Dodany: 04.08.2008 18:46|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Uwierzyć w świat brudny i wredny...?


Książka z medycyną w tle to przynęta, obok której nie umiem przejść obojętnie. „Podróż do kresu nocy” – której zarówno narrator, jak autor byli lekarzami - miałam już od dawna na liście pożądanych pozycji i kiedy lokalna biblioteka włączyła ją do swego księgozbioru, skorzystałam z okazji. Przeczytałam ją w trzy dni, wystawiając na szwank swoją reputację gospodyni, a siebie samą narażając na znaczące spojrzenia swoich gości, z których łatwo można było wyczytać: „no, trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby COŚ TAKIEGO…”.

Bo rzeczywiście, owo „coś takiego” było czymś zupełnie odmiennym od tego, do czego przywykłam. Praktycznie wszystkie lektury, których bohaterami są lekarze i/lub pacjenci, ze szczególnym uwzględnieniem moich ukochanych „Ciał i dusz” van der Meerscha i pół beletrystycznych, pół dokumentalnych opowieści Thorwalda, mają w sobie wyczuwalną nutę „ku pokrzepieniu serc”: jakiż to wspaniały zawód, który pozwala ratować życie wiszące na włosku, przywracać utraconą sprawność – i jaka optymistyczna przyszłość rysuje się przed światem, jeśli nie zbraknie mu pełnych poświęcenia medyków! Tymczasem tutaj lekarskie doświadczenia Ferdynanda Bardamu służą tylko wzmocnieniu ogólnej tezy powieści: cały świat, nie wyłączając chorych i lekarzy, jest odrażający, brudny, zły – i niezależnie od tego, co i jak zrobimy, i tak się w tę ohydę, brud i zło uwikłamy…

Każdy moment życia nieszczęsnego bohatera, od pochopnej decyzji wstąpienia do wojska po ostatnią wycieczkę z Robinsonem, Madelon i Zofią, jest tej tezy żywą ilustracją. Gdziekolwiek się obróci, cokolwiek uczyni, napotyka na skutki ludzkiej głupoty, podłości, małostkowości, próżności, nieokiełznania, obłudy – a jeśli nawet niczego takiego nie ma akurat na podorędziu, w sprawę wdaje się ślepe fatum, a to zsyłając śmiertelną chorobę na jedyną w promieniu paru kilometrów uczciwą i niewinną istotę, a to każąc samemu Ferdynandowi podejmować absurdalną decyzję, która ani jemu samemu, ani nikomu innemu nie przyniesie nic dobrego…

Czy tylko wojna – istotnie, brutalna i z odleglejszej perspektywy czasowej zupełnie bezsensowna, przynajmniej jeśli idzie o pierwotną jej przyczynę, ale przecież nie brutalniejsza i nie bardziej pozbawiona sensu niż dziesiątki i setki wcześniejszych, które mimo to nie doprowadziły do upadku człowieczeństwa – poczyniła w duszy tego młodzieńca tak straszne spustoszenie, że nie jest on już w stanie dostrzec odrobiny dobra ani w sobie samym, ani w nikim innym? Chyba nie, bo przecież jeszcze w Afryce Ferdynand potrafi docenić i podziwiać altruizm Alcide’a, który „bez wahania, bez zastrzeżeń, bez żadnej korzyści, poza tą, która wynikała z potrzeby zaspokojenia uczuć”[1] zaharowuje się na śmierć dla osieroconej bratanicy, ofiarowując „tej małej i delikatnej dziewczynce czułość tak ogromną, że wystarczyłoby na stworzenie na nowo tego świata”[2], i uznać, że w porównaniu z nim jest „jedynie beznadziejnym chłystkiem, tępym i żałosnym”[3]. I jeszcze u kresu swej amerykańskiej eskapdy, gdy odrzuca poświęcenie Molly, dającej mu „tak wiele czułości i tak wiele snów”[4], przyznaje: „byłem smutny, a smutek ten był prawdziwy, przynajmniej ten jeden raz, i żal mi było wszystkich, jej, siebie, wszystkich ludzi”[5]. I przecież chyba nie przez młodzieńcze rozczarowania – przez, jak sam mówi, „tę dziwkę Musyne i tę cholerną Lolę”[6] – traci nadzieję i wiarę w ludzi; to byłoby zbyt płytkie i zbyt proste.

