Dodany: 12.07.2015 23:39|Autor: Pani_Wu

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: I rzeczywiście
McCourt Frank

Amerykański sen Franka


W drugim tomie autobiografii Frank McCourt opisuje swoje losy w Ameryce. Mimo że urodził się w Nowym Jorku, to właśnie kilkanaście lat dzieciństwa spędzonych w Limericku w Irlandii ukształtowało go jako człowieka.

Frank zdecydowanie nie chce stać się taki jak jego ojciec, nieodpowiedzialny i zaprzepaszczający szanse na lepszą przyszłość z powodu alkoholu. Marzy o tym, aby zarobić wystarczająco dużo, by utrzymać siebie i móc wesprzeć finansowo matkę, która pozostała w Irlandii. Przez kilka lat, dzieląc się zarobkami z rodziną i umożliwiając braciom przetrwanie, pracuje ciężko w dokach, a potem zaciąga się do wojska, gdzie otrzymuje żołd i nie musi martwić się o byt.

Początki życia w Ameryce nie są łatwe, w dodatku irlandzka przeszłość ciągnie się za nim jak cień. Zdradza go akcent, a wtedy wszyscy przyklejają mu łatkę katolika i pijaka, na uczelni zaś pytają o zdanie na temat irlandzkich pisarzy, o których istnieniu nie miał pojęcia. Frank jest nieśmiały i zagubiony, nie zna zwyczajów panujących w nowej ojczyźnie, nie umie nawet posługiwać się przedmiotami codziennego użytku, ponieważ nigdy ich nie widział na oczy.

„– Twój ręcznik jest nietknięty, więc czym się wytarłeś? [zapytał ksiądz, który udzielił gościny bohaterowi]
– Ręcznikiem, który jest koło wanny.
– Co takiego? To nie ręcznik, tylko mata! Stajesz na niej po wyjściu spod prysznica”[1].

Kto czytał pierwszy tom wspomnień, „Prochy Angeli” – wie, że w domu McCourtów do wycierania się służyła stara koszula.

Kiedy Frank spotyka Amerykanów irlandzkiego pochodzenia, słyszy, że najlepiej zrobi, jeśli będzie się trzymał ze swoimi. Miota się pomiędzy rodakami, których rozumie i czuje się w ich towarzystwie swojsko (lecz przeszkadza mu ich nadmierna religijność oraz pociąg do alkoholu), a obcymi, których życiowe doświadczenia, szczególnie dzieciństwo, są tak bardzo odmienne, że trudno mu znaleźć z nimi wspólny język.

„Piąta Aleja uświadamia mi moją ignorancję. Gdyby tak ożył któryś z manekinów wystawowych wystrojonych wielkanocnie i zapytał, z jakiego materiału uszyto suknię, nie umiałbym odpowiedzieć. (…) musiałbym przyznać się manekinom, że nie odróżniam jedwabiu od bawełny. Wskazując na sukienkę, nigdy nie mogę powiedzieć, czy to satyna, czy wełna, a czułbym się kompletnie zagubiony, gdyby kazano mi określić co to jest adamaszek, a co krynolina”[2].

Pomimo braku wykształcenia Frank ma szczęście do ludzi, którzy go motywują do nauki. Nieoczekiwanie też okazuje się, że służba wojskowa pozwala mu dostać się do college’u, mimo iż nie ukończył średniej szkoły. Literatura, w Irlandii goszcząca w jego życiu jedynie za pośrednictwem wierszy deklamowanych przez sanitariusza w szpitalu, słuchanych sporadycznie audycji radiowych oraz powieści Jonatana Swifta, którą czytał niewidomemu mężczyźnie, powoli staje się częścią jego życia. Frank kończy college i zostaje nauczycielem w szkole zawodowej, a po jakimś czasie podejmuje studia magisterskie. Uzyskuje niewyobrażalny awans społeczny, na który w podzielonej na klasy Irlandii nigdy nie mógłby liczyć, snuje marzenia o dalszej drodze w górę (chciałby zostać pisarzem), a jednocześnie w głowie kołaczą mu się wątpliwości: „Potrafię nazwać części mszy, szaty księdza i części karabinu. (…) Ale jaki jest z tego pożytek, skoro w sytuacji, gdy uda mi się zajść wyżej i będę siedział na sztywnym krześle przy stole, na którym podadzą wyszukane jedzenie, nie odróżnię jagnięcia od kaczki?”[3].

