Dodany: 17.05.2009 12:00|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Morze, morze
Murdoch Iris

1 osoba poleca ten tekst.

Emeryt i zaczarowana (?) księżniczka


Pojęcia nie mam, czemu sięgnęłam po tę powieść. Nikt mi jej nie polecał, nie czytałam nigdy jej recenzji, po prostu wlazłam w bibliotece między półki w poszukiwaniu „czegoś innego” i wzrok mój padł na solidnie zakurzone i zżółkłe sześćsetstronicowe tomisko.

Fabuła zapowiadała się interesująco: emerytowany aktor i reżyser teatralny kupuje mały domek w nadmorskiej wiosce, gdzie zamierza spędzać czas na kontemplowaniu przyrody i pisaniu wspomnień. Centralną postacią tych wspomnień okazuje się nie jego wieloletnia partnerka, która ukształtowała go jako aktora i w pewnym stopniu jako mężczyznę, nie żadna z licznych koleżanek z teatru, z którymi łączyły go ogniste romanse, ale… dziewczynka, z którą przyjaźnił się jako mały chłopiec, kochał się w niej bezgranicznie jako nastolatek i rozstał się z nią (a dokładnie: ona z nim) na progu dorosłości - na zawsze, jak by się mogło wydawać. Opiewanie tego pięknego i niewinnego uczucia, którego losy nieodwracalnie zniechęciły go do stałych związków, pochłania go coraz bardziej. I nagle staje się rzecz niesłychana: dawna ukochana, zachowana w pamięci jako ucieleśnienie wszelkich cnót i wzór subtelnej urody, objawia mu się na wiejskiej drodze. I nie jest to żaden duch ani miraż, lecz żywa i prawdziwa Hartley. Gdyby jedynie się postarzała… ale nie zostało w niej nic z tamtej uroczej i inteligentnej panienki - jest tylko niezgrabna, zaniedbana i zahukana, pozbawiona własnego zdania kura domowa. Ale tego Charles nie widzi; dla niego Hartley nadal jest księżniczką, która natychmiast zrzuci tę niepociągającą skorupę, gdy tylko on, bohaterski rycerz, wyzwoli ją z oków przyziemności…

Trudno nie dać się złapać na lep tak zajmującej historii, nie zapałać ciekawością, czy odświeżony mit o starej miłości, nierdzewiejącej bodaj do grobowej deski, będzie równocześnie kolejnym wcieleniem baśni o księżniczce zamienionej w żabę. A jednak lektura w pewnym momencie przestaje być tak pasjonująca, na jaką się z początku zapowiada i ostateczne wrażenie jest nieco słabsze, niżby można było oczekiwać po prologu. Wbrew pozorom bowiem, prolog („Prehistoria”) i epilog („Postscriptum”), choć złożone tylko z samego monologu wewnętrznego bohatera, czyta się znacznie lepiej niż znajdującą się między nimi „Historię” w sześciu odsłonach, gęsto zaludnioną drugo- i trzecioplanowymi postaciami, czasem mocno irytującymi swoimi nienaturalnymi wypowiedziami i zachowaniami. W niektórych przypadkach jest to chyba jednak świadoma kreacja; nietrudno sobie wyobrazić, że część scenicznych kolegów i koleżanek Charlesa zatraciła poczucie różnicy między życiem a teatrem i systematycznie odgrywa swoje role, nawet wtedy, gdy nikt od nich tego nie oczekuje.

Ale może różnica tempa i stylu między poszczególnymi częściami to również świadomy zabieg autorki? Bo przecież Charles z okresu sprzed i po „Historii”, drobiazgowo opisujący swoją codzienność i próbujący usystematyzować przeszłość, wydaje się chwilami kimś zupełnie innym niż ten człowiek, który w wirze rozpętanych mimo woli wydarzeń traci poczucie czasu i rzeczywistości. Jego obszerne wynurzenia miejscami męczą, ale równocześnie tworzą świetne studium przejściowego szaleństwa. Bo czymże innym jest niewsparta żadnymi racjonalnymi przesłankami obsesja „uwolnienia” Hartley, całkowita ślepota na oczywiste fakty i głuchota na wszelkie argumenty przedstawiane przez otoczenie? Zaś jego Dulcynea uosabia wszystkie kobiety bez własnej indywidualności, dające się manipulować jak bezwolne kukły - najpierw rodzicom, potem mężom-despotom - a może w ogóle tych wszystkich ludzi, którzy nie potrafią dopuścić do głosu własnych pragnień i oczekiwań, przedkładając znane zło i bylejakość nad nieznaną niepewność…

Przytłoczenie dłużyznami akcji (zwłaszcza tymi z udziałem byłych flam Charlesa, ostro konkurujących z nagle odkrytą rywalką w osobie wiejskiej gospodyni), równoważy doskonały język - plastyczny, soczysty, dzięki któremu scenerię wydarzeń widać jak na dłoni, ze wszystkimi detalami krajobrazu, wystroju wnętrz i… (co szczególnie przypadnie do gustu smakoszom) menu Charlesa. Ostatecznie więc, mimo pewnego zniecierpliwienia ogarniającego mnie przy zgłębianiu ostatnich części „Historii”, całość oceniłam na czwórkę (ze sporym plusem, którego w ocenach nie widać).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1960
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: matis 12.07.2016 14:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Pojęcia nie mam, czemu si... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hmmm... w żadnej z trzech recenzji nie napisano, że główny bohater to straszny, z przeproszeniem, dupek. Nie wolno w lekturze zapominać o słowie mieszczącym się w słowniku między Irokezem a irracjonalistą. Inaczej rzeczywiście możemy dojść do wniosku, że młode ziemniaki z puszki są prawdziwą ucztą, o której chętnie przeczyta każdy smakosz (co do tego aspektu, to jedna z bohaterek mówi w pewnym momencie wprost, że zatrzymała się w hotelu, dzięki czemu nie musi jeść jego [Charlesa] paskudztw).
Samouwielbienie i zakochanie we własnej wzniosłości, które zapuszczone, również intelektualnie, czupiradło widzi tylko poprzez pryzmat JA. A ponieważ tylko JA jest dla głównego bohatera interesujące... mamy, jako tego efekt, wystraszoną wiejską kobiecinę w centrum akcji w letnim domu przedstawiciela londyńskiej elity. Tylko w stosunku do Tytusa Charles jest inny (= nie jest "z przeproszeniem, dupkiem"). Sądzę, że dość bezlitosna ironia autorki byłaby lepiej widoczna, gdyby wystawić to jako angielską farsę - zresztą konstrukcja powieści aż się o to prosi.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: