że jest szczęśliwy – bo odkąd pamięta, czuje się kochany mniej, niż rodzeństwo, przynajmniej przez ojca, który założył, że wszystkie jego dzieci muszą być we wszystkim najlepsze, a jeśli któreś nie jest, nie zasługuje na uwagę. Przyjaźń pomaga wszystkim trojgu przetrwać, daje im siłę do marzeń i do planowania przyszłości. Tylko, że te plany zaraz wezmą w łeb, jako że życie ani myśli się dostosowywać do jakichś młodzieńczych mrzonek i sieje nieszczęśliwymi zdarzeniami oraz niekorzystnymi zbiegami okoliczności, jak mu się podoba…
Kiedy trójka spotyka się po ponad dwudziestu latach rozłąki, żadne z nich już nie jest takie samo; wiadomo, że czas robi swoje i że „w życiu są ci, którzy zostają, i ci, którzy odjeżdżają (…). I ci, którzy porzucają”[2], ale swoją drogą, gdyby wtedy rozstali się z uśmiechem i tylko zły los spowodował, że tak długo się nie widzieli, pewnie byłoby im łatwiej, a ponieważ bez przeprosin i przebaczeń się nie obejdzie, nie jest to dla nich takie komfortowe. Czy to jednak znaczy, że nie są w stanie odnaleźć w popiołach dawnej przyjaźni jakiejś iskierki, która ją na nowo roznieci, nie potrafią już zrobić czegoś ważnego dla siebie nawzajem?
Ich historię opowiadają na przemian narrator zewnętrzny – relacjonujący wydarzenia z perspektywy to Adriena, to Etienne’a, to Niny – i Virginie, dziennikarka miejscowej gazety, wkraczająca do akcji na krótko przed momentem, gdy dojdzie do nieuniknionego spotkania trójki. Jest to postać dość zagadkowa: deklaruje, że zna ich wszystkich od momentu, gdy się zaprzyjaźnili w podstawówce, widać, że wie o nich dostatecznie wiele, by można było jej wierzyć, ale dlaczego w takim razie nie pojawia się w żadnej ze scen z ich wcześniejszego życia? Dlaczego tak jest, wyjaśnia się dopiero blisko końca (i muszę przyznać, że sama się tego domyśliłam dopiero, gdy zostało to wyłożone niczym kawa na ławę). Tajemniczości dodaje historii wątek kryminalny, sięgający w przeszłość do czasu, w którym doszło do rozluźnienia przyjacielskich więzów, a zyskujący rozwiązanie dopiero po tylu latach; pozostaje on jednak na drugim planie, mimo, że jednemu z trojga głównych bohaterów nie jest obojętny, bo cały czas liczą się nie tyle zdarzenia, ile ludzie – ich przeżycia, ich myśli, ich relacje z innymi.
W zestawieniu z „Życiem Violette” tej samej autorki ta powieść jest barwniejsza, bardziej dynamiczna i bardziej emocjonalna – i przy tym tak życiowa, tak nostalgiczna, że choćby człowiek nie miał w sobie ani krzty podobieństwa do żadnego z głównych bohaterów (a ja nie mam), mimo woli wywołuje sobie w pamięci film z własnego dzieciństwa i dorastania. Można dyskutować, czy nie za wiele tu seksu (ale ponieważ to Francuzi, i tak jest on jakiś… subtelniejszy, niż w analogicznej literaturze z wielu innych krajów) albo czy koniecznie musi się pojawiać motyw z kręgu LGBT, co może ściągać na autorkę podejrzenia, że płynie na fali mody na tę tematykę (w tym przypadku jest on bardzo ważny dla zrozumienia pewnego elementu relacji międzyludzkich – a także dla pojawiającej się blisko finału konkluzji: „dusza jest jedna. (…) Nie wybiera się ludzi, bo są chłopcem lub dziewczynką, wybiera się ludzi dla tego, co z nich emanuje” [3]). Można się zastanawiać, czy nie za wiele w powieści tytułów piosenek i cytatów z nich (moim zdaniem nie; trudno powiedzieć, jak było przed erą kultury masowej, ale dziś niełatwo mi wyobrazić sobie człowieka, w kalendarium życia którego piosenki nie wpisywałyby się tak samo, jak smaki, zapachy, obrazy czy lektury, tym ostatnim będąc najbliższe, bo przecież oprócz samego dźwięku niosą i przekaz tekstowy, czasem zresztą będący całkiem niezłej próby poezją), albo, czy przyjemności czytania nie psuje odkrycie na samym początku dwóch potknięć chronologicznych (w szkolnych kartotekach uczniów odnotowane są informacje o ich rodzinach. Przy nazwisku Etienne’a podano: „ur. 22 października 1976 roku (…). Brat (…) 19 lat. (…) Ojciec (…) ur. 13 listopada 1941 roku (…). Matka (…) ur. 1 marca 1958 roku”[4]. Jest rok 1986, zatem matka ma lat 28. Dwudziestoośmiolatka jak najbardziej może mieć dziesięcioletniego syna, ale skąd się wziął ten dziewiętnastoletni? Pomyślałam, że może z pierwszego małżeństwa ojca, ale dalej z tekstu jednoznacznie wynika, że wszyscy młodzi Beaulieu są dziećmi Marca i Marie-Laure. A jeszcze dalej Virginie stwierdza, że „Etienne był synem starego człowieka”[5]. Liczę jeszcze raz – w chwili narodzin średniego syna Beaulieu senior miał… „aż” 35 lat! Osobiście przypuszczam, że pewnie Marc miał być z rocznika 1931, Marie-Laure z 1948, ale autorka zapomniała poprawić cyfry w manuskrypcie, a redaktorzy nie zwrócili na to uwagi… Ponieważ jednak do niczego innego nie mam powodu się przyczepić, to mogę spokojnie darować).
Dobrze mi się przez tę opowieść płynęło, ze wzruszeniem i – mimo wielu momentów smutnych i przykrych – z przyjemnością. Co z tego, że nie jest to wielka literatura? Robi wrażenie, daje do myślenia, budzi nostalgię, zadowala jakością techniczną tekstu. To wystarczy.
[1] Valerie Perrin, „Cudowne lata”, przeł. Joanna Prądzyńska, wyd. Albatros, 2023, s. 14.
[2] Tamże, s. 104.
[3] Tamże, s. 458-459.
[4] Tamże, s. 17-18.
[5] Tamże, s. 28.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.