"Życie sytuuje mi się na pierwszym miejscu"[1]
Kocham wspomnienia, a już szczególnie wspomnienia dotyczące przedwojennego życia w Polsce, w których szukam zawsze tego świata, którego nigdy nie mogłam poznać, a za którym w jakiś niewytłumaczalny sposób tęsknię od dawna. Do tego wspomnienia wspaniałego i podziwianego aktora, reprezentującego pokolenie aktorów, na których przedstawieniach teatralnych i telewizyjnych wychowałam się, które ukształtowały moją wiedzę i miłość do teatru, otworzyłam z wielką radością i antycypacją wielu pięknych przeżyć.
Wspomnienia Gustawa Holoubka to refleksja człowieka, który z perspektywy kończącego się życia patrzy na swoją młodość, swoje wybory, przeżycia i drogę, i zostawia ostatnie słowo, przede wszystkim dla swoich najbliższych – dzieci i wnuków – ale myślę, że też dla nas wszystkich, którzy wychowaliśmy się w PRL i byliśmy odbiorcami oraz miłośnikami teatru tego okresu. W jego wspomnieniach szczegóły dotyczące kariery teatralnej i poszczególnych ról są prawie nieobecne, autor pisze, że wielu rzeczy nie pamięta, że dla niego w tym momencie, to wszystko nie jest aż tak ważne, ocenę swojej pracy aktorskiej pozostawia fachowcom i widzom, chodzi mu natomiast o coś zupełnie innego.
I oto dostajemy perełkę - lekko senne, zamazane „wspomnienie z niepamięci”, w którym więcej jest nastroju, refleksji, nostalgicznych opisów i tylko kilka konkretów czy oczekiwanych anegdot. Holoubek pisze bardzo pięknie o Krakowie, w którym dorastał, o ojcu, którego stracił w wieku dziesięciu lat, o rzece Rudawie, o Błoniach, o piłce nożnej, o literaturze, i o szkole: 350-letnim gimnazjum humanistycznym im. Bartłomieja Nowodorskiego, którego wychowankami byli Jan III Sobieski, Stanisław Wyspiański, Jan Matejko, o wspaniałych jego nauczycielach, o kościołach Krakowa, o księżach, o Wawelu.
To wszytko urywa się w roku 1939, roku, w którym pokolenie dorastające przed wojną straciło swoją tożsamość i swój czas. Okres, jaki nastąpił nie był ich czasem, tym, który im się należał, który zrealizowałby się, gdyby nie to straszliwe zniszczenie i wyrwa spowodowana wojną i po niej następującą dominacją wschodniego mocarstwa, był czymś w rodzaju innej, gorszej, niezupełnie realnej rzeczywistości, w której musieli żyć. Pisał o tym profesor Zbigniew Raszewski w „Raptularzu”.
A Holoubek mówi tak:
„Myślę, że większość mojego życia, życia mojeg pokolenia upłynęła w czymś, co tego życia było zawieszeniem, przerwą dzielącą dwa krańce: wstępującą młodość i czas odchodzenia. Jeśli przyjmiemy, że z wybuchem wojny życie się zatrzymało i powróciło dopiero w 1989 roku, ogromny czas pomiędzy tymi datami był tylko czasem oczekiwania, bierności, czymś co można porównać z rzeką przepływającą pod mostem łączącym dwa jej przeciwległe brzegi, rzeką, której nie mogliśmy zawrócić”[2].
We wspomnieniach autora najmniej jest właśnie tego czasu pomiędzy, a najwięcej młodości i odchodzenia.