Różnica wzorców kulturowych sprawia, że jego małżeństwo nie może przetrwać próby czasu. „Irlandzcy katolicy wychowani w slumsach nie mają nic wspólnego z miłymi dziewczynami z Nowej Anglii, które w oknach sypialni miały zasłonki, nosiły białe rękawiczki do łokci, chodziły na koncerty z sympatycznymi chłopcami, uczyły się etykiety u francuskich zakonnic. (…) Wychowani w slumsach irlandzcy katolicy mogą zapamiętać powiedzenie swoich ojców: »Z pełnym żołądkiem wszystko jest poezją«”[4].

Frank pracuje jako nauczyciel, mimo że zarabia dużo mniej niż doker czy inny pracownik fizyczny. Szkolnictwo jest przesiąknięte biurokracją, jak mawia dyrektor szkoły – 50% nauczania to sprawa procedury. „Poradniki dla nauczycieli są tak szczegółowe i wyczerpujące, że właściwie nie potrzebuję myśleć samodzielnie”[5]. A jednak dla McCourta, który zaznał biedy w dzieciństwie, nie pieniądze są najważniejsze w życiu – uważa, że ma ich dostatecznie dużo – lecz więzi z bliskimi. Jego żona postanawia posłać ich córkę do tzw. „lepszej szkoły”, do której chodzą dzieci ludzi z innej klasy niż ta, do której sami należą; autor wspomina: „O tak! Byli tam maklerzy giełdowi, bankierzy, inżynierowie, dziedzice starych fortun, profesorowie, położnicy. Odbywały się przyjęcia, na których pytano: a pan co robi? Kiedy odpowiadałem, że jestem nauczycielem, odwracali się”[6].

Frank McCourt był człowiekiem, któremu udało się spełnić swój amerykański sen o przysłowiowej karierze „od pucybuta do milionera”, przy czym jego pojmowanie bogactwa zdecydowanie różniło się od tego, jak postrzegają je Amerykanie. Znał swoje ograniczenia spowodowane dorastaniem w biednej Irlandii. Napisał z goryczą: „Przerastało to moje siły. Nie umiałem być mężem, ojcem, właścicielem domu z dwójką lokatorów i oficjalnym członkiem klasy średniej. Nie widziałem jak się ubrać, jak gawędzić o giełdzie na przyjęciach, jak grać w squash lub golfa, jak ściskać dłoń po męsku i patrzeć facetowi w oczy ze słowami: miło mi pana poznać”[7].

Ta gorycz, jak sądzę, towarzyszy nieustannie każdemu pokoleniu imigrantów, którzy usiłują zapuścić korzenie w nowej ojczyźnie, a pochodzenie jest dla nich obciążeniem i błogosławieństwem jednocześnie, gdy mit zderza się z rzeczywistością.

To książka mądra i ważna, szczególnie że fala emigracji zarobkowej z Polski nie słabnie, a tylko patrzeć, jak naszymi sąsiadami zostaną imigranci z innych rejonów świata. Opowiada o tym, jak istotne są nasze doświadczenia z dzieciństwa – i marzenia.

Polecam!


---
[1] Frank McCourt, „I rzeczywiście”, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon, wyd. Świat Książki, 2000, s. 21.
[2] Tamże, s. 344.
[3] Tamże, s. 347.
[4] Tamże, s. 451.
[5] Tamże, s. 429.
[6] Tamże, s. 449-450.
[7] Tamże, s. 450.


[Opinię opublikowałam również na swoim blogu i w serwisie Lubimy Czytać]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2353
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Akrim 18.07.2015 17:53 napisał(a):
Odpowiedź na: W drugim tomie autobiogra... | Pani_Wu
Czytałam oba tomy wspomnień i oba były interesujące, ale większe wrażenie wywarły na mnie "Prochy Angeli". :)
Użytkownik: Pani_Wu 18.07.2015 18:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytałam oba tomy wspomni... | Akrim
Ależ zdecydowanie tak! Mam takie same odczucia.
Dawno temu czytałam "Nauczyciela", a ponieważ nie znałam przeszłości autora, to ciekawił mnie raczej wątek zawodowy. Pamiętam nawet, że pomyślałam, iż ten człowiek wcale nie zaszedł daleko i w sumie nie ma się czym chwalić. Nie miałam wtedy pojęcia, skąd wyruszył! Myślę, że teraz, odebrałabym tę książkę inaczej. Chcę do niej wrócić.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: