Dodany: 12.05.2014 14:21|Autor: adas
Osobliwość
W muzyce, szeroko rozumianej muzyce rozrywkowej, najtrudniejsza jest ponoć pierwsza płyta nagrana po odniesieniu, spodziewanego albo i nie, sukcesu. Kiedy euforia opadnie, kiedy telefony zaczynają milczeć, a liczba znajomych w portalu społecznościowym topnieje w oczach, trzeba się zmierzyć z presją. Fanów, wydawcy, ale przede wszystkim własnych oczekiwań. Twórca zyskuje na pewności siebie, dysponuje rozszerzonymi środkami, nazwijmy je: materialnymi, ale nie bardzo wie - co dalej? Rozwijać styl? Próbować czegoś nowego? Iść w ilość czy jakość? Wykorzystać nowe techniki czy trzymać się tych, które przyniosły sławę?
Często efektem finalnym jest potworek, który nie zadowala absolutnie nikogo. Odbiorcy - bo się męczy. Wydawcy - bo spadki sprzedaży spore. Recenzenta - bo dopiero co, rok czy dwa wcześniej chwalił pod niebiosa, a teraz musi milczeć, by nie kompromitować. Siebie, twórcy, kultury polskiej. W głębi serca rozczarowany jest najpewniej i sam autor, bo czuje, że to nie to.
Podobna rzecz przydarzyła się Marianowi Pilotowi. Rzecz jasna nie mamy do czynienia z literackim żółtodziobem, bobaskiem na nocniku rozkosznie machającym kończynami w pióra i długopisy wyposażonymi, tylko poważnym pisarzem, co to debiutował, hoho, szmat czasu temu i nawet w mojej dzielnicowej bibliotece, która do pewnego momentu zasoby ma zacne, potem już nie, katalog pod nazwiskiem Pilot jest całkiem, całkiem obszerny. Jednak wspomniany na wstępie sukces odniósł bardzo późno, po siedemdziesiątym roku życia będąc już. "Osobnik" jest jego pierwszą pełnoprawną książką - ha, muzykom też się zdarza w zastępstwie dema i epki wydawać - napisaną po "Pióropuszu", zasłużenie Nike nagrodzonym. I nie jest to powieść dobra.
Dziwna to, może i smutna sprawa. Bo "Osobnik" ma sporo z "Pióropusza". Co zachwycało wtedy, dziś męczy, chwilami zniesmacza. Wtedy dałem się ponieść, po początkowych wątpliwościach, rytmowi narracji, tym razem kompletnie to nie wychodzi. Na marginesach swej fascynacji nieśmiało wspominałem, że w "Pióropuszu" brakuje miejscami treści, myśl przewodnia wije się, kluczy, niknie; w "Osobniku" ten problem zostaje pogłębiony, czy też na wierzch wyłazi, po stokroć. Ta gruba książka, 450 stron sobie licząca, to nie tyle powieść, co zlepek rozdziałów, z każdym następnym coraz mniej klejących się do czegokolwiek. Poza, jak wnosić należy albo można, niemowlęcą kupą, który to temat dominuje na ostatnich stronach. Nawet słowa w "Pióropuszu" ładniej rozrabiają, rewoltują, chmurzą się, buntują i obrażają. W "Osobniku" potrafią czytelnikowi na stopę spaść. Z siłą kilograma żelastwa, nie puchu. Au! Aua...
Przyznaję, przed "Pióropuszem" z klasykami tzw. nurtu wiejskiego nie byłem zaznajomiony. Ale zaległości nadrobiłem i po Redlińskim czy Myśliwskim oryginalność Pilotowa stała się mniej oryginalna, jednak "Pióropusz" nadal za książkę ważną, ekscytującą, do myślenia pobudzającą uważam. Nowe światło na naszą polską rzeczywistość, na bagnistą równinę między Berlinem a Mińskiem (jak chcą niektórzy) rzucającą. W "Osobniku" tego efektu brak. Nawet więcej. Nie wiem, co pan Marian aktualnie podczytuje, rywali po fachu też?, ale wyczuwam tu kilka zbyt bliskich pokrewieństw, związków kazirodczych nieledwie. Obrazoburczość Mariana Pankowskiego jest bardziej poetycka, wędrówki Rudnickiego bardziej szalone, refleksja Stasiuka nad światem second handu pełniejsza i dla bliźnich łaskawsza. Skrzywienie czytelnicze dyktuje mi te porównania? OK. Ale do Kafki samo wydawnictwo (Wydawnictwo Literackie, 2013) w nocie (nie)chlubnie nawiązuje. Ja dodam, że powiązań dowodzą nie tylko sceny przeróżnych sądowych posiedzeń (niestety nudnawe), ale i sam zawód głównego bohatera. Który jest doktorem. Od owadów. Muszek, kołatek, karaluchów.
Najlepszy z całej książki jest tytuł - wystarczająco wiele zdradza o narratorze. Mimo wszystko ratują się niektóre zbitki słowne, kilka obrazów zapada w pamięć. Pilot okazuje się specjalistą od opisu knajp, mordowni, spelun, melin. Trzeba mu przyznać, że klimat tych miejsc, znajdujących się tuż obok oficjalnego życia, oddaje z wirtuozerią godną starego mistrza. Ciekawy jest powrót na wieś i postać ojca-potwora, skundlonego fryzjera męskiego. Całość jednak nieznośnie nuży. Epopeja (chwila, tych rozdziałów nie jest chyba XII? Jest!) spauperyzowanego inteligenta po krainie blokowisk nikomu nie przynosi satysfakcji. Narratorowi, wydawcy, recenzentowi, czytelnikowi... Pisarzowi?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.