Chciałabym napisać o dwóch książkach, które niedawno przeczytałam.
Po och! i ach! zachwytach kilku znanych mi osób przeczytałam
Chata (
Young William Paul)
i dawno żadna książka tak mnie nie rozczarowała. Dla człowieka, który przez dobrych kilka lat poszukiwał Boga – zarówno w życiu jak i w literaturze, ta książka nie wnosi nic nowego. Owszem historyjka jest sympatyczna, ale Wielkie Prawdy głoszone niby przez samego Boga są banalne. Znacznie większe zamieszanie (w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu) w moim życiu i światopoglądzie zrobiły książki N.D. Walscha. Koncepcja, że Bóg może ukazać się pod postacią sympatycznej Murzynki zamiast starca z białą broda jest aż do bólu poprawna politycznie, a udaje wielką rewolucyjna ideę. Mam wrażenie, że to książka byłaby dobra dla kogoś, kto jest na samym początku swoich poszukiwań Boga i duchowości, aha i jeszcze dla osoby dość głęboko osadzonej w kulturze chrześcijańskiej. Być może gdybym przeczytała ją w wieku 15 czy 16 lat podobałaby mi się, może nawet by wpłynęła na moje postrzeganie Boga i świata, ale teraz, po wielu innych lekturach, dyskusjach , przemyśleniach i doświadczeniach nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, może poza irytacją.
Co mnie jeszcze drażni w tej książce, to taka bardzo chrześcijańska idea Trójcy Świętej. Jest to całkowicie niezgodne z moim światopoglądem i dlatego też trudno mi się nią zachwycić. Bóg Ojciec – może być, Duch Święty ewentualnie też, ale ten Jezus w charakterze dobrego kumpla – no nie... I na dodatek tekst „moją ukochaną kobietą jest kościół” ! A potem jakieś złagodzenie typu „to nie ma znaczenia czy są chrześcijanami, muzułmanami czy buddystami”. No to jak? Z jednej strony ukochana kobieta Jezusa to kościół chrześcijański, a z drugiej wyznanie nie ma znaczenia. Toż to nie ma sensu. Żeby jeszcze Chata była przynajmniej ładnie napisana, ale język jest prosty i naiwny. Za prosty. Nie prostotą języka Anny z książki „Halo, pan Bóg, tu Anna”, ale jakąś wymuszoną prostotą nie pasującą do opowiadania dorosłego człowieka, jakby autorowi zależało na tym, by ta lektura trafiła do wszystkich i przez wszystkich została zrozumiana...
Nie, nie, zdecydowanie to nie jest książka dla mnie – przeczytałam, nie powiem, nawet nieźle mi się czytało. Ale byłam przygotowana na wybitne, poruszające, wstrząsające moim światopoglądem dzieło, a dostałam bajeczkę dla grzecznych chrześcijańskich dzieci. Pewnie, gdybym nie miała tak wysokich oczekiwań, to podobałaby mi się trochę bardziej.
Jest jeszcze druga książka.
Ta, którą nigdy nie byłam (
Axelsson Majgull)
Przeczytana zaraz po Chacie niesamowicie zachwyca. Zmusza do myślenia. Już dawno nie czytałam książki, tj. beletrystyki, która byłaby jednocześnie tak dobra i tak trudna. Bo ksiązek trudnych i niezbyt dobrych jest sporo – większości nie skończyłam. Segal, Gordon, Gaarder, Hosseini, którymi się ostatnio zachwycam – ich książki są dobre, bardzo dobre, ale nie są trudne. A Hawking jest trudny, dobry, ale to książki popularnonaukowe, więc jakby poza konkursem. A książka Axelson jest bardzo dobra i trudna. Wymaga 100% koncentracji. Jest tak wiele wątków i planów, że każdy akapit wymaga kilku sekund, żeby się zorientować, czy jesteśmy w teraźniejszości Mary, Marie, jej przyjaciół lub przyjaciółek, postaci drugoplanowych, a może jesteśmy w przeszłości jw...
Do tego jeszcze rozdziały typu „możliwe wycinki prasowe” albo „możliwa korespondencja”. Połapać się w tym wszystkim – to wysiłek, ale lektura warta jest tego wysiłku. Bo prócz tych wszystkich zabiegów stylistycznych i konstrukcyjnych jest jeszcze niesamowita głębia psychologiczna. Są tysiące uczuć, dobrych, złych i wszystkiego, co pomiędzy. Historie nieprawdopodobnie prawdopodobne. Tak naprawdę wszystko to może się zdarzyć. Jeszcze słówko o języku – jest piękny, miejscami poetycki, miejscami prosty, miejscami wulgarny, miejscami pełen zaskakujących metafor – w każdym zdaniu dostosowany do tego, o czym akurat opowiada. Trochę bałam się jakiegoś banalnego,happy-endowego zakończenia, ale Axelson nie poszła na łatwiznę. Dla mnie zakończenie stawia pytanie, czy przeszłość i wszystkie podjęte przez Mary i Marie decyzje tak naprawdę mają znaczenie, skoro obie na samym końcu spotykają się w tym samym miejscu, równie samotne, równie odrzucone, równie zdecydowane zacząć życie od nowa... a może je zakończyć...
I tak właśnie czytałam Tę, którą nigdy nie byłam zaraz po Chacie – i te wszystkie różnice tak bardzo rzucają się w oczy. Może dlatego też ta szwedzka powieść tak mi się podoba.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.