Przedstawiam
KONKURS nr 6, który przygotował
Fruktoza:
……………………………………………………………………………………..
„TO TEŻ JEST ŻYCIE, czyli ŚMIERĆ I POGRZEBY w LITERATURZE”
Dzisiejszy konkurs ma zdecydowanie bardziej przygnębiający nastrój niż poprzednie, bo przecież literatura, oprócz radosnych fragmentów, nie szczędzi nam także tych bolesnych i najsmutniejszych. Mimo, że tematyka tego quizu stosowna byłaby raczej w dniu Zaduszek, to jednak spróbujmy poświęcić uwagę na ten ważny motyw literacki w okresie powakacyjnym.
Przedstawionych jest 21 fragmentów najgłośniejszych powieści i dramatów. Ich treść nawiązuje do pogrzebów i scen śmierci: agonii, morderstw, samobójstw oraz innych zdarzeń pokrewnych tej tematyce.
Symbol (X) znajdujący się w większości fragmentów oznacza, że w tekście występuje imię nieżyjącego bohatera, natomiast wszystkie inne litery ujęte w nawias kwadratowy informują o tym, że we fragmencie pada imię postaci drugoplanowej, pobocznej. Owe symbole mają na celu nieco utrudnić zabawę. Proszę by odpowiedzi do fragmentów od 1 do 8 (włącznie) zawierały imiona i nazwiska postaci
Rozwiązanie należy przysyłać na adres:
... (konkurs zakończony), proszę, by miały one formę:
1) odpowiedź na pytanie, tytuł książki i autor,
2) odpowiedź na pytanie, tytuł książki i autor, itd.
Proszę, by uczestnik konkursu podpisywał się nickiem funkcjonującym w Biblionetce.
Odpowiedzi można przysyłać
do 11 września, do godziny 23:00, wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną upublicznione na drugi dzień. Za jeden fragment można zdobyć maksymalnie 2 punkty. Jeden za podanie tytułu książki wraz z autorem oraz drugi za poprawne udzielenie odpowiedzi na pytanie znajdujące się poniżej każdego z tekstów. Za całość zdobyć można maksymalnie 42 punkty. Istnieje możliwość przyznawania połówek [0,5 pkt].
Nagrodą jest satysfakcja!
A oto fragmenty:
1.
Z rana bardzo wcześnie obudził go rozlegający się w pobliżu chaty gwar ludzkich głosów, śród którego powtarzano wciąż imiona jego i (X). Zerwał się i w płóciennej tylko odzieży, bosy, przed chatę wybiegł. Tam, gdzie kończyła się zagroda (...) piaszczystą drogą z cmentarnym borkiem rozdzielona, stała gromadka mężczyzn i kobiet, rozgadana, rozkrzyczana, przerażona, ze wskazującymi palcami wyciągniętymi ku temu punktowi borku, w którym spomiędzy dwu starych sosen wystrzeliwał cienki, bardzo wysoki krzyż. [P.] z głośnych rozmów i krzyków kilka wyrazów dosłyszał i ku rozgadanej, rozkrzyczanej, przerażonej gromadce ludzi jak szalony biegł. Zanim jednak do niej dobiegł, wiatr silnie powiał, a spomiędzy sosen wyfrunął i o parę stóp nad ziemią gwałtownie zaszamotał się różowy fartuch (X). Oprócz tego różowego łachmanka, w bladym świetle wychodzącego zza chmur słońca rozmiotanego, [P.] nie zobaczył nic, ale odgadł wszystko. Teraz już i on jej nie wyratuje. Ręką chwycił się płotu, a biegnące naprzeciw niemu [A.] i [U.] coś strasznego na twarzy jego spostrzec musiały, bo rozłożywszy ramiona krzyknęły obie:
— Ratujcie, ludzie! trzymajcie! ratujcie! umrze! padnie i umrze!
(Nad czyją śmiercią rozpacza [P.]?)
2.
Zaraz jednak po wstaniu od stołu, lady MacMillan poprosiła mnie do małego saloniku i tam powiedziała o katastrofie w Voi. (X) spadł z samolotem i zabił się.
A zatem tak, jak myślałam. Na dźwięk imienia (X) poznałam prawdę i wszystko zrozumiałam.
Komisarz okręgu w Voi. Przysłał mi później list z opisem katastrofy. (X) nocował u niego, rano zaś wystartował z lotniska wraz ze swoim boyem, kierując się na farmę. Niedługo po starcie zawrócił i szybko zdążał ku lotnisku, lecąc nisko, na kilkudziesięciu metrach. Nagle maszyna przewróciła się na bok, wpadła w korkociąg i runęła na ziemię jak martwy ptak. Przy uderzeniu zapaliła się i ludzie biegnący na ratunek nie mogli podejść blisko z powodu buchającego żaru. Gdy gałęziami i ziemią zarzucono i ugaszono ogień, stwierdzono, że samolot roztrzaskał się przy upadku i obaj ludzie zginęli.
(Kto zginął w tej katastrofie?)
3.
Ślady rozpaczliwej walki, którą stoczył (X), były jeszcze świeże i [B.] odczytał węchem każdy szczegół tej walki idąc po śladach aż do samego brzegu głębokiego jeziorka. Na brzegu, z łbem i przednimi łapami zanurzonymi w wodzie, leżała [S.], wierna aż do ostatniej chwili. Samo jezioro, błotniste i zmącone przez prace przy przemywaniu złota, musiało ukryć głęboko na dnie zwłoki (X). [B.] szedł bowiem jego śladem aż do wody, a żaden ślad z wody nie wychodził.
Cały dzień [B.] siedział smutny nad jeziorkiem lub biegał niespokojnie po obozie. Znał śmierć jako ustanie ruchu, jako zniknięcie z życia istot żywych, i wiedział, że (X) nie żyje. Poczuł w sobie wielką pustkę, jak gdyby nie głód, ale pustka ta sprawiała dotkliwy, nieustający ból i żadne pożywienie nie mogło jej wypełnić.
(Nad czyją śmiercią rozpacza [B.]?)
4.
(X) umierał...
Ostatnie dwadzieścia cztery godziny męczył się strasznie. Sen przerywały paroksyzmy bólu.
- [T.], [T.], jak boli, jak strasznie boli... Już nie mogę...! – i łzy toczyły się po policzkach.
W [Z.] wszystko skręcało się z cierpienia. Obawiał się, że lada chwila zerwie się z krzesła i zacznie krzyczeć lub wyleci na ulicę i popełni jakieś szaleństwo.
Umierający (X) był zbyt inteligentny, żeby nie zdawał sobie sprawy, że los jego jest nieodwołalnie przypieczętowany. Nie wspominał jednak ani słowem o śmierci. Po co? Żeby wprowadzić zbyteczny czynnik zakłopotania wśród przyjaciół? Istotą każdego cierpienia jest to, że pożąda śmierci jak łaskawej i dobrej wybawicielki. (X) cierpiał straszliwie- niewątpliwie więc z myślą o śmierci kojarzyły mu się uczucia ulgi. Wzywał jej niecierpliwie każdym włóknem umęczonych nerwów, lecz o niej nie mówił. Gdy w godzinę pewnej ulgi któryś z przyjaciół zaczął deklamować wiersz o tym, jak to będzie za dziesięć lat, (X) przerwał z uśmiechem.
-Powoli, panowie, spokojnie- i machnął ręką.
A po chwili – powiedz raczej, Jasiu, ten wiersz (...)
Zapanowała cisza. (...) (X) trzymał w dłoni rękę [Z.] i szeptem powtórzył sinymi wargami jedną ze zwrotek.
(...)
(Jak brzmi imię i nazwisko osoby, która ponosi śmierć w tym fragmencie?)
5.
(X) był pochowany po drugiej stronie ścieżki, za katakumbami, w których chowano jednego po drugim proboszczów parafii (...). Leżał w tej części cmentarza, w której grzebano dzieci. Mogiłka jego odznaczała się tym śród innych, że była okryta świerkowymi wiankami, które ktoś otrząsał pracowicie ze śniegu, tak że wyglądała świeżo i zielono, owiana żywiczną wonią lasu. Pani [B.] patrzyła przez chwilę przez chwilę w oszołomieniu na krzyżyk z wypalonym w drzewie napisem: „Śp. (X), żył lat 4”, potem nie uklękła, ale upadła na ziemię i zaniosła się nieludzkim płaczem. Pan [B.] chciał ją podnieść, ale stała się ciężka jak zwłoki, tak że dał spokój. Stał nad nią posiniały z zimna i z wrażenia, a gdy w końcu usłyszał, że coś mówi szlochając, ponowił swoje wysiłki i teraz dała się podnieść.
(Kim jest zmarłe dziecko?)
6.
Płynęła obok mnie, ufna, niezdarna foka, i cała logika namiętności wrzeszczała mi w samo ucho: „Pora działać!” A ja kochani, po prostu nie mogłem. W milczeniu zawróciłem do brzegu, ona poważnie, posłusznie zawróciła wraz ze mną, rozwrzeszczone piekło wciąż mi doradzało, a ja wciąż nie potrafiłem się zmusić, żeby utopić to biedne, śliskie, dorodne stworzenie. Piekielny wrzask coraz bardziej się oddalał, w miarę jak docierała do mnie ta melancholijna prawda, że ani jutro, ani w piątek, ani żadnego innego dnia czy nocy nie będę w stanie jej zabić. (...) Jeślibym ją schwycił za tą mocną, wierzgającą stopę; ujrzał jej zdumioną minę, usłyszał okropny głos; i gdybym mimo wszystko doprowadził mordęgę do końca, widmo (X) straszyłoby mnie przez resztę życia. Gdybyśmy mieli rok 1447, a nie (19??), zdołałbym może oszukać własną łagodność, zadając żonie jakąś klasyczną truciznę przechowywaną w wydrążonym agacie, tkliwy eliksir śmierci. Lecz w naszej kołtuńskiej, wścibskiej epoce nie poszłoby to tak gładko jak w niegdysiejszych brokatem broczących pałacach. Dziś trzeba być uczonym, jeśli chce się zostać zabójcą.
(Kogo chce zabić narrator?)
7.
[A.] przyjechał porannym pociągiem. Właściwie nie zamierzał przyjeżdżać, ale coś odeń silniejszego ściągnęło go tutaj. Po pierwsze nie mógł uwierzyć, że (X) nie żyje. Jeszcze miał w uszach jego soczysty, liryczny głos, wznoszący się i opadający w swojej cudzoziemskości, i przedziwną melodię, osobliwie dobieranych słów, tak nieoczekiwanych, że nigdy się nie wiedziało, jakie będzie następne. Słuchając mowy większości ludzi ma się absolutną pewność, jakie będzie następne słowo.
[A.] przypatrzył się leżącemu w trumnie (X) i poczuł, że się nie zgadza na jego śmierć. Ponieważ zaś owa twarz w trumnie nie przypominała twarzy (X), więc [A.] odszedł, aby pozostać w samotności i zachować sobie tego człowieka przy życiu.
Musiał pojechać na cmentarz. W przeciwnym razie dopuściłby się obrazy obyczaju. Jednakże stanął z dala, gdzie nie mógł dosłyszeć słów, a kiedy synowie sypali mogiłę, odszedł i ruszył przed siebie ścieżkami, na których rosły białe fiołki.
Cmentarz był opustoszały, a posępnie zawodzący wiatr przyginał ciężkie korony cyprysów. Kropelki deszczu stawały się coraz większe i zacinały kłująco w twarz.
(Czyj to pogrzeb?)
8.
Mała figurka z porcelany wypadła z jej ręki. Potoczyła się po podłodze i rozbiła o kratę komika.
(X) szła jak automat. Zbliżał się koniec- tutaj, gdzie zimna mokra ręka (oczywiście ręka [C.]) dotknęła jej szyi...
„(C.), możesz popłynąć do skały...”
To właśnie było morderstwo, jakże zresztą łatwe!
Ale nie można tego zapomnieć...
Weszła na krzesło, patrząc przed siebie jak lunatyczka... Założyła pętlę na szyję.
(H.) przybył by zobaczyć, czy zrobiła to, co powinna.
Kopnęła krzesło.
(Kim jest samobójczyni?)
9.
— Wstawaj! — rzekł mężczyzna.
— To ty, [B.] — powiedziała dziewczyna z wyrazem radości z powodu jego powrotu.
— To ja — brzmiała odpowiedź. — Wstawaj!
Przy łóżku paliła się świeca, ale mężczyzna szybko wyrwał ją z lichtarza i cisnął w palenisko kominka. Widząc blade światło poranka na dworze, dziewczyna wstała, by odsłonić firanki.
— Zostaw to — powiedział [S.] zagradzając jej drogę ręką. — Jest dosyć światła na to, co mam do roboty.
— [B.] — rzekła cichym, przestraszonym głosem dziewczyna. — Czemu ty tak na mnie patrzysz?
Bandyta siedział przez kilka sekund wpatrzony w nią, z nozdrzami rozdętymi i ciężko dyszącą piersią. Następnie chwycił ją za głowę i szyję, zawlókł na środek pokoju i rzuciwszy jedno spojrzenie na drzwi położył ciężką dłoń na jej ustach.
— [B.], [B.]! — dyszała dziewczyna szamocąc się z siłą, którą daje śmiertelny strach. — Ja... ja nie będę krzyczeć ani płakać... naprawdę nie będę... tylko wysłuchaj mnie... przemów do mnie... powiedz mi, co takiego zrobiłam!
— Wiesz dobrze, ty diablico! — odparł bandyta tłumiąc oddech. — Byłaś śledzona tej nocy. Każde słowo, które powiedziałaś, zostało podsłuchane.
— Więc daruj mi życie na miłość Boga, tak jak ja oszczędziłam twoje — odparła dziewczyna czepiając się go kurczowo. — [B.], kochany [B.], ty przecież nie będziesz miał serca mnie zabić! Och! Pomyśl o wszystkim, czego się wyrzekłam dla ciebie nie dalej niż tej nocy. Musisz mieć czas zastanowić się i oszczędzić sobie tej zbrodni. Ja nie zwolnię uścisku, nie będziesz mógł oderwać mnie od siebie. [B.], [B.], na miłość Boga, dla siebie, dla mnie, zatrzymaj się, nim przelejesz moją krew! Byłam ci wierna, na moją grzeszną duszę — byłam!
(...) Straszno było patrzeć na jej postać. Morderca chwiejnym krokiem cofnął się do ściany, ręką zasłonił oczy od tego widoku, chwycił ciężką pałkę i jednym uderzeniem powalił dziewczynę na ziemię.
(Jak brzmi imię zamordowanej kobiety?)
10.
Z niezmiernym żalem przychodzi mi dopełnić smutnego obowiązku zwiastowania pani nowiny, która cię przyprawi o tak okrutną boleść.
Szanowny siostrzeniec pani... Mój Boże! Trzebaż, abym musiał martwić tak czcigodną jak pani istotę! Szanowny siostrzeniec pani miał nieszczęście polec w pojedynku, jaki stoczył dziś rano z [D.]. Nie znam przyczyny, ale sądząc z biletu, który znalazłem w kieszeni (X) i który mam zaszczyt dołączyć, nie on, zdaje się, był wyzywającym. I trzebaż, aby jemu właśnie niebo pozwoliło zginąć!
Byłem w domu (X) w chwili, gdy go przyniesiono. Niech pani sobie wyobrazi moje przerażenie, gdy ujrzałem siostrzeńca jej, dźwiganego przez dwóch ludzi, zlanego krwią. Miał dwie rany zadane szpadą, bardzo już był osłabiony. Pan [D.] był także obecny i nawet płakał. Ach, to pewna, że godzi mu się płakać, ale nieco późno wylewać łzy, kiedy się sprawiło nieszczęście bez ratunku!
Co do mnie, nie mogłem zapanować nad wzburzeniem; mimo że jestem tak skromną osobą, wyraziłem, co o tym mniemam. Ale tutaj (X) okazał się istotnie wielkim. Kazał mi umilknąć; ujął za rękę człowieka, który był jego mordercą, nazwał go swym przyjacielem, uściskał wobec wszystkich i rzekł: „Nakazuję wam, abyście mieli dla pana wszystkie względy, jakie należą dzielnemu i szlachetnemu człowiekowi.” Kazał jeszcze oddać w mojej obecności pakę papierów, których zawartości nie znam, ale wiem, że (X) przywiązywał do nich dużą wagę. Następnie zażądał, aby ich zostawiono samych. Wśród tego kazałem natychmiast posłać po wszelką pomoc, tak doczesną, jak duchowną; niestety, rzecz była już bez ratunku. W niespełna pół godziny (X) był bezprzytomny. Ledwie udzielono mu ostatniego namaszczenia, skończył.
(Czyja śmierć zostaje oznajmiana w powyższym liście?)
11.
Przychodziła do mnie codziennie, siadała mi na ramieniu, łaskotała mnie pyszczkiem w ucho, szyję, policzki, targała mi łapkami włosy. Po zabawie znikała, wracając do lasu oddzielonego od chaty polem.
Pewnego dnia, słysząc jakieś głosy, pobiegłem na pobliskie wzniesienie. Ukryty w krzakach z przerażeniem ujrzałem, że gromada wyrostków goni (X) przez pole. Pędząc jak oszalała, usiłowała dotrzeć bezpiecznie do lasu. Wyrostki rzucały przed nią kamienie, żeby odciąć jej drogę. Stworzonko słabło; jego skoki stawały się coraz krótsze i wolniejsze. W końcu łobuzom udało się osaczyć (X), ale nadal broniła się dzielnie, kąsając ich ostrymi ząbkami. Wtedy, pochyliwszy się nad nią, polali ją jakimś płynem. Przeczuwając, że zaraz zdarzy się coś strasznego, zastanawiałem się rozpaczliwie, jak mogę pomóc mojej małej przyjaciółce. Ale było już za późno.
Jeden z wyrostków wyjął z zawieszonej na ramieniu puszki rozżarzoną żagiew i dotknął nią zwierzątka. (X) stanęła w ogniu. Z piskiem, od którego zamarło mi serce, podskoczyła do góry, jakby usiłowała wyrwać się płomieniom. Ogień objął ją całą; tylko puszysty ogon dygotał jeszcze przez moment. Po czym drobne, dymiące ciałko przekręciło się na bok i znieruchomiało. Wyrostki gapiły się na nie i śmiały, szturchając je patykiem.
(Jakie zwierzę [gatunek] zostało zgnębione przez wyrostków?)
12.
(X) ściskał mu już rękę. Spieszył się zobaczyć przed napisaniem listu do żony.
(...) Ale (X) zastał swego chorego na wpół wychylonego z łóżka, z jedną ręką na brzuchu, a drugą wokół szyi; wydzierał z siebie z trudem różowawą żółć do blaszanki na śmiecie. Po długich wysiłkach, bez tchu, położył się z powrotem. Miał trzydzieści dziewięć i pięć, gruczoły szyi i kończyny nabrzmiały, dwie czarniawe plamy wystąpiły na boku. (D.) skarżył się teraz na ból wewnątrz.
- To pali- mówił- to świństwo mnie pali!
Przeżuwał słowa ustami koloru sadzy i zwracał ku doktorowi wytrzeszczone oczy, które ból głowy napełnił łzami. Jego żona patrzyła z trwogą na milczącego (X).
(...) - Nie ma więc nadziei, doktorze?
- Umarł- powiedział (X).
(Jak brzmi nazwisko lekarza?)
13.
— Zmarł utopiony — rzekł [S.] — nie ma wątpliwości. Twarz jest obrzmiała, brzuch naprężony...
— Lecz nie został utopiony — zauważył [W.] — inaczej stawiałby opór zabójczej przemocy i znaleźlibyśmy koło wanny ślady wychlapanej wody. A przecież wszystko było uładzone i czyste, jakby (X) zagrzał wodę, wypełnił wannę i z własnej woli zanurzył się w niej.
(O czyjej śmierci mowa?)
14.
Spojrzał ostro na (X) i, chwytając znów [V.] całą garścią za halsztuk, koszulę i kołnierz, dodał:
- Powiadam ci, nie ma tu żadnego pana [M.], nie ma tu żadnego pana mera. Jest złodziej, bandyta (...). Jego tu trzymam! Ot, co!
(X) usiadła gwałtownie na łóżku, wsparta na wyprostowanych rękach; spojrzała na [V.], spojrzała na [J.], spojrzała na zakonnicę, otwarła usta, jakby chciała coś powiedzieć, rzężenie wydarło jej się z gardła, zęby jej zaszczekały, wyciągnęła ramiona z trwogą - konwulsyjnie rozwierając dłonie i szukając wkoło jak tonący, po czym nagle opadła na poduszkę. Głowa jej stuknęła o krawędź łóżka i opadła na piersi. Usta pozostały niedomknięte, oczy zgasły w otwartych powiekach.
Nie żyła.
[V.] położył rękę na ręce [J.], która go trzymała, otworzył ją, jak się otwiera rękę dziecka, i rzekł:
- Zabiłeś tę kobietę! - wykrzyknął [V.]
- Dość tego! - krzyknął [J.] rozwścieczony. - Nie przyszedłem tu po to, żeby słuchać gadania. Szkoda czasu! Straż czeka na dole, ruszajmy zaraz - albo kajdanki.
(Czyją śmierć opisuje powyższy fragment?)
15.
Zstępuje z konia, idzie prosto ku desce, przebywa ją, wchodzi na statek. (X) chce iść za nią i puszcza się przez deskę: ale [K.], stojący na kraju pokładu, uderza go wiosłem. (X) chwieje się i wpada w morze. Chce się ratować, ale [K.] uderza go raz po raz wiosłem, zanurza go pod wodę i woła:
- Umieraj, zdrajco! Oto zapłata za wszystko zło, które przez ciebie wycierpieli (...)
(Czyją śmierć przedstawia ten fragment?)
16.
- Biedna ciotko [C.] - odezwał się wreszcie [J.]. - Gotów byłem oddać wszystko, co posiadałem, aby sprowadzić (X), lecz... nie mogłem już nic zrobić... Pan nasz zabrał go do siebie...
Mrs. [S.] krzyknęła, lecz ciotka [C.] zachowała milczenie.
Mrs. [S.] wprowadziła ją do bawialni - i usadziła na kanapie obok siebie.
Ciotka [C.] opuściła siwiejącą głowę na ramieniu swej pani i głośno zaszlochała. Przez kilka chwil słyszało się w bawialni jedynie westchnienie i łkanie.
W końcu [J.] opanował się. Przysiadł się do biednej wdowy, ujął jej dłoń i w prostych słowach zdał sprawę z ostatnich chwil (X).
- Żył jak święty i jako święty umarł - ocierając mokre oczy rzekła [C.].
W trzy tygodnie po powrocie [J.] zebrał wszystkich swych niewolników. Ku ich najwyższemu zdumieniu, [J.] podszedł do nich ze stosem dokumentów. Były to akta wyzwolenia niewolników.
Lecz Murzyni płakali i wzbraniali się przyjąć wolność z rąk swego pana.
- Na co nam wolność? - mówili niektórzy. - Czy źle jest nam u pana? Nigdzie nie będzie nam tak dobrze.
[J.] z ledwością uspokoił ich i rzekł:
- Moi przyjaciele! Nie zamierzam was wypędzić, jak zdaje się myślicie. Możecie zostać, jeśli chcecie, ale od dnia dzisiejszego jesteście ludźmi wolnymi i za swą pracę będziecie pobierać zapłatę. W razie mojej śmierci, nie będziecie już pod groźbą, że możecie wpaść w złe ręce. Mam nadzieję, że nie będziecie nadużywać wolności i zostaniecie nadal uczciwymi i pilnymi pracownikami. Dziękujcie Bogu przyjaciele, że darował wam wielki dar wolności.
Wszyscy osunęli się na kolana i zaintonowali hymn dziękczynny.
- Jeszcze jedno słowo - odezwał się następnie [J.]. - Czy pamiętacie (X)?
- Jakże moglibyśmy zapomnieć naszego dobrego nauczyciela? Słyszeliśmy, że nieborak umarł.
- Tak, umarł - odparł smutnym głosem [J.] i opowiedział im, w jakim stanie znalazł (X) i co mu biedny męczennik powiedział.
(O czyjej śmierci mowa?)
17.
- Zmartwiła mnie ta wiadomość- rzekł naczelnik w odpowiedzi na oświadczenie lekarz, który stwierdził urzędowo śmierć starca- gdyż więzień ten był wyjątkowo łagodny i nie sprawiał nam kłopotu; łatwo go było strzec, a i bawił nas czasem swoimi szaleństwami.
- Ach- wtrącił dozorca- tego można było wcale nie pilnować; choćby trzymano go tutaj przez pięćdziesiąt lat i tak, ręczę za to, ani razu nie spróbowałby drapnąć.
- A jednak- rzekł naczelnik- sądzę, że trzeba nam koniecznie przekonać się, czy więzień zmarł rzeczywiście; nie dlatego, żebym kwestionował pańską wiedzę, panie doktorze, ale za to wszystko tutaj ponoszę odpowiedzialność.
Zapadła znów absolutna cisza, podczas której, jak (E.) mniemał- bacznie nadsłuchując, lekarz badał powtórnie i obsłuchiwał zmarłego.
- Możesz pan być spokojny- odparł doktor- więzień nie żyję, ręczę za to.
- Wiadomo panu- upierał się naczelnik- że w takich razach nie zadowala nas jedynie badanie; mimo więc wszelkich pozorów racji, bądź pan łaskaw spełnić do końca swój obowiązek, zgodnie z przepisami prawa.
- Proszę rozgrzać do czerwoności żelazny pręt- rzekł lekarz. - Ale doprawdy jest to ostrożność zbyteczna.
(...)
Znów zrobiło się cicho, że słyszało się skwierczenie przypiekanego ciała, a dławiąca, pobudzająca do torsji woń przedostała się nawet przez mur, poza którym (E.) nasłuchiwał z największym przerażeniem.
Ten odór zwęglonego ludzkiego ciała zrosił potem czoło (E.), który pewny był, że zemdleje.
- Widzisz pan, że na pewno nie żyje- ozwał się lekarz- To przypiekanie pięt żelazem jest decydujące. Biedny wariat został uleczony ze swojego szaleństwa i uwolniony z więzienia.
(Czyją śmierć tak skrupulatnie badano?)
18.
(X):
Kaleka na duchu!
Daj te sztylety. Śpiący i umarli
Są obrazkami tylko; nikt prócz dzieci
Malowanego nie lęka się diabła.
Sama ubarwię krwią ręce i szaty
Tych dwóch pachołków, bo oni się muszą
Wydać sprawcami zbrodni.
(Kto wypowiada powyższą kwestię?)
19.
(X) zmarła była w lecie owego roku. [M.] początkowo nie odczuł tej straty. Na pogrzebie zmuszał się do płaczu i przybierał miny efektowne, wrzeszczał i usiłował rzucić się za trumną do jamy mogilnej, wiedząc ze słuchu, że to pasuje, i przeczuwając, że to jeszcze go bardziej w tym dniu wyróżni. Z pogrzebu zabrał go ojciec do (...). Dom był w nieładzie. Największy pokój, gdzie jeszcze tak niedawno stała trumna, cuchnął zgnilizną i kopciem świec. Pan [B.] pociągnął Marcinka do sąsiedniego, który był sypialnią nieboszczki. Panował tam jeszcze większy nieład. Łóżko było nieprzykryte, prześcieradło i kołdra leżała na ziemi, w drewnianej kraszuarce więcej było plwocin, niż piasku. Pan [B.] usiadł pod oknem i, zdawało się, słuchał, jak haczyki okna monotonnie stukają w ramę, jak wiatr dzwoni po szybach... [M.] wpatrzył się w opustoszałe łóżko i wtedy poczuł, że mu matka umarła.
(Czyją śmierć opisuje ów fragment?)
20.
- Poczekaj- wyjąkał [S.]- Odepchnę go.
Kopnął zwłoki, oddaliły się. Lecz za chwilę poczuli, że znów podpłynęły do ich nóg.
- Psiakrew, wynoś się stąd!
Za trzecim razem [S.] dał za wygraną. Widocznie jakiś prąd przynosił zwłoki z powrotem. (X) nie chciał odejść, chciał zostać z nimi, tuż obok nich. Był to straszliwy towarzysz, który do reszty zatruł powietrze. Przez cały ten dzień nie pili, zmagali się ze sobą, woleli raczej umrzeć; lecz następnego dnia cierpienie zwyciężyło: odsuwali tylko trupa za każdym razem, gdy pochylali się nad wodą, i pili. I po cóż było go zabijać, skoro i tak powrócił do nich, uparty w swej zazdrości. Pozostanie przy nich do końca, nawet martwy, aby ich rozdzielić.
(O czyich zwłokach opowiada narrator?)
oraz na koniec
21. (aby nieco tę grobową atmosferę zasłonić):
(X):
Tfu, do czorta! Pękła mi aorta!
/Umiera i leży jak długi (...)/
(Jaką funkcję [zawód] pełni osoba wypowiadająca tę kwestię)
_____________________________________________
Mam nadzieję, że fragmenty brzmią znajomo, zwłaszcza ten ostatni, bo tak naprawdę to on jedyny podtrzymuje ten konkurs przy życiu. Jeszcze raz zachęcam do udziału w zabawie.
=========================================
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu