Dodany: 29.01.2016 20:34|Autor: misiak297

Pierwsze małżeńskie lata


W "Wymarzonym domu Ani" sympatyczna rudowłosa bohaterka wychodzi za mąż za swojego śmiertelnego wroga z dzieciństwa, a później przyjaciela – Gilberta i zostaje panią doktorową Blythe ("– No, chwała Bogu, że koniec końcem Ania i Gilbert się pobiorą. Zawsze o to prosiłam Boga – powiedziała pani Małgorzata tonem osoby zupełnie przekonanej, że jej modlitwy w tym wypadku dużo pomogły"[1]). Oto opis wymarzonego ślubu Ani:

"Wie pani, kiedy i gdzie chciałabym brać ślub, gdybym tylko mogła? W czerwcowy poranek przy cudownym wschodzie słońca, wśród kwitnących róż, spotkałabym Gilberta i razem poszlibyśmy aż do wnętrza bukowego lasu i tam pobralibyśmy się pod zielonym baldachimem drzew jak w jakiejś przepięknej katedrze.
Maryla spojrzała z wyrzutem, a pani Linde była wprost oburzona.
– Wiesz, Aniu, byłby to bardzo niezwykły ślub. Nie wiem nawet, czy byłby zupełnie legalny, a co by na to wszystko powiedziała pani Harmon Andrews?
– Otóż w tym całe nieszczęście – westchnęła Ania. – Tylu rzeczy w życiu nie możemy zrobić po prostu za strachu przed tym, co powie pani Harmon Andrews. Prawdziwe to, niestety, i szkoda, że prawdziwe. Ile pięknych rzeczy można by dokonać, gdyby nie pani Andrews!"[2].

Ceremonia ma jednak nieco bardziej konwencjonalny przebieg, ale także uroczysty. Ania opuszcza ukochane Zielone Wzgórze i przenosi się do wioski Glen, gdzie Gilbert podejmuje praktykę lekarską. Młodzi małżonkowie zamieszkują Wymarzony Dom – niezwykle urokliwe miejsce, które romantyczna bohaterka szybko obdarza miłością i przywiązaniem. Pierwsze tygodnie małżeństwa upływają w iście sielankowej atmosferze. Blythe'owie poznają nowych przyjaciół, w większości ludzi "znających Józefa" (czyli pokrewnych dusz) – kapitana Jima Boyda opiekującego się miejscową latarnią morską, pannę Kornelię Bryant, kobietę niezwykle ciętego języka i wielkiego serca, nastawioną wojowniczo do całego rodzaju męskiego, oraz piękną, tajemniczą Ewę Moore (która w oryginale nosi imię Leslie).

Często spotykam się z opiniami, że "Wymarzony dom Ani" jest powieścią nudną, pozbawioną polotu i humoru (przynajmniej na tle całego cyklu), a główna bohaterka straciła wiele ze swego uroku. Przyznam, że trudno mi zrozumieć takie komentarze. Ania nie jest tu już roztrzepanym dzieckiem, nie farbuje sobie włosów, nie stosuje osobliwych przypraw do ciast, nie upija przyjaciółek winem udającym sok malinowy. Zresztą dorastać zaczęła w pierwszym tomie. Ale przecież pozostała tą samą romantyczką, osobą wrażliwą na rzeczywistość. A na marginesie – świat również się zmienia. W Avonlea zostaje założona linia telefoniczna, wprowadzane są też – ku utrapieniu pani Małgorzaty Linde – rozmaite nowinki:

"– Piękny masz dzień na swoje wesele – powiedziała Diana naciągając szeroki fartuch na jedwabną sukienkę. – Lepszego nie mogłabyś zamówić nawet u Eatona.
– Doprawdy, za dużo pieniędzy ucieka z Wyspy do tego Eatona – zauważyła z oburzeniem pani Linde. Miała swoje wyrobione zdanie o wielkich magazynach, które w jej pojęciu jak potworne ośmiornice wyciągały swe macki, i nigdy nie traciła sposobności, by wypowiedzieć się na ten temat. – A już co się tyczy ich katalogów, to stały się prawdziwą Biblią dla dziewcząt z Avonlea. Zagłębiają się w nie w niedzielę i studiują pilniej aniżeli Pismo święte.
– Ależ one wspaniale nadają się do zabawy dla dzieci – rzekła Diana. – Fred i mała Ania mogą je całymi godzinami przeglądać.
– Ja potrafiłam zabawić sześcioro dzieci bez pomocy katalogu Eatona – surowym tonem powiedziała pani Małgorzata"[3].

Może się mylę, ale wydaje mi się, że "Wymarzony dom Ani" był pisany z myślą o dorosłych czytelnikach. To właściwie powieść o tych pierwszych szczęśliwych, spokojnych latach, jakie mogą się przydarzyć głęboko zakochanym w sobie ludziom, którzy rozpoczynają wspólne życie. Rzeczywiście nie ma tu porywającej akcji, co nie znaczy, że jej brakuje. Są za to harmonia, odkrywanie innego świata i drugiego człowieka. Nie brakuje prawdziwej tragedii, naprawdę poruszającej i tchnącej autentyzmem. "Wymarzony dom Ani" uzupełniają – jakżeby inaczej – historie, legendy i plotki na temat różnych par małżeńskich z Glen, udanych, nieudanych, zabawnych i takich, których losy nie wzbudzają śmiechu.

Powieść cechuje melancholijny klimat, co nie znaczy, że brakuje w niej humoru. Wprowadza go zwłaszcza znakomicie nakreślona panna Kornelia. To kobieta inteligentna, trzeźwo myśląca, o ugruntowanych (dość specyficznych, a bywa, że i mocno stronniczych) poglądach na drugiego człowieka, niewahająca się stanąć do słownych potyczek z mężczyznami (i nie tylko), które zazwyczaj wygrywa. Oto fragment jej rozmowy z Anią:

"– To przecież bardzo trudno ustalić, kiedy ktoś jest dorosłym – zaśmiała się Ania.
– Święte słowa, kochanie. Czasem ktoś się rodzi dorosłym, a innym razem jest dzieckiem do osiemdziesiątego roku życia, wierzaj mi. Ta sama pani Rudolfowa, o której wspomniałam, nigdy nie była dorosłą osobą. Tak samo głupia w setnym roku życia, jak w dziesiątym.
– Może właśnie dlatego tak długo żyła – zauważyła Ania.
– Możliwe, ja jednak wolałabym przeżyć pięćdziesiąt lat jako mądra kobieta niż sto jako głupia. (...) Pani Rudolfowa była z domu panną Milgrawe, a ta rodzina nie odznaczała się nigdy rozsądkiem. Jej siostrzeniec, Ebenezer Milgrawe, lata całe był chory na umyśle. Wciąż sądził, że już umarł, i krzyczał na swą żonę, że nie chce go pochować. Ja bym mu zrobiła tę przyjemność.
Panna Kornelia miała w tej chwili tak zacięty wyraz twarzy, że Ania niemal ją widziała z łopatą w ręku.
– Czy pani nie słyszała o żadnym dobrym mężu, panno Kornelio?
– O, tak, bardzo dużo nawet – odrzekła panna Kornelia wskazując ręką przez otwarte okno w stronę małego cmentarza obok kościółka, po drugiej stronie przystani.
– Ale o żywych, z krwi i kości? – pytała Ania.
– Ach, jest paru stanowiących istny dowód, że Pan Bóg wszystko może zdziałać – przyznała panna Kornelia"[4].

W "Wymarzonym domu" pojawia się jedna z najtragiczniejszych, ale zarazem najciekawszych postaci w całym cyklu poświęconym Ani Shirley. Chodzi oczywiście o Ewę Moore. To osoba złamana przez dramatyczne doświadczenia, jakie stały się jej udziałem. Jeśli główna bohaterka prezentuje pogodę ducha i zachwyt światem, ona stoi po stronie mroku. Montgomery odmalowuje jej portret z dużym prawdopodobieństwem psychologicznym. Ewa garnie się do szczęścia, potrzebuje bliskości, a z drugiej strony nienawidzi tych, którym szczęście jest dane. Najtrafniej tę bohaterkę podsumowuje kapitan Jim, który tłumaczy Ani: "życie nieszczęsnej Ewy jest jedną wielką tragedią. Ona czuje, prawdopodobnie zresztą podświadomie, że dużo jest w życiu spraw, których pani nie zrozumiałaby i które musi przed panią ukryć z obawy, aby jej pani, rozpatrując te sprawy, nie dotknęła. Pani sama wie, że jak nas coś boli, to boimy się, by nas ktoś w to miejsce nie uraził. Mam wrażenie, że dotyczy to tak samo duszy, jak i ciała, a dusza biednej Ewy musi być jedną wielką raną. Nic też dziwnego, że ją ukrywa przed dotknięciem ludzi"[5].

I oczywiście, nie ma co kryć, "Wymarzony dom Ani" pozostaje w wielu aspektach typową powieścią Lucy Maud Montgomery, bo im bliżej końca, tym bardziej akcja przyspiesza, niektóre kwestie są potraktowane nieco powierzchownie, a zakończenie przewidywalne w swojej szczęśliwości. Ale także dlatego, że tchnie ciepłem, życzliwością, gwarantuje czytelnikowi wzruszenia. To książka, do której chce się wracać.

Na zakończenie chciałbym zacytować jeszcze jeden, "bibliofilski" fragment:

"A z jakim wyrazem głodu błądziły oczy Ewy po książkach ustawionych na półkach między oknami!
– Nasza biblioteka nie jest bardzo bogata – powiedziała Ania – ale każda książka w niej się znajdująca jest dobrym przyjacielem. Zbieraliśmy gdzie się dało nasze książki przez szereg lat i kupowaliśmy je dopiero po przeczytaniu i przekonaniu się, że należą do rodzaju znających Józefa. (...) Spodziewam się, że będzie pani uważała naszą bibliotekę za swoją własność (...) Najchętniej i całym sercem, pożyczę pani każdą książkę.
– Zaprasza mnie pani do wspaniałej uczty — rzekła Ewa uradowana"[6].

Muszę przyznać, że dla mnie powtórna lektura tej powieści okazała się wspaniałą ucztą i powrotem do dawnych przyjaciół po latach. Przekonałem się, że "Wymarzony dom Ani" jest jedną z owych książek "znających Józefa".


---
[1] Lucy Maud Montgomery, "Wymarzony dom Ani", przeł. Stefan Fedyński, wyd. Nasza Księgarnia, 1999, s. 11.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 24.
[4] Tamże, s. 52.
[5] Tamże, s. 108.
[6] Tamże, s. 83-84.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3877
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: hburdon 30.01.2016 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: W "Wymarzonym domu Ani" s... | misiak297
Te narzekania pani Linde mogłyby spokojnie znaleźć się w każdej współczesnej książce. "Ja potrafiłam zabawić sześcioro dzieci bez pomocy iPada!" — mówiłaby nasza pani Małgorzata.
Użytkownik: aleutka 01.02.2016 20:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Te narzekania pani Linde ... | hburdon
PRAWDA? Też na to zwróciłam uwagę!
Użytkownik: obserwatorka 31.01.2016 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: W "Wymarzonym domu Ani" s... | misiak297
Aż nabrałam ochoty, pod wpływem Twojej recenzji, żeby przeczytać po raz kolejny "Wymarzony dom Ani". To moja ulubiona część cyklu :)
Użytkownik: misiak297 31.01.2016 16:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Aż nabrałam ochoty, pod w... | obserwatorka
Moja też, chociaż konkuruje z nią tom 1:)
Użytkownik: Ala O. 31.01.2016 19:31 napisał(a):
Odpowiedź na: W "Wymarzonym domu Ani" s... | misiak297
Zachęcona recenzją chciałabym powrócić do książek o Ani, choć mam tak długą kolejkę lektur do przeczytania. To oczywiście banał, ale po latach w tekstach kiedyś czytanych odnajduje się nowe znaczenia. Dla mnie "Wymarzony dom Ani" był najciekawszym tomem cyklu.
Użytkownik: esterka 03.02.2016 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: W "Wymarzonym domu Ani" s... | misiak297
Ja uwielbiam tą część - chyba do niej i do Rilli wracam najczęściej :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: