Dodany: 04.08.2008 18:46|Autor: dot59
Uwierzyć w świat brudny i wredny...?
Książka z medycyną w tle to przynęta, obok której nie umiem przejść obojętnie. „Podróż do kresu nocy” – której zarówno narrator, jak autor byli lekarzami - miałam już od dawna na liście pożądanych pozycji i kiedy lokalna biblioteka włączyła ją do swego księgozbioru, skorzystałam z okazji. Przeczytałam ją w trzy dni, wystawiając na szwank swoją reputację gospodyni, a siebie samą narażając na znaczące spojrzenia swoich gości, z których łatwo można było wyczytać: „no, trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby COŚ TAKIEGO…”.
Bo rzeczywiście, owo „coś takiego” było czymś zupełnie odmiennym od tego, do czego przywykłam. Praktycznie wszystkie lektury, których bohaterami są lekarze i/lub pacjenci, ze szczególnym uwzględnieniem moich ukochanych „Ciał i dusz” van der Meerscha i pół beletrystycznych, pół dokumentalnych opowieści Thorwalda, mają w sobie wyczuwalną nutę „ku pokrzepieniu serc”: jakiż to wspaniały zawód, który pozwala ratować życie wiszące na włosku, przywracać utraconą sprawność – i jaka optymistyczna przyszłość rysuje się przed światem, jeśli nie zbraknie mu pełnych poświęcenia medyków! Tymczasem tutaj lekarskie doświadczenia Ferdynanda Bardamu służą tylko wzmocnieniu ogólnej tezy powieści: cały świat, nie wyłączając chorych i lekarzy, jest odrażający, brudny, zły – i niezależnie od tego, co i jak zrobimy, i tak się w tę ohydę, brud i zło uwikłamy…
Każdy moment życia nieszczęsnego bohatera, od pochopnej decyzji wstąpienia do wojska po ostatnią wycieczkę z Robinsonem, Madelon i Zofią, jest tej tezy żywą ilustracją. Gdziekolwiek się obróci, cokolwiek uczyni, napotyka na skutki ludzkiej głupoty, podłości, małostkowości, próżności, nieokiełznania, obłudy – a jeśli nawet niczego takiego nie ma akurat na podorędziu, w sprawę wdaje się ślepe fatum, a to zsyłając śmiertelną chorobę na jedyną w promieniu paru kilometrów uczciwą i niewinną istotę, a to każąc samemu Ferdynandowi podejmować absurdalną decyzję, która ani jemu samemu, ani nikomu innemu nie przyniesie nic dobrego…
Czy tylko wojna – istotnie, brutalna i z odleglejszej perspektywy czasowej zupełnie bezsensowna, przynajmniej jeśli idzie o pierwotną jej przyczynę, ale przecież nie brutalniejsza i nie bardziej pozbawiona sensu niż dziesiątki i setki wcześniejszych, które mimo to nie doprowadziły do upadku człowieczeństwa – poczyniła w duszy tego młodzieńca tak straszne spustoszenie, że nie jest on już w stanie dostrzec odrobiny dobra ani w sobie samym, ani w nikim innym? Chyba nie, bo przecież jeszcze w Afryce Ferdynand potrafi docenić i podziwiać altruizm Alcide’a, który „bez wahania, bez zastrzeżeń, bez żadnej korzyści, poza tą, która wynikała z potrzeby zaspokojenia uczuć”[1] zaharowuje się na śmierć dla osieroconej bratanicy, ofiarowując „tej małej i delikatnej dziewczynce czułość tak ogromną, że wystarczyłoby na stworzenie na nowo tego świata”[2], i uznać, że w porównaniu z nim jest „jedynie beznadziejnym chłystkiem, tępym i żałosnym”[3]. I jeszcze u kresu swej amerykańskiej eskapdy, gdy odrzuca poświęcenie Molly, dającej mu „tak wiele czułości i tak wiele snów”[4], przyznaje: „byłem smutny, a smutek ten był prawdziwy, przynajmniej ten jeden raz, i żal mi było wszystkich, jej, siebie, wszystkich ludzi”[5]. I przecież chyba nie przez młodzieńcze rozczarowania – przez, jak sam mówi, „tę dziwkę Musyne i tę cholerną Lolę”[6] – traci nadzieję i wiarę w ludzi; to byłoby zbyt płytkie i zbyt proste.
Cóż więc jeszcze? Nieustanne obcowanie z nędzą materialną i moralną innych, i równocześnie pewność, że samemu nie stoi się o wiele wyżej? Tak zapewne sądzili koledzy autora po piórze - Louis Aragon i Elsa Triolet, przejawiający zapatrywania wyraźnie lewicowe - którzy powieść przełożyli na rosyjski, i radzieccy ideolodzy, których staraniem powieść „wydana została w olbrzymim nakładzie”[7]. Wszak byt określa świadomość, czyż nie? Ale i to wyjaśnienie jest za łatwe, bo przecież w identycznych niemal warunkach przyszło praktykować Michałowi Doutrevalowi z „Ciał i dusz”, a jednak tamten nie traci wiary w – jakkolwiek banalnie by to brzmiało – miłość i lepsze jutro, nie dopuszcza do siebie ani jednej myśli, która mogłaby stać się zaczątkiem cynizmu i nihilizmu, uczynić go wspólnikiem czy tylko świadkiem łajdactwa.
Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Ferdynand jest, jaki jest. Może rzeczywiście jest tak, że co któryś człowiek rodzi się naznaczony jakimś ponurym piętnem, które prędzej czy później, niezależnie od tego, jak potoczą się jego losy, uczyni go niezdolnym do przeżywania pozytywnych emocji? A może odwrotnie, może świat jest naprawdę koszmarny i wredny, tylko część z nas ma genetyczny defekt, niepozwalający tego faktu przyjąć do wiadomości?
Tak czy inaczej, lektura „Podróży do kresu nocy” jest doświadczeniem potwornie przykrym. W pierwszym odruchu chciałoby się taką książkę odrzucić precz, odepchnąć od siebie te natrętne obrazy, pełne brudu, smrodu, insektów, prymitywnego seksu, najniższych instynktów i najprzykrzejszej fizjologii, te słowa dziś już może nieco spowszedniałe, ale nadal uważane za wulgarne (a jakim szokiem musiało być ujrzenie ich w druku dla czytelnika z lat 30.!). A jednak jest coś takiego, co nie pozwoliło mi tego zrobić, ba, nawet przerwać czytania na dłuższy czas. Nie dość tego, kazało mi dokonać emocjonalnego rozróżnienia między bohaterem Céline’a a jego młodszą o 50 lat wersją – Ripleyem Bogle z „Zaułka łgarza” McLiama Wilsona; do tego ostatniego potrafiłam czuć tylko głęboką awersję, natomiast Ferdynanda było mi najzwyczajniej żal.
Nie wiem, w czym rzecz, bo normalnie taka dawka turpizmów i wulgaryzmów jest dla mnie nie do strawienia, a założenie, że „losu nie da się pokonać, że i tak trzeba upaść na samo dno”[8] w żaden sposób nie godzi się z moją filozofią życia. Niesamowicie sugestywny język, potoczny, ale równocześnie odzwierciedlający ponadprzeciętną wrażliwość narratora - którą tak desperacko stara się maskować cynicznymi monologami i prymitywnymi zachowaniami - jego skłonność do myślenia metaforami („żywy aksamit, ten czas pokoju”[9]; „worki na larwy”[10]; „móżdżki jak u owadów w botkach zapinanych na guziki”[11]) i wypowiadania filozoficznych czy quasi-filozoficznych stwierdzeń („używanie kija tak naprawdę męczy tego, kto go używa”[12]; „natura jest od nas silniejsza i tyle. Testuje nas w jednej roli, a potem już nie umiemy się od tej roli oderwać”[13]; „Ciężko jest nam się odnaleźć w tym życiu, kiedy ono się toczy. Za dużo kolorów, za dużo barw nas rozprasza, zbyt wielu ludzi, którzy się kręcą wokoło. Odnajdujemy się dopiero w ciszy, kiedy już jest za późno, jak zmarli”[14]) – to tylko jedna z zalet, które mogły przeważyć nad wadami, ale nie jedyna, bo napisane niemal równie wyrazistym i kunsztownym języka „Bagno” Piątka skreśliłam raz na zawsze, zaś przeczytania „Podróży do kresu nocy”, choć mnie przytłoczyła, zszokowała, napełniła po brzegi bolesnymi i przykrymi odczuciami, absolutnie nie żałuję.
Bo może ważne jest, że kiedy tutaj, ostrzej niż gdzie indziej, widzi się najciemniejsze i najułomniejsze strony ludzkiej natury, budzi się w czytelniku odruch buntu i chęć udowodnienia, że nie jest tak, a przynajmniej nie zawsze, nie wszędzie…?
Gdybym miała wystawić ocenę za samo tylko wrażenie artystyczne, byłaby to szóstka z minusem (minus za jedną wyjątkowo niesmaczną, a kompletnie zbędną dla wymowy całości, scenę, opisującą wrażenia Ferdynanda z amerykańskiej publicznej toalety); byłby to jednak rodzaj niesprawiedliwości w stosunku do książek może mniej olśniewających czy nawet wyraźnie słabszych pod względem literackim, lecz z jakichś względów mających dla mnie wyjątkową wartość subiektywną – bo dla takich właśnie rezerwuję swoje szóstki. Zatem piątka, oznaczająca tyle, co: „to koniecznie należało przeczytać – i było warto”.
---
[1] Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, przeł. Oskar Hedemann, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2005, s. 180.
[2] Tamże, s. 180.
[3] Tamże, s. 179.
[4] Tamże, s. 262.
[5] Tamże, s. 263.
[6] Tamże, s. 255.
[7] Oskar Hedemann, „Kalendarium życia i twórczości Louis-Ferdinanda Céline’a”, w: Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, op. cit., s. 559.
[8] Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, op. cit., s. 222.
[9] Tamże, s. 38.
[10] Tamże, s. 129.
[11] Tamże, s. 385.
[12] Tamże, s. 156.
[13] Tamże, s. 255.
[14] Tamże, s. 384.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.