Bolesna wycieczka przez życie
O cierpieniu można długo myśleć, teoretyzować na jego temat, szukać sensu i celu. Najczęściej okazuje się jednak, że ból, śmierć i choroba przychodzą znikąd, nie mają przyklejonej karteczki "Żebyś docenił to i tamto". I na tym polega siła przekazu - ta martyrologia dotyka bezwzględnie każdego, silnego kulturystę i bezbronne dziecko.
"Ludzie na walizkach" Szymona Hołowni to zbiór wywiadów z ludźmi, którzy z cierpieniem spotykają się każdego dnia, jak z dobrym znajomym, niemającym jednak ochoty wracać do siebie. Ich opowieści są rzeczowe, nazywają wszystko po imieniu. Nie ma w nich kłamstwa, zatajania oczywistości, odwracania głowy od codziennych trudności. Ludzie pojawiający się na kartach książki zdają sobie sprawę, że czynności tak oczywiste, jak przygotowanie posiłku, w ich przypadku urastają do rangi wyprawy w Himalaje bez niezbędnego wyposażenia. "Góra, która stoi przed nami, jest dziś na tyle stroma, że zastanawiamy się, czy to już nie jest ściana"[1], wyznaje Krystyna Czerni, mama Krzysia, wyrywająca go każdego dnia ze zniechęcenia i stagnacji. Motywująca syna, by ten, mimo swojej niepełnosprawności, afazji, próbował wdrapać się na szczyt.
Rozmowy z lekarzami - pediatrą i neonatologiem, anestezjologiem - przypominają wykład dla laików. Sprawy jasne i klarowne z medycznego punktu widzenia - przełożyć trzeba na życie, nadać im sens głębszy, aniżeli ten tkwiący w encyklopedycznych tabelkach i rysunkach. Czuć w nich dozę zniecierpliwienia: dlaczego zadaje się pytania natury etycznej właśnie lekarzom? W końcu ich zadaniem jest wyrywać człowieka z łap śmierci, wciąż drwiącej i mówiącej "Jeśli nie teraz, to jutro. I tak wygram", nie - dywagowanie na temat moralności.
W rozmyślaniach nad cierpieniem zachwyca między innymi to, że można zachować optymizm i poczucie humoru. W rozmowie z Krzysztofem Kolbergerem czytam: "Czternaste piętro, po lewej warszawskie wieżowce, po prawej Powązki. To właśnie jest moje życie - między metropolią a nekropolią. A tutaj, widzi pan ten neon? On codziennie przypomina mi, że muszę żyć"[2]. Moje myśli sunęły torem metaforycznych rozważań, spodziewałam się czegoś doniosłego i trochę wzruszającego, a jako karę za zbyt doniosłe myśli o cierpieniu dostałam: "Reklama banku,w którym spłacam kredyt"[3]. Gdy pozostać przy tych słowach trochę dłużej, wypływa z nich prosta, życiowa mądrość - cierpienie nie jest cennym darem. Ono jest, trwa, czasem się kończy, ale zawsze w szarej codzienności, wśród bloków i zakupów.
Pozycja ta dotyka wielu drażliwych problemów. Chociażby debaty, kiedy człowieka można uznać za zmarłego. Gdy przestaje bić serce, czy w momencie śmierci pnia mózgu? I gdzie w zasadzie znajduje się nasze centrum - w głowie czy klatce piersiowej? Dla tych, którzy każdego dnia przypomijają sobie o złożonym w ich ręce losie, wydaje się to bez różnicy. Oni trzymają się kurczowo walizek - powypychanych marzeniami, upadkami, złym humorem, uśmiechem.
---
[1] Szymon Hołownia, "Ludzie na walizkach, wyd. Znak, 2009, s. 114.
[2] Tamże, s. 46.
[3] Tamże.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.