Młodość, raj utracony, czas, który jednak można przywołać w wyobraźni, tak jak chce tego mistrz Proust. Mamy zatem wigilijny poranek w latach trzydziestych w Krakowie: „włochatego konia na biegunach, ciepłą puszystość dywanu, przejrzystość firanek, śpiące jeszcze okna domu naprzeciwko, graficzną suchość zamarzniętych wokół niego drzew”[3]. I oto „w tym ułamku sekundy, w tej jednej chwili niezawinionego uniesienia powiek zostaliśmy skazani na wieczną pamięć o piękności świata. Choć całe życie będzie temu przeczyć. Choroby, ciemnota naszego umysłu, choroby, brzydota i nikczemość ludzi, rozpaczliwa odległość Boga i codzienna bliskość zła – na tym jednym śladzie, na tym jednym porażającym skurczu pamięci oprzemy cały sens istnienia, nieustającą tęsknotę do miłości” [4].
Potem opowiada jeszcze o swojej drodze do aktorstwa, przedtem o wojnie, niewoli i gruźlicy, pod znakiem której upłynęła dla niego wojna i na którą długo leczył się w szpitalach i sanatoriach, i z której wylizał się cudem dopiero w roku 1955. We wspomnieniach Holoubka dużo jest miejsca poświęconego ludziom i niepowtarzalnym nastojom, jakie wytwarzali. O profesorach szkoły teatralnej przy teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, a byli wśród nich m. in. Karol Frycz i Juliusz Osterwa, pisze z wielką miłością i wdzięcznością: „wszyscy, którzy nas uczyli byli bez reszty nam oddani” [5].
Jak wspomniałam, o swoje karierze aktorskiej pisze mało, jedynie w kontekście przeżyć wewnętrznych i podsumowując swoje życie:
„I tak zaczął się mój żywioł aktorski. Trwa już ponad pięćdziesiąt lat. Nie umiałbym się z niego wyspowiadać... Wiem tylko, że przez pierwsze lata pracowałem w zapamiętaniu, że zatraciłem się w teatrze bez reszty, że przesłonił mi wszystko inne. Że dopiero po upływie wielu lat, kiedy zdobywana wiedza kazała mi szukać odpowiedzi na sens uprawiania teatru, na jego pożytek, zatrzymałem się w tym ślepym biegu. Stanąłem, żeby spojrzeć za siebie i stwierdzić, że wszystko, co uczyniłem, działo się poza świadomością, poza przemyślanymi wyborami. Było tylko pasją, spalaniem się, pławieniem w ekstremalnych przejawach życia – bosko komicznych, wstrząsająco dramatyczynych, rozpaczliwie tragicznych. Że nie szukałem przyczyn, ani nie przewidywałem skutków tych bezustannych wybuchów emocji. Szafowałem nimi spontanicznie, bez żadnej kontroli, a więc niewątpliwie głupio. Czas choroby ustatkował mnie. Ale przede wszystkim przymusowa, dwuletnia nieobecność w teatrze”[6].
Rok 1958 to przyjazd do Warszawy i towarzysząca mu „próba zreformowania siebie i pomysł na rozumne aktorstwo. Warszawa. Zajęła mi większość życia” [7].
Podsumowanie tej aktorskiej i tak ogromnej części życiorysu jest krótkie:
„Warszawski tygiel był największy i bulgotał najgłośniej. Nie ulec jego miazmatowm, nie dać się wciągnąć w grę podwójnej moralności, podwójnej buchalterii intelektualnej było sztuką trudną. Myślę, że teatrowi to się udało”[8].
Dla autora od teatru ważniejsze jest życie, życie samo w sobie, życie osobiste i chyba dlatego, aby nie pisać o swoich sprawach intymnych, zamieszcza na ostatnich stronach przykład pięknego życia.
Ten ostatni fragment poświęcony rodzinie z Bukowiny Tatrzańskiej dedykuję wszystkim miłośnikom Jeżycjady, wiem, że się Wam spodoba.
---
[1] Gustaw Holoubek, „Wspomnienia z niepamięci”, wyd. Marginesy, Warszawa 2009, str. 195.
[2] Tamże, str. 202
[3] Tamże, str. 18.
[4] Tamże, str. 21.
[5] Tamże, str. 168.
[6] Tamże, str. 192.
[7] Tamże.
[8] Tamże, str. 194.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.