Dodany: 04.09.2008 21:02|Autor: Euterphe

Najgorsza z trzech


„Pan Wołodyjowski” mojego serca nie pokrzepił, nie było też to bynajmniej potrzebne. Ale czytając wyobrażałam sobie, że przyszło mi żyć w wieku XIX, kiedy książka ta ukazywała się w odcinkach w prasie, i siedząc gdzieś w Warszawie marzę o czasach, gdy Polska istniała jeszcze na mapach świata, o odległych czasach przed rozbiorami. W inny sposób nie dałabym rady przebrnąć przez tę historię.

Nie umniejszam oczywiście roli Sienkiewiczowskiej „Trylogii”, która jako całość stanowi bardzo zgrabną analizę Rzeczypospolitej siedemnastowiecznej i jest w niej plejada niezwykle różnorodnych, barwnych postaci. Jednak w porównaniu z „Ogniem i mieczem” oraz „Potopem” ostatnia część dzieła wypada zaledwie miernie. Spodziewałam się powrócić do ulubionych bohaterów i przy okazji poznać troszkę historii. Nadziałam się natomiast na romansidło przeplatane od czasu do czasu przydługimi opisami żołnierskiego fachu.

Im więcej stron było już za mną, tym bardziej utwierdzałam się w myśli, że książka była pisana „na szybko”. Nie chodzi tu tylko o objętość lektury, ale o nagłe zwroty w życiu pierwszoplanowych postaci, których autor nawet nie próbował umotywować. Czy Wołodyjowski, którego afektem wzgardziła panna Krzysia, rzeczywiście musiał rzucać się od razu w ramiona Baśki? O czym miało świadczyć to wydarzenie? Czy tylko o tym, że łatwo jest zburzyć powszechnie panującą opinię o wierności rycerskiego serca? A czy Azja naprawdę musiał porywać panią Michałową? W ciągu jednej chwili, kiedy to dowiedział się o swoim pochodzeniu, jego przez całe życie kształtowany charakter nasiąkł nagle tym, co najgorsze było w jego ojcu. Czy tylko mnie wydaje się to nieprawdopodobne? I dlaczego Sienkiewicz tak bardzo rozmiłował się w jednym schemacie: dwóch mężczyzn, z tego jeden - zaciekły wróg Polski, piękna niewiasta, obaj zakochani w niej na zabój? O ile w dwóch pierwszych częściach wątek miłosny był ciekawy, o tyle tutaj, gdzie autor postanowił uczynić z niego główną oś książki, wydaje się oklepany, zużyty.

Tło historyczne zaś jest rzeczywiście jedynie tłem i to bardzo odległym, a fakty przeciekają gdzieś między linijkami w postaci krótkich wzmianek o wyborze króla lub opisów drobnych bitew, które do fabuły zaledwie gdzieniegdzie coś znaczącego wnoszą. Aż do obrony Kamieńca skazani jesteśmy na zadowalanie się jedynie informacjami, że „siła żołnierzy powróciła z pola, dwudziestu jeńców zabierając”.

Do tego wszystkiego dorzucę jeszcze, że główna postać kobieca wyjątkowo drażni swoim infantylnym zachowaniem, chowając się w stodole, sądząc, że wygra pojedynek z mistrzem fechtunku i żądając od każdego pochwał za swoją odwagę. A przecież mamy do czynienia z prawie całkiem dorosłą osobą, która marzy o tym, żeby w przyszłości swojemu Michałowi wydać na świat syna.

Dziwią mnie liczne opinie, że to właśnie „Pan Wołodyjowski” jest najlepszą częścią „Trylogii”. Osobiście uważam, że owszem, ta książka mogłaby być dobra. Mogłaby, gdyby ukazała się osobno. W konfrontacji z „Ogniem i mieczem”, a także „Potopem”, niestety przegrywa z kretesem.

Ale w końcu tu nie chodzi o tworzenie rankingu. Dlatego też tym, którym, tak jak mnie, nie podoba się powieść o małym rycerzu, radzę spojrzeć na „Trylogię” jako na całość, bo zapewne tylko tak można docenić wysiłek, jaki Sienkiewicz włożył w stworzenie tego dzieła, nawet tej ostatniej jego części.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4497
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Morelka 05.09.2008 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: „Pan Wołodyjowski” mojego... | Euterphe
>Czy Wołodyjowski, którego afektem wzgardziła panna Krzysia, rzeczywiście musiał rzucać się od razu >w ramiona Baśki?

Ech, a dla mnie scena, gdy Baśka oswiadcza się Michałowi, jest jedną z ulubionych w literaturze, a już szczególnie podparta wersją filmową ze wspaniałym Łomnickim. I nasuwa mi się skojarzenie z całkiem inną książką - "Powrót do Santa Cruz" Glińskiej, gdzie też główna bohaterka dość nagle odkrywa, że miłość niekoniecznie musi mieć twarz księcia z bajki, ale przyjaciela. Jak dla mnie Wółodyjowski po prostu nareszcie przejrzał na oczy, absolutnie nie traktowałabym małżeństwa z Baśką jako pocieszenia po Krzysi.
Użytkownik: Euterphe 05.09.2008 11:35 napisał(a):
Odpowiedź na: >Czy Wołodyjowski, któ... | Morelka
I pewnie taki właśnie był zamysł autora.
Ale jakoś nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie sugestie Zagłoby, Michał w ogóle nie wpadłby na pomysł ożenku z Baśką. Z początku nie zwracał na nią uwagi, nazywał kozą, traktował jak dziecko, a potem ni z gruchy ni z pietruchy olśniło go, że ją kocha. Moim zdaniem to było zbyt nagłe.
Ale oczywiście jestem tu całkowicie subiektywna :)

Użytkownik: d'Alencon 18.12.2008 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: I pewnie taki właśnie był... | Euterphe
Powiem szczerze: mi też wydawało się to trochę dziwne, ale stwierdziłem, że Sienkiewicz chciał po prostu ukazać jakby niestałość uczuć pana Michała, który zrobi wszystko, by tylko w końcu się ożenić. Za to scenę uważam za całkiem sympatyczną, dynamiczną, z zaskoczeniem, coś czego oczekujemy po książkach przygododwych, bo wg mnie Wołodyjowskiego w żadnym wypadku nie można nazwać książką historyczną, a raczej takim romansidełkiem z wątkami historyznymi. A można to zauważyć, gdy czytamy te książki po kolei.
Osobiście "Pana Wołodyjowskiego" uważam za najsłabszą część Trylogii, lecz w żadnym wypadku nie mogę odbierać jej geniuszu, który można zauważyć i szanuję opinię innych, jakoby była to najlepsza ze wszystkich częśći. Ja pod koniec odliczałem kartki do końca, co często mi się nie zdażało.
Użytkownik: A.Grimm 08.09.2010 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: „Pan Wołodyjowski” mojego... | Euterphe
Też uważam, że jest to najsłabsza część Trylogii. To już nie jest powieść historyczna, jak słusznie zauważono, ale romans. Od "Potopu", a nawet "Ogniem i mieczem" dzieli tę powieść przepaść. Oczywiście, wiedziałem, czego się spodziewać po "Panu Wołodyjowskim", ale nie sądziłem, że ckliwa, fikcyjna strona urośnie do takich rozmiarów.

Jest to zdecydowanie najbardziej ponura część. Głuche, mroczne, pozbawione życia stepy. Taka też wydaje się Rzeczpospolita, która ugrzęzła w błędnym kole zdrady, prywaty i kłamstwa. Ta powieść nie krzepi. Jest gorzka. Gorzka jest śmierć Wołodyjowskiego; gorzki los Zosi Boskiej, rodziny Nowowiejskich, gorzkie zachowanie mieszkańców Kamieńca. Gorzka jest postać Azji. Postać Sobieskiego, która ma być znakiem przyszłych zwycięstw i sukcesów istnieje na marginesie fabuły. I nie wnosi żadnego optymizmu. Bo gdzież jest Jeremi Wiśniowiecki? Gdzież jest król Jan Kazimierz? Gdzie jest Czarniecki? Nad wszystkim unosi się ubi sunt i niepewność, chwiejność wartości, fundamentów państwa. Sobieski nie przynosi już nadziei, bo Sienkiewicz sam wyczerpał formułę. Trzema powieściami, a właściwie tą kończącą, udowodnił, że nie ma nic stałego w Rzeczpospolitej, mało tego, że wszystko zmierza ku upadkowi. Gdzie jest tu miejsce na pokrzepienie serc?

Sypie się przez to ideologicznie powieść. Sypie się też przez wyeksponowaną antymuzułmańską wymowę dzieła. Oto Polska staje w obronie i w imieniu świata chrześcijańskiego. Ta sama Polska w "Potopie" wydała na świat Kmicica, który wraz ze swoją watahą Tatarów przyniósł śmierć i zniszczenie niewinnym mieszkańcom Prus (chrześcijanom, jak sądzę). To była zabawa eufemizmami. Możemy się domyślać, że tych ludzi spotykał los nie lepszy od losu Zosi Boskiej czy Nowowiejskich. Ale pomijając już aspekt czysto etyczny, jak ma się owa obrona chrześcijaństwa w "Panu Wołodyjowskim" do wymowy "Potopu"? Leci tu wszystko na łeb na szyję. Te utwory kompletnie się rozmijają ideologicznie, a przez to tworzą nieprzyjemne wrażenie hipokryzji, która była chyba cechą naturalną sienkiewiczowskich postaci. Niesmaczne. I bynajmniej, nie pokrzepiające serca.

W przeciwieństwie do autorki tego ciekawego tekstu, postać Basi przypadła mi do gustu. Fakt, że postać kobieca nie może istnieć u Sienkiewicza bez wątku romansowego, ale i tak na plus muszę zapisać znaczne poszerzenie jej indywidualnych rysów. Znać, że Sienkiewicz lekko ewoluował na tym polu. Od Heleny, która jest bierną heroiną Skrzetuskiego, po Oleńkę, którą autor znacznie częściej dopuszczał do głosu, aż po dynamiczną Basię.

Trzeba też zaznaczyć, że znacznie pomniejszona została rola Zagłoby w "Panu Wołodyjowskim". Ta postać ma swój udział głównie w pierwszej części tego utworu, w domu Ketlinga. Czy to z racji dostojnego wieku, czy z innych, widać, że pan Onufry nam już tutaj gaśnie. Jest u schyłku. W "Ogniem i mieczem" drażnił mnie, głównie swoim samochwalstwem, ale w "Potopie" polubiłem jowialnego szlachcica. On też trochę tam ewoluował. W "Ogniem i mieczem" wydawał mi się pół - błaznem (chociaż nie tak dużym, jak w filmie Hoffmana - a kysz!), w kolejnej powieści jego postać nabrała jednak już trochę powagi.

W moim osobistym rankingu, to właśnie "Potop" plasuje się na pierwszym miejscu. Potem jest "Ogniem i mieczem", a na samym końcu "Pan Wołodyjowskim". A pochlebne opinie o tym ostatnim może wynikają właśnie z jego...romansowej fabuły.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: