Niezwykła córka niezwykłej Matki
Anna Szatkowska, córka Zofii z Kossaków Szczuckiej, urodziła się w 1928 roku, jest młodszą przedstawicielką tzw. pokolenia Kolumbów. Dzieciństwo spędziła na Śląsku Cieszyńskim, a wojnę przeważnie w Warszawie i w Gimnazjum Sióstr Niepokalanek w Szymanowie, ale też w wielu miejscach w całej Polsce – jej słynna matka była bardzo zaangażowana w konspirację i pomoc Żydom, dlatego często musiały się ukrywać. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, Anna miała 16 lat i dzielnie służyła jako sanitariuszka. Po upadku powstania i zakończeniu wojny została wraz z matką wręcz zmuszona do emigracji – przez Szwecję i Anglię trafiła w końcu do Szwajcarii, gdzie założyła rodzinę.
Tak pokrótce przedstawia się życiorys Anny Szatkowskiej-Rosset-Bugnon – z jednej strony niezwykły, bo w cieniu znanej w całej Polsce i poza granicami matki-pisarki, a z drugiej strony – jakże typowy dla tego pokolenia...
Ten jej życiorys można podzielić na trzy zasadnicze części – szczęśliwe dzieciństwo w podcieszyńskim dworze w Górkach, wojna i emigracja. W swojej książce Szatkowska najwięcej miejsca i uwagi poświęca wojnie – co wcale nie dziwi, ponieważ jako młodziutka panienka znalazła się w samym centrum wojennej zawieruchy, a w dodatku bardzo wcześnie została zaangażowana (co było absolutnie oczywiste i dla niej, i dla jej matki!) w działalność konspiracyjną. Część wojennych wspomnień, rozdział pt. „Powstanie”, jest odtworzeniem powstańczych zapisków Anny i jej przyjaciółki Ewy. Zapisków bardzo emocjonalnych, pisanych z perspektywy „na żywo”, a nie po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach. Przyznam, że choć na temat wojny i powstania czytałam dość sporo, to jednak tak przepięknej i jednocześnie dramatycznej relacji z tych dni jeszcze nie spotkałam! Być może też dlatego, że to nie jest kolejne cukierkowe epitafium ku czci młodych i dzielnych ludzi.
Ale nie tylko dla tego fragmentu warto sięgnąć po wspomnienia Szatkowskiej. Rzadko zdarza mi się przeczytać tak harmonijnie, gładko i pięknie napisaną książkę! Świetna językowo, bardzo przejrzysta, nieprzeładowana datami, informacjami, nazwiskami (co stanowi rażący wręcz kontrast z czytanym przeze mnie ostatnio „Wywiadem rzeką” Bartoszewskiego – co tu dużo kryć – zdecydowanie na korzyść Szatkowskiej!), ale jednocześnie stanowiąca bardzo dobre źródło informacji zwłaszcza o codziennej egzystencji w czasie wojny i podczas Powstania. Niektórzy mogliby powiedzieć, że jest napisana zbyt prosto – autorka tłumaczy bowiem wiele podstawowych faktów z życia okupowanej, a potem powstańczej Warszawy, np. co to są szczekaczki, mały sabotaż albo tajne komplety. Trzeba jednak podkreślić, że książkę tę Szatkowska pisała głównie dla swoich dzieci i wnuków, które urodziły się już za granicami Polski, więc dla nich takie informacje wcale nie są oczywiste. Nie jest to absolutnie zarzut z mojej strony – przeciwnie - „Był dom...” można dzięki temu polecać jako fantastyczne uzupełnienie szkolnych „wojennych” lektur, mam tu na myśli głównie Kamińskiego „Kamienie na szaniec”.
Sporo jest też odniesień do zjawisk niewyjaśnionych, przepowiedni itp. Zwykle śmieję się z osób, które dopatrują się jakichś nadzwyczajnych treści w tym, że coś spadło, potłukło się (albo i nie), i traktują to jako znaki z zaświatów... Tutaj mi to nie przeszkadzało – dopełniało tylko książkę o jakiś pierwiastek magii i baśniowości.
Naprawdę szczerze polecam tę lekturę – stanowi ona bowiem rzadkie połączenie cennych wartości poznawczych z niezwykłymi walorami estetycznymi. Podobno najpiękniejsze w czytaniu książek jest to, że prawie każda następna wydaje się lepsza od tych, które czytaliśmy wcześniej. Wobec tego ja boję się pomyśleć, co będzie po wspomnieniach Szatkowskiej...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.