Peerelowskie "A.B.C."
W 1961 roku polski czytelnik mógł się zapoznać z napisaną blisko trzydzieści lat wcześniej powieścią Agathy Christie "A.B.C.", gdzie z belgijskim detektywem pogrywał sobie przebiegły seryjny morderca, który zapowiadał swoje zbrodnie, a potem mordował ludzi w różnych miastach zgodnie z kolejnością liter alfabetu. Za jego sprawą pożegnali się z życiem m.in. Alice Ascher – starsza pani z Andover, właścicielka sklepiku z wyrobami tytoniowymi, Betty Bernard z Bexhill – głupiutka kelnerka i Cecil Clarke – krezus z Churston. Nie muszę chyba dodawać, że Hercules Poirot zdemaskował złoczyńcę.
Jednym z czytelników "A.B.C." był niewątpliwie Jerzy Edigey – należący do czołowych przedstawicieli nurtu powieści milicyjnej. W 1981 roku wydał kolejny kryminał – pt. "Alfabetyczny morderca". Nieco o treści: leżącym nieopodal Katowic fikcyjnym miasteczkiem Zabiegowo wstrząsa seria morderstw. Ktoś zadźgał Wincentego Adamiaka – lokalnego utracjusza, zarąbał siekierą Marię Borzęcką (Edigey zapewne czytał też Dostojewskiego), która nielegalnie handlowała wódką, zresztą za aprobatą społeczności ("Co to komu szkodzi, że staruszka z dobrego serca robi ludziom grzeczność i odstępuje im te dwie czy trzy półlitrówki, właśnie wtedy, kiedy imieninowi goście wysączyli domowe zapasy do ostatniej kropelki, albo wtedy kiedy knajpy są zamknięte, a człowiek nie zdążył jeszcze ugasić pragnienia? Co w tym złego, że biedna wdowa zarobi przy tej okazji parę groszy? Kogo stać na wódkę, stać go i na to, aby trochę drożej zapłacić, skoro sklepy monopolowe zamkną swoje gościnne podwoje"[1]), zastrzelił Władysława Czerwonowiejskiego – miejscowego bogacza oraz Adama Delkota – zwrotniczego. Mieszkańcy Zabiegowa (zwłaszcza ci o nazwiskach zaczynających się na literę E) truchleją, milicja sobie nie radzi.
Na pomoc zostaje przysłana porucznik Barbara Śliwińska z Częstochowy – bardzo powabna, a przy tym przenikliwa i inteligentna. Biedaczka będzie się musiała zmierzyć z niechęcią i lekceważeniem milicyjnego środowiska, zdominowanego przez mężczyzn. Mizoginizm z seksizmem aż biją w czytelnicze oczy (zresztą nie tylko w przypadku milicjantki. Przejmująca jest historia dziewczyny, która została skazana na społeczny ostracyzm, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. A jednak to dzięki niezrównanej pani Basi śledztwo rusza do przodu. Jak ona sama twierdzi:
"Mężczyźni są na to [tj. na ten typ dochodzenia] za mało inteligentni, nie mają intuicji. Tu jest potrzebna subtelność i wyczucie kobiece. Żeby odróżnić prawdę od kłamstwa, życzliwość od niechęci i próby wprowadzenia w błąd. Mężczyzna jest zbyt gruboskórny, aby wczuć się w pewne sytuacje, zrozumieć je i wysnuć jakieś konkretne wnioski"[2].
Szybko okazuje się, że ofiary miały niemałe grzechy na sumieniu. A jednak złapanie sprawcy nie będzie proste. Oczywiście tylko do czasu, bo co to dla naszej dzielnej milicji?
Kto czytał te milicyjne ramoty, zapewne zgodzi się ze mną, że trudno je określić mianem kryminałów z prawdziwego zdarzenia. Być może dziś sięga się po nie wyłącznie ze względu na koloryt epoki i – w przypadku tych, co lubią się pośmiać – tendencyjność. Bo wiadomo, że tu nie chodzi o zagadkę, którą czytelnik może rozwiązać wraz z detektywem (żeby znów przywołać Agathę Christie), ale (że się tak wyrażę) o przemycenie pod nęcącym płaszczykiem zbrodni pewnych idei. Edigey pod koniec osiągnął szczyty tendencyjności. Oto fragment ciągnącego się przez parę stron moralizatorskiego przemówienia majora Zajączkowskiego o resocjalizacji przestępców i o tym, jak społeczeństwo winno dobrej, lecz nie wszechwiedzącej przecież milicji pomagać:
„Sprawiedliwość wymierza państwo i tylko państwo. Nie ludzie, nawet nie sędziowie, bo oni ogłaszają wyroki w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. (...) Państwo wymierza sprawiedliwość, ale państwo nie mści się. (...) Państwo wymierzając karę, zostawia człowiekowi szansę poprawienia się i powrotu na uczciwą drogę. W wyjątkowych sprawach zapada najwyższa kara, wyrok śmierci. Szansą poprawy jest również przedawnienie. Jeżeli człowiek popełnił nawet zbrodnię, a później nie ujęty przez prawo prowadzi uczciwe życie przez dwadzieścia lat, przebacza mu się stare grzechy. Bo sprawiedliwość to także umiejętność przebaczania. Tym różni się od zemsty. (...) Ale czy szukał pan pomocy i opieki? (...) W radzie zakładowej, w partii czy choćby u nas w milicji. Na pewno podano by panu życzliwą dłoń, tak jak ją podajemy tysiącom ludzi, którzy wychodząc z więzienia i chcąc dalej żyć uczciwie, znajdują się w takim samym położeniu (...) Pokpiwa pan sobie z milicji, że przestępcy siedzieli pod naszym nosem, a myśmy o tym nie wiedzieli. To także prawda. Ale dlaczego nic nie wiedzieliśmy? Bo tacy jak pan milczeli i tolerowali tych bandytów, złodziei i lichwiarzy. Milicja nie jest wszechwiedząca. Aby działać, musi wiedzieć, że popełniono przestępstwo. (...) Skąd mamy wiedzieć o wszystkim i skutecznie walczyć z przestępczością, skoro społeczeństwo nie chce nam pomóc?”[3].
Tyle nauk moralnych. Wypada dodać, że na szczęście dzielni milicjanci tym razem poradzili sobie praktycznie bez pomocy uparcie milczącego społeczeństwa...
---
[1] Jerzy Edigey, "Alfabetyczny morderca", wyd. Iskry, 1981, s. 28.
[2] Tamże, s. 59.
[3] Tamże, s. 201-203.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.