O śliwie, bambusie i sośnie
No i już. Nie do końca chciałem przeczytać "Kronikę ptaka nakręcacza", jednak pod wpływem chwili pożyczyłem egzemplarz od siostry. Decyzja nie całkiem przemyślana i musiałem ponieść konsekwencje. Powiecie, że trzeba było oddać książkę nieprzeczytaną i zapomnieć, ale to nie tak. Bo ostatecznie dostrzegłem w tej powieści okazję do definitywnego rozwiązania mojej "kwestii Murakamiego". Sam pisarz może uważać się za wielkiego szczęściarza – obdarowałem go wyjątkowo wieloma szansami, a zwykle tego nie robię. Spryciarz trochę mnie zwiódł udanym (głównie za sprawą niezapomnianej Midori) "Norwegian Wood", ale przed "Kroniką..." miał nóż na gardle, gdyż zamierzałem być bezlitośnie krytycznym czytelnikiem. Teraz mogę już ogłosić koniec pojedynku, w którym Murakami przegrał sam ze sobą w stosunku 1:3. Bo omawiana powieść, choć oczywiście ma swoje momenty, w gruncie rzeczy jest co najwyżej ledwo ponadprzeciętna. I nie zamierzam się tutaj narażać milionom fanów pisarza, ale już mnie zmęczyło czytanie o perypetiach bohaterów z tak samo skonstruowaną osobowością. Zmęczył mnie autyzm męskich postaci i podejmowanych przez nich działań. Wreszcie zmęczyły mnie eksploatowane do znudzenia patenty z czymś w rodzaju równoległych, alternatywnych światów i autorski brak pomysłu na ich wykorzystanie. Wszystkie powieści Japończyka zaczęły niebezpiecznie zlewać się w mojej głowie w jedną pozbawioną charakteru całość i zmęczyły mnie próby ich rozróżnienia. Ustalmy coś: przy lekturze niektórych autorów wręcz wypada się zmęczyć i nawet spocić, ale kiedy dzieje się tak przy uznawanym za lekkiego i przystępnego pisarza Murakamim, wiesz już, że robisz coś źle.
Tym razem główny bohater to niejaki Toru Okada. Niejaki i nijaki zarazem. Toru jest bezrobotny, gdyż uznał, iż wcale nie lubi swojej pracy, więc z niej zrezygnował, a teraz udaje, że szuka nowej. Mieszka z żoną Kumiko, która zupełnie nie wywiera na nim presji, by znalazł nowe zajęcie, za to potrafi mu zrobić awanturę, że kupił niebieskie chusteczki higieniczne i papier toaletowy ze wzorem w kwiatki. Bo ona ich nie toleruje. Weź tu bądź mądry i ją zrozum. Powszechny dzień uzależnionego od cytrynowych dropsów Toru wypełniony jest ekscytującymi aktywnościami: robi on pranie, prasuje, przygotowuje kolację, parzy kawę, odbiera telefony, szuka zaginionego kota, drzemie, miewa erotyczne sny i przy okazji traci poczucie rzeczywistości, bo po przebudzeniu musi zmieniać bieliznę. I w sumie jak na takiego nieudacznika otacza go wyjątkowo dużo kobiet – zarówno ekscentrycznych, subtelnych, jak nieletnich. Inna sprawa, że po kolei je traci, bo czego oczekiwać po kimś, kto mówi "zachciało mi się siusiu", niczym stuprocentowy samiec alfa. Toru dochodzi w końcu do takiego momentu w życiu, że nie ma już nic do stracenia, więc spuszcza się... po linie do wyschniętej studni, siada na dnie i siedzi. Myśli nad tym, jak bardzo bezbarwne jest jego życie. Co kto lubi.
"– A nie ma pan jakiegoś przezwiska, panie Toru Okada? Czegoś prostszego?
Zastanowiłem się nad tym, lecz żadne przezwisko nie przyszło mi do głowy. Nigdy w życiu nie miałem przezwiska. Ciekawe dlaczego. Powiedziałem, że nie mam.
– Na przykład Miś albo Żaba?
– Nie.
– O rany – powiedziała. – Niech pan coś wymyśli.
– Ptak Nakręcacz.
– Ptak Nakręcacz? – patrzyła na mnie z otwartymi ustami. – Co to?
– Ptak, który nakręca sprężynę – powiedziałem. – Codziennie rano nakręca na drzewie sprężynę świata. »Khrr«"[1].
Kolejne wydarzenia są coraz mniej rzeczywiste, a Murakami każe swoim postaciom podejmować mało racjonalne decyzje. Wiele wątków pojawia się tak, jakby wyskoczyły z rękawa magika i wydaje się, że nie mają ze sobą większego związku. Autor później co prawda stara się je jakoś niezdarnie połączyć, głównie za pomocą umieszczania w nich wspólnych przedmiotów, ale wrażenia, iż są one nieprzemyślane, nie udaje się zamazać. Pewnie – czytelnik podczas lektury usilnie zastanawia się, co może oznaczać jakiś po raz kolejny pojawiający się akcent, jednak Murakami w żadnym momencie nie wynagradza jego dociekliwości wyjaśnieniem kwestii. "Kronika ptaka nakręcacza" to naprawdę dziwna powieść i dziwne jest tutaj prawie wszystko: zachowanie bohaterów, ich dziecinnie śmieszne pseudonimy niczym z baśni braci Grimm (ale kot, dla odmiany, nosi imię i nazwisko), nawet metoda prostytuowania się jest dziwna. Powieść dziwnie nierzeczywista, choć z akcją mającą miejsce w nudnej, codziennej i rutynowej rzeczywistości. Zdaję sobie sprawę, że parę elementów tej historii zgrabnie nawiązuje do japońskich (i nie tylko) wierzeń, jak choćby symbolika wody oraz wyschniętej studni, ale to wszystko jest jakieś mało ekscytujące i podane w przerażająco mdły sposób.
Żeby nie było, że tylko jojczę, wypada, bym wymienił kilka zalet "Kroniki ptaka nakręcacza", bo – wbrew pozorom – one istnieją. Niewiele i krótko, ale zawsze coś. Wszystkie wspomnienia pewnego porucznika dotyczące okresu wojennego są zaskakująco żywe, choć i im brakuje często logiki, a ich rozwiązania potrafią nawet zaskoczyć. Poza tym każde pojawienie się na scenie May Kasahary to niewątpliwy plus. Rezolutna nastolatka i jej rozmowy z Toru stanowią bodaj jedyne momenty, gdy w treść wkrada się przebojowa, pozytywna energia. I co z tego, że wiele cech dziewczyny przypomina mi Midori – wzór jest jak najbardziej słuszny, bo czytelnik tylko na tym zyskuje. Właśnie May wyciąga tę powieść ponad horyzont przeciętności, ale to mimo wszystko postać drugoplanowa i sama całości nie udźwignie.
"Po zakończeniu zakupów postanowiłem zjeść lunch w restauracji, którą zauważyłem po drodze. Kelnerka wyglądała strasznie nieprzyjemnie i była w złym humorze. Myślałem, że znam się na nieprzyjemnie wyglądających kelnerkach w złym humorze, lecz po raz pierwszy widziałem tak nieprzyjemnie wyglądającą kelnerkę w złym humorze"[2].
To moje ostatnie podejście do Murakamiego i nie będę tęsknił. Spędziliśmy wspólnie parę udanych chwil, ale nie jestem przekonany, czy było dla nich warto przebijać się głową przez te wszystkie mury nudy i irytacji. Bo "Kronika ptaka nakręcacza" w pewnym momencie zaczęła mnie już wręcz irytować – jest o 1/3 za długa, niepotrzebnie rozciągnięta zbędnymi wątkami i usypiającym stylem autora, w którym najbardziej drażni chyba mania ciągłych powtórzeń (patrz: cytat), a także wielokrotne informowanie, iż "ptak nakręcacz nakręca sprężynę świata" – tak, wiem! I nie mówcie mi, że to taka specyfika stylu, bo to drażniąca specyfika, a Japończyk chwilami brzmi jak upośledzony gimnazjalista w swoim pierwszym samodzielnie napisanym wypracowaniu. Co prawda końcowym fragmentom powieści (wspólnie z wcześniej wymienionymi zaletami) udaje się nieco przypudrować obraz całości i zapobiec uczuciu straty czasu poświęconego lekturze, ale to zdecydowanie zbyt mało. Zostawiam Murakamiego fanom, weźcie go sobie, choć jego "Norwegian Wood" zachowam na półce i nawet polecę. W ramach wyjątku.
---
[1] Haruki Murakami, "Kronika ptaka nakręcacza", tłum. Anna Zielińska-Elliott, wyd. Muza, 2010, str. 67.
[2] Tamże, str. 316.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.