Dodany: 16.01.2005 11:21|Autor: babette
Ballada o dwóch siostrach albo vive la mortalité!
Książki zwykle mają dla mnie tylko jedną wadę - jednokierunkowość. Tyle razy chciałoby się porozmawiać z autorem, posprzeczać, zgłosić jakieś "ale"... Jest kilka bliskich mi przypadków (z mojego punktu widzenia wybitnych), kiedy rozmowa wyglądałaby inaczej. To między innymi Kundera. Tylko czy to można by nazwać rozmową? Mogłabym mu jedynie potakiwać, patrząc z bezgranicznym uwielbieniem, "tak, tak, panie Kundera, ma pan rację, czuję dokładnie to samo". Nie wiem, może to tylko ślepa fascynacja i minie (choć trwa już prawie trzy lata, więc może to jednak głębsze uczucie), a może... może naprawdę jesteśmy do siebie podobni? Prawie przy każdej książce odczuwam zachwyt i pokrewieństwo psychiczne z Kunderą, natomiast czytając "Nieśmiertelność" mam po prostu wrażenie, że ktoś zakradł mi się do mózgu i przelał na papier to, co tam znalazł.
Moi znajomi, którzy też lubią Kunderę, często tej akurat książki strawić nie mogą. Bo mówią, że tu właściwie nic się nie dzieje. I przyznam się szczerze, że sama miałabym problem z przedstawieniem jej treści. Są tu dwie siostry, Agnes i Laura (tak różne, że bardziej różne być nie mogą), są też inni, ale właściwie istnieją jedynie dlatego, że książka musi mieć bohaterów. Są oni potrzebni Kunderze, by mógł kogoś umieścić w sytuacjach ilustrujących to, co chce powiedzieć. Pokazania swojego sposobu myślenia, widzenia świata. Swoich myśli. A raczej swoich obsesji. I moich obsesji.
Największa z nich to lęk przed nieśmiertelnością. Tak, tak, nie pomyliłam się. Przed nieśmiertelnością. Nie tylko taką, jaką opisywał Borges (mówiąc, że człowieka "nie może spotkać nic złego, bo Bóg dał mu gwarancję, że obróci się w proch: ofiarował mu śmiertelność, dzięki temu człowiek, umierając, zawsze może się podeprzeć myślą, że życie było tylko snem") ale i tą w ludzkiej pamięci. Kunderę zdaje się dziwić ludzki pęd do nieśmiertelności, do życia wiecznego, do tego istnienia bez końca, bez końca... A już tym bardziej do zapisania się "na zawsze" w ludzkiej pamięci. Bo niby po co? By mogli zrobić z nami (a raczej naszym obrazem) co chcą? Czy nie lepszy jest "niepamięci cud"? Bo czyjaś pamięć o nas, nasz obraz w czyjejś głowie to zamach na naszą wolność.
Wiele miejsca w książce poświęca Kundera temu, co sam nazywa "imagologią stosowaną". "Człowiek jest niczym więcej niż własnym obrazem. Niech sobie filozofowie tłumaczą, że opinia świata waży niewiele, a liczy się jedynie to, czym jesteśmy. Filozofowie niczego nie rozumieją. Tak długo, jak będziemy żyć wśród ludzi, będziemy tym, za co nas ludzie uważają. (...) Czy między moim ja a ja drugiej osoby istnieje bezpośredni kontakt, bez udziału oczu? Czy jest do pomyślenia miłość, bez trwożliwej pogoni za własnym obrazem w myślach ukochanej osoby? Kiedy tylko przestaje nas obchodzić sposób, w jaki nas widzi, już jej nie kochamy".
I dlatego jedyną rzeczą, która po nas zostanie, jest nasz obraz w oczach innych. Jedynie to przetrwa. Zostajemy schwytani w sidła spojrzeń innych, w sidła sytuacji, w jakich nas poznali. Ktoś, kogo kiedyś przypadek postawił na naszej drodze, kto widział nas w kilku sytuacjach (jakże przypadkowych zresztą i wybiórczych) resztę dopowiedział sobie na podstawie swoich własnych doświadczeń z ludźmi, i twierdzi (nawet po latach), że nas zna. A my nic nie możemy z tym zrobić. Zmieniliśmy się przecież, nawet wtedy trudno było mówić, że ukazaliśmy się komuś w pełni (a było to jedynie nasze zachowanie w danej sytuacji), no i ta selektywność postrzegania - wszak każdy patrzy na świat i ludzi przez pryzmat własnej osobowości... Co gorsza - ludzie często uprawiają prymitywną psychoanalizę. Dodają naszym zachowaniom własne interpretacje i przypisują swoje intencje, i myślą, że to właśnie my. Koszmar. Jesteśmy wydani na pastwę innych, na pastwę ich percepcji i interpretacji. To grozi nie tylko tym wielkim, jak w tej powieści Hemingwayowi i Goethemu (któremu przyprawia "gębę" egzaltowana Bettina, wytwarzając sobie wielce pochlebną teorię o swojej roli w jego życiu), ale i tym normalnym ludziom, którym na zawsze zostają przypisane sytuacje, w których się kiedyś, przez przypadek, znaleźli.
Kundera jest niekonsekwentny. A może po prostu przewrotny. Gdyby był wierny temu, co twierdzi, nie mógłby pisać książek. Nie narażałby się na to, że czytelnicy będą przypisywać mu pewne uczucia, emocje, doświadczenia. Że będą myśleć o nim w określony sposób, próbując sobie na podstawie jego książek stworzyć jego obraz, i to pewnie na długo po jego śmierci. Nie poruszałby też wątków, w których bohaterami są postacie historyczne. (Chyba że jest to jedna wielka prośba skierowana do czytelników: czytajcie moje książki, ale nie piszcie o mnie!)
Ale i ja jestem niekonsekwentna. Gdybym była wierna Kunderze, nie pisałabym tych słów (ale właściwie piszę o książce, nie o autorze, więc może mi wolno?), a już na pewno nie pisałabym "uwielbiam Kunderę", bo ten kategoryczny ton mający powiedzieć światu "lubię to i tamto, jestem taka a taka" to jest wyraźnie to, co go w świecie drażni i co potępia. Ale skoro mistrz pozwala sobie na taką niekonsekwencję, to i ja chyba mogę...
Nieśmiertelność to motyw przewodni książki, ale tych drobnych obsesji, za które kocham Kunderę, jest mnóstwo. Zdolność nazywania rzeczy trudnych inaczej, tak że ich nieznośne brzemię przestaje być ciężarem, a staje się bagażem rzeczy cennych, bo właśnie naszych, jak choćby fragment o bezsensowności ucieczki od problemów w "nowe życie", o czym pięknie pisze: "nie unikniesz tematu swojego życia". O ile lepiej to brzmi niż pisanie o problemach, na które jesteśmy skazani – od razu robi się lżej na duszy. To, co kiedyś wydawało się fatum, w tym ujęciu tworzy wątek naszego życia, jedyny i niepowtarzalny, i w tym tkwi jego piękno. (A tak na marginesie: to jedna z tych rzeczy, z którymi akurat mogłabym polemizować - moim zdaniem nowe życie to nowi ludzie, którzy mogą nam pomóc się z naszymi problemami uporać. Na pewno jednak Kundera ma rację, że nie da się tego zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki).
Kocham tę książkę za jeszcze kilka uwag, jak chociażby o epizodach w naszym życiu, tych minach, które mogą jeszcze kiedyś wybuchnąć i odegrać w nim znaczącą rolę (autor pesymistycznie mówi o niszczeniu), albo o "uprawianiu niepowtarzalności ja" metodą dodawania i odejmowania, ale basta. O Kunderze mogłabym pisać godzinami, przytaczając mnóstwo cytatów, aż wreszcie przepisałabym całą książkę, bo tu wszystko jest godne rozwinięcia. Przeczytajcie więc "Nieśmiertelność" sami. Chociaż tym, którym nie podobały się inne książki tego autora, nie polecam. Jeśli lubicie Kunderę za coś innego niż ja, to spróbujcie, ale pewnie po kilku rozdziałach odłożycie książkę znużeni. Ale jeśli kochacie go za to, za co i ja, to przeczytajcie, a pewnie pokochacie go jeszcze bardziej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.