Cóż więc jeszcze? Nieustanne obcowanie z nędzą materialną i moralną innych, i równocześnie pewność, że samemu nie stoi się o wiele wyżej? Tak zapewne sądzili koledzy autora po piórze - Louis Aragon i Elsa Triolet, przejawiający zapatrywania wyraźnie lewicowe - którzy powieść przełożyli na rosyjski, i radzieccy ideolodzy, których staraniem powieść „wydana została w olbrzymim nakładzie”[7]. Wszak byt określa świadomość, czyż nie? Ale i to wyjaśnienie jest za łatwe, bo przecież w identycznych niemal warunkach przyszło praktykować Michałowi Doutrevalowi z „Ciał i dusz”, a jednak tamten nie traci wiary w – jakkolwiek banalnie by to brzmiało – miłość i lepsze jutro, nie dopuszcza do siebie ani jednej myśli, która mogłaby stać się zaczątkiem cynizmu i nihilizmu, uczynić go wspólnikiem czy tylko świadkiem łajdactwa.

Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Ferdynand jest, jaki jest. Może rzeczywiście jest tak, że co któryś człowiek rodzi się naznaczony jakimś ponurym piętnem, które prędzej czy później, niezależnie od tego, jak potoczą się jego losy, uczyni go niezdolnym do przeżywania pozytywnych emocji? A może odwrotnie, może świat jest naprawdę koszmarny i wredny, tylko część z nas ma genetyczny defekt, niepozwalający tego faktu przyjąć do wiadomości?

Tak czy inaczej, lektura „Podróży do kresu nocy” jest doświadczeniem potwornie przykrym. W pierwszym odruchu chciałoby się taką książkę odrzucić precz, odepchnąć od siebie te natrętne obrazy, pełne brudu, smrodu, insektów, prymitywnego seksu, najniższych instynktów i najprzykrzejszej fizjologii, te słowa dziś już może nieco spowszedniałe, ale nadal uważane za wulgarne (a jakim szokiem musiało być ujrzenie ich w druku dla czytelnika z lat 30.!). A jednak jest coś takiego, co nie pozwoliło mi tego zrobić, ba, nawet przerwać czytania na dłuższy czas. Nie dość tego, kazało mi dokonać emocjonalnego rozróżnienia między bohaterem Céline’a a jego młodszą o 50 lat wersją – Ripleyem Bogle z „Zaułka łgarza” McLiama Wilsona; do tego ostatniego potrafiłam czuć tylko głęboką awersję, natomiast Ferdynanda było mi najzwyczajniej żal.

Nie wiem, w czym rzecz, bo normalnie taka dawka turpizmów i wulgaryzmów jest dla mnie nie do strawienia, a założenie, że „losu nie da się pokonać, że i tak trzeba upaść na samo dno”[8] w żaden sposób nie godzi się z moją filozofią życia. Niesamowicie sugestywny język, potoczny, ale równocześnie odzwierciedlający ponadprzeciętną wrażliwość narratora - którą tak desperacko stara się maskować cynicznymi monologami i prymitywnymi zachowaniami - jego skłonność do myślenia metaforami („żywy aksamit, ten czas pokoju”[9]; „worki na larwy”[10]; „móżdżki jak u owadów w botkach zapinanych na guziki”[11]) i wypowiadania filozoficznych czy quasi-filozoficznych stwierdzeń („używanie kija tak naprawdę męczy tego, kto go używa”[12]; „natura jest od nas silniejsza i tyle. Testuje nas w jednej roli, a potem już nie umiemy się od tej roli oderwać”[13]; „Ciężko jest nam się odnaleźć w tym życiu, kiedy ono się toczy. Za dużo kolorów, za dużo barw nas rozprasza, zbyt wielu ludzi, którzy się kręcą wokoło. Odnajdujemy się dopiero w ciszy, kiedy już jest za późno, jak zmarli”[14]) – to tylko jedna z zalet, które mogły przeważyć nad wadami, ale nie jedyna, bo napisane niemal równie wyrazistym i kunsztownym języka „Bagno” Piątka skreśliłam raz na zawsze, zaś przeczytania „Podróży do kresu nocy”, choć mnie przytłoczyła, zszokowała, napełniła po brzegi bolesnymi i przykrymi odczuciami, absolutnie nie żałuję.

Bo może ważne jest, że kiedy tutaj, ostrzej niż gdzie indziej, widzi się najciemniejsze i najułomniejsze strony ludzkiej natury, budzi się w czytelniku odruch buntu i chęć udowodnienia, że nie jest tak, a przynajmniej nie zawsze, nie wszędzie…?

Gdybym miała wystawić ocenę za samo tylko wrażenie artystyczne, byłaby to szóstka z minusem (minus za jedną wyjątkowo niesmaczną, a kompletnie zbędną dla wymowy całości, scenę, opisującą wrażenia Ferdynanda z amerykańskiej publicznej toalety); byłby to jednak rodzaj niesprawiedliwości w stosunku do książek może mniej olśniewających czy nawet wyraźnie słabszych pod względem literackim, lecz z jakichś względów mających dla mnie wyjątkową wartość subiektywną – bo dla takich właśnie rezerwuję swoje szóstki. Zatem piątka, oznaczająca tyle, co: „to koniecznie należało przeczytać – i było warto”.



---
[1] Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, przeł. Oskar Hedemann, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2005, s. 180.
[2] Tamże, s. 180.
[3] Tamże, s. 179.
[4] Tamże, s. 262.
[5] Tamże, s. 263.
[6] Tamże, s. 255.
[7] Oskar Hedemann, „Kalendarium życia i twórczości Louis-Ferdinanda Céline’a”, w: Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, op. cit., s. 559.
[8] Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, op. cit., s. 222.
[9] Tamże, s. 38.
[10] Tamże, s. 129.
[11] Tamże, s. 385.
[12] Tamże, s. 156.
[13] Tamże, s. 255.
[14] Tamże, s. 384.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 19667
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 26
Użytkownik: nuda_veritas 05.08.2008 11:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka z medycyną w tle ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Droga Dot. Wielokrotnie już, czytając Twoje bardzo wyważone, smakowite recenzje zastanawiałam się, czy nie powinnaś sama chwycić za pióro (a raczej za klawiaturę).
:))
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.08.2008 18:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Droga Dot. Wielokrotnie j... | nuda_veritas
Myślę, że pisanie o książkach to jedyne, na co mnie stać. Jeśli się komuś na coś przydaje - cieszę się niezmiennie.
Użytkownik: McAgnes 05.08.2008 22:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że pisanie o książ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oczywiście, że przydaje. Znakomicie oddajesz swoje wrażenia po lekturze.
Użytkownik: carmaniola 06.08.2008 09:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że pisanie o książ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Przydaje się, przydaje. :-) Przeczytałam Twoją recenzję z przyjemnością. W przeciwieństwie do książki Celine. Oj, czułam się paskudnie bardzo podczas lektury i mimo że napisana doskonale, narastający we mnie sprzeciw wobec ocen bohatera sprawiał, że kilkakrotnie bliska byłam przerwania lektury. I teraz się boję kolejnej jego książki chociaż mnie kusi...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.08.2008 18:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przydaje się, przydaje. :... | carmaniola
A można coś jeszcze u nas dostać? W kalendarium życia i twórczości, dołączonym do tego wydania, które czytałam, jeszcze tylko jedno z dzieł -"Śmierć na kredyt" - ma polski tytuł, stąd wnioskuję, że inne chyba nie były tłumaczone. Kusi mnie też, i to bardzo, bo choć lektura psychicznie maltretująca, to jednak równocześnie dająca do myślenia - skąd w człowieku takie, a nie inne, motywacje i mechanizmy? - a pod względem literackim o niebo przewyższająca podobnie "mocne" okazy polskiej prozy współczesnej ("Wojna polsko-ruska..." Masłowskiej, "Tequila" Vargi). Podobnie miałam z Houellebecq'iem - przy pierwszej jego powieści, mimo awersji do używanych przezeń w nadmiarze wulgaryzmów, tak wciągnął mnie styl i przesłanie, że po drugą poleciałam pędem do biblioteki (i na niej jednak skończyłam...).
Użytkownik: carmaniola 06.08.2008 20:00 napisał(a):
Odpowiedź na: A można coś jeszcze u nas... | dot59Opiekun BiblioNETki
W moich bibliotekach jest jeszcze właśnie "Śmierć na kredyt" i "Z zamku do zamku".
O "Śmierć na kredyt" otarłam się już przynajmniej dwukrotnie (raz nawet miałam ją w dłoniach), ale jak pisałam, boję się, chociaż mnie korci.

Może to zabawne, ale ja w sumie nawet nie pamiętam wulgaryzmów - Celine stworzył z potocznego(właściwie "rynsztokowego") języka formę tak sugestywną, tak zrośniętą dla mnie z bohaterem, że gdyby mówił/myślał inaczej pewnie wydałby mi się sztuczny. Te wulgaryzmy przestały być widoczne. Tym bardziej, że w ferworze walki - tak, to była walka - skupiałam się na kontrowersyjnych (i nie) opiniach i zastanawiałam kiedy wyczerpie się wreszcie ten worek różnych niedoli.

PS. Gdybym przeczytała jego zdanie o życiu, które jest odrobiną światła kończącego się w mroku, w oderwaniu od książki, pewnie zrozumiałabym je zupełnie inaczej - nie brzmiałoby dla mnie tak bardzo gorzko i tragicznie.
Użytkownik: Laila 05.08.2008 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka z medycyną w tle ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot, świetna recenzja. Muszę tę książkę koniecznie przeczytać...
Użytkownik: Speculum 09.08.2008 21:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot, świetna recenzja. Mu... | Laila
Ostatnio zauroczona Louisem Aragonem zaczęłam poszukiwać książek zbliżonych tematycznie do "Pięknych dzielnic", które podziwiam i przekartkowuję raz po raz, żeby tylko wrócić do przemiłego uczucia, które towarzyszyło lekturze. Jakże się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam w Twojej interesującej recenzji, dot, że Celine to kolega Aragona po piórze! :D.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.08.2008 21:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Ostatnio zauroczona Louis... | Speculum
Oj, żebym Cię tylko w błąd nie wprowadziła - bo miałam na myśli nie styl i klimat, ale raczej lewicową orientację; u Celine'a podobno - tak przynajmniej mówią biografowie, ja sama nie znam jego innych utworów - poszła w stronę zbliżoną do narodowego socjalizmu, ale przynajmniej na początku łączyła ich niezgoda na drastyczne nierówności bytowe w społeczeństwie.
Użytkownik: koko 13.08.2008 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka z medycyną w tle ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dot jak zwykle niezrównana... zazdraszczam. Zazdraszczam sprawności i... czasu spędzanego na czytaniu. Ja wciąż głupio dbam o swoją reputację gospodyni :)
Użytkownik: Speculum 23.08.2008 22:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot jak zwykle niezrównan... | koko
Hehe, Koko, i widzisz - udało się - przeczytałam Twoje słowa pod recenzją dot i teraz zapamiętam sobie, żeś dobrą gospodynią ;-). Na odległość zrobiłaś wrażenie.

A propos Celine'a jeszcze. Rzeczywiście, nie można go chyba uznać za stylistycznie podobnego do Aragona. Medycyny o tego ostatniego brak, ale za to urzeka miasto i jego zakamarki. Bez przeszkód wśród robotniczych zbiegowisk odnaleźć można siebie. Podróż do kresu nocy dodaję jednak do schowka i rozpoczynam poszukiwania.
Użytkownik: koko 25.08.2008 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Hehe, Koko, i widzisz - u... | Speculum
Nie ma to, jak zrobić wrażenie całkiem przypadkiem!
A co do mojego dobrogospodyniostwa: właśnie pachnie mi w kuchni zupa z kurek, lubisz może? Dużo dałam koperku...
:)
Użytkownik: Speculum 27.08.2008 23:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie ma to, jak zrobić wra... | koko
Mniam :D. Koperek do kurek, zapamiętać!
Ja dzisiaj piekłam rogaliki z powidłami. Pachnie mi drożdżowym ciastem :).
Użytkownik: koko 29.08.2008 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Mniam :D. Koperek do kure... | Speculum
Drożdżowe ciasto jest świetne! Zwłaszcza ciepłe z kubkiem mleka. A powidła śliwkowe właśnie mi się smażą... pykają w garnku małymi bąblami i pryskają na ścianę. A jak ochoczo się przypalają, gdy ich nie mieszać!
Idę zamieszać :)
Użytkownik: carmaniola 29.08.2008 19:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Drożdżowe ciasto jest świ... | koko
Bardzo przepraszam, ale może przeniosłybyście się gdzieś indziej z tymi kuchennymi dyskusjami? Jakoś mi bardzo nie pasuje Celine, zwłaszcza(!) Celine, do ciasta drożdżowego. :(
Użytkownik: koko 30.08.2008 16:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo przepraszam, ale m... | carmaniola
Upsss...
Użytkownik: gandalf 10.07.2009 19:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka z medycyną w tle ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Tak czy inaczej, lektura „Podróży do kresu nocy” jest doświadczeniem potwornie przykrym. W pierwszym odruchu chciałoby się taką książkę odrzucić precz, odepchnąć od siebie te natrętne obrazy, pełne brudu, smrodu, insektów, prymitywnego seksu, najniższych instynktów i najprzykrzejszej fizjologii"

Hmmm... Czytając te zdania zacząłem się zastanawiać nad kwestią mojej odporności psychicznej. Wnioskuję bowiem z powyższego cytatu, a także całej recenzji, że byłaś tą książką niemalże wstrząśnięta. Tymczasem ja nie znalazłem w niej nawet jednego akapitu, który by mnie obrzydził, zaszokował, czy przeraził swym bestialstwem albo wulgarnym językiem. Powiem więcej - po około 100 stronach czytałem ją z narastającym znużeniem, ponieważ stało się już dla mnie jasne, że autor dąży do tego, by poprzez groteskową podróż głównego bohatera po niemal całym świecie pokazać całą (rzekomą) podłość i niegodziwość rodzaju ludzkiego, który tworzy społeczeństwo, w którym nie ma miejsca dla jakichkolwiek wzniosłych idei. Aby tego dokonać autor wciska do książki: mnóstwo ostentacyjnego i prostackiego nihilizmu, wiele, może nawet i prawdziwych, ale w większości rzeczy dość banalnych pseudo-filozoficznych sentencji o marności świata i człowieka, a także wszystkie te wspomniane przez Ciebie sceny okropieństw, które są wyłącznym tworzywem rzeczywistości opisanej w utworze, albowiem Celine pomija wszystko to, co mogłoby zakłócić wymyśloną przez niego wizję świata i dlatego trudno znaleźć tutaj jakikolwiek optymistyczny wątek. Cóż bowiem z tego, ze Alcide haruje dla bratanicy, skoro w jego pracy jest wręcz wymagane, by okrutnie traktował murzynów, czego scenę autor oczywiście przedstawia. Teza Celine'a: szczęście osiąga się kosztem nieszczęścia innych. A co do dobroci Molly, to i tak nic z niej nie wynika, bo przecież właśnie dzięki jej łagodności i wyrozumiałości głównemu bohaterowi udaje się ją wykorzystać. Teza: dobroć tylko nam szkodzi. Ilość tych wszystkich podłości i obrzydliwości jest tutaj tak wyolbrzymiona, że doprawdy trudno brać tę książkę na serio. I właśnie dlatego pozostawiła mnie kompletnie obojętnym i, przynajmniej moim zdaniem, należy do kategorii tych książek, które zaczyna się zapominać już pięć minut po przeczytaniu ostatniej strony.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.07.2009 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: "Tak czy inaczej, lektura... | gandalf
No, popatrz, jak różnie można odebrać tę samą książkę! Ja z jednej strony należę do ludzi, których podobne obrazy zawsze odstręczają i szokują (niezależnie od tego, ile bym ich napotkała, czy w środowisku fikcyjnym, czy realnym) i zawsze razi wulgarny język, choć w wielu przypadkach uznaję jego zastosowanie za uzasadnione w aspekcie realizmu świata przedstawionego - a z drugiej stoję na stanowisku, że literatura, ukazująca te najmroczniejsze i najpaskudniejsze strony ludzkiej natury musi funkcjonować, bo nie można milczeć o czymś, co istnieje. Ale niekoniecznie trzeba z niej wyciągać wnioski aż tak uogólniające. Czyż fakt, że autor przedstawia jednego czy nawet grupę bohaterów o patologicznych osobowościach, jedno albo serię zjawisk budzących wstręt czy pogardę, musi automatycznie oznaczać, że takie zdanie ma o całym świecie, jak o tym jednym jego wycinku? Można się co prawda zastanawiać, dlaczego akurat ten konkretny twórca uwziął się na tę złą stronę rzeczywistości; i nie tylko ten, bo i przed Celine'em, i po nim byli i są pisarze, którzy, jak się wydaje, odczuwają wręcz przymus pisania o "podłości i niegodziwości rodzaju ludzkiego" - chyba nie tak bardzo rzekomej, skoro istnieje w świadomości tylu ludzi na przestrzeni tylu lat... Ja oczywiście wolę literaturę z gatunku "dla pokrzepienia serc" - choć w niej znacznie częściej trafiają się postacie i wydarzenia, które trudno brać na serio - ale sądzę, że dla pełnego (czy już wtedy naprawdę pełnego, czy jednak nadal niedokończonego?) obrazu świata muszą istnieć oba te rodzaje.
Użytkownik: gandalf 11.07.2009 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: No, popatrz, jak różnie m... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Czyż fakt, że autor przedstawia jednego czy nawet grupę bohaterów o patologicznych osobowościach, jedno albo serię zjawisk budzących wstręt czy pogardę, musi automatycznie oznaczać, że takie zdanie ma o całym świecie, jak o tym jednym jego wycinku?"

Ale zwróć uwagę, na to, że w książce nie jest opisywany tylko jakiś jeden wycinek rzeczywistości, jakieś jedno środowisko. Akcja utworu toczy się przecież i w Afryce, i w USA, i w różnych miejscach Francji. I absolutnie wszędzie, gdzie by się nie ruszył główny bohater, spotyka ciągle to samo: zło, niegodziwość, plugastwo. To nie jest przypadek a wyraźny sygnał - zły jest cały świat i wszyscy ludzie, a nawet jeśli ktoś zachował w sobie jakieś resztki dobroci, to tym gorzej dla niego, bo dzięki temu pozostali łatwiej go wykorzystają.

Poza tym odnoszę wrażenie, że chyba zrozumiałaś moją wypowiedź jako protest przeciwko kwestii poruszania przez literaturę trudnych, nieraz wstrętnych i odpychających tematów. Jest jednak wprost przeciwnie, a nawet, w przeciwieństwie do Ciebie, wolę właśnie taką, "wstrętną" literaturę niż książki, jak to piszesz - "dla pokrzepienia serc". Dlatego w ścisłej czołówce najlepszych utworów, jakie kiedykolwiek przeczytałem są choćby "Władca much", "Mechaniczna pomarańcza", czy, przede wszystkim "American Psycho". Miedzy tymi utworami a "Podróżą do kresu nocy" są jednak wyraźne różnice. Ich autorzy bowiem starają się przedstawić świat w sposób obiektywny - fakt, patrzą głównie na jego ciemną stronę, może nawet twierdzą, że świat jest w większości zły, ale nie przedstawiają radykalnie negatywnej wizji rzeczywistości, jak czyni to Celine. Poza tym, wymienieni przeze mnie pisarze starają się zgłębić naturę zła przede wszystkim po to, by móc mu zaradzić. Natomiast Celine w którymś miejscu wprost stwierdza, że walka ze złem świata nie ma żadnego sensu. Jego książka jest bowiem moim zdaniem jedynie autodestrukcyjnym wynurzeniem żałosnego nihilisty, który nagina rzeczywistość tak by pasowała do jego wyobrażeń, przedstawiając skrajnie subiektywną wizję świata. I z tego powodu sadzę, że tą książką nie warto się przejmować.

Zastanawia mnie tylko, czy Celine przedstawia w tym utworze faktycznie swoje podejście do świata, czy był tylko sprytnym koniunkturalistą, który zauważył, że im książka bardziej szokująca, tym większy rozgłos osiąga, a przez to lepiej się sprzedaje. I właśnie w tym celu "naładował" do książki tyle fragmentów, które jego ówczesnych zapewne musiały szokować i oburzać. Jeśli tak faktycznie było, to tym gorzej dla niego.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.07.2009 11:00 napisał(a):
Odpowiedź na: "Czyż fakt, że autor prze... | gandalf
Biorąc pod uwagę czas, w którym powieść powstała, nie wydaje mi się, aby autor celowo starał się gromadzić sceny szokujące czy budzące wstręt; wszakże takie same tendencje (chociaż w różnym wymiarze) można dostrzec u innych pisarzy tworzących pod koniec XIX i w pierwszych dekadach XX w. - i u jego rodaka Zoli, i u naszego Żeromskiego (np. w "Dziejach grzechu"), i u Amerykanów (Steinbeck, Dreiser). Tak więc raczej łączyłabym je z konkretnym nurtem literackim, niż z komercjalizmem - o ten ostatni posądzałabym raczej twórców współczesnych, którzy już nie muszą otwierać oczu świata na zło, bo za nich czynią to media, ale mimo to starają się ładować do swojej twórczości motywy turpistyczne, wulgaryzmy i sceny odrażające, czasem nawet nie mające żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości (vide np. Piątek w "Bagnie").
Myślę, że jednak powieść odzwierciedla jego własne przekonania, wysnute na podstawie własnych doświadczeń - biografia Ferdynanda ma wiele punktów wspólnych z biografią Celine'a - i wynikające może częściowo z jego stosunku do religii (vide wcześniejsza moja wzmianka w recenzji, porównująca postawę Ferdynanda z postawą Michała z "Ciał i dusz" van der Meerscha; pisarz katolicki dał swojemu bohaterowi siłę, pozwalającą mu wyrywać się ze zła, które go otaczało, i zwyciężać je - pisarz ateista swojego wyposażył w przekonanie, że z niczym walczyć nie warto, bo i tak to do niczego nie prowadzi...). Ale nadal stoję na stanowisku, że powieść ta jest warta uwagi - choćby dlatego, że uświadamia nam, jak się kształtują mechanizmy psychologiczne doprowadzające do takiej postawy.
Użytkownik: gandalf 12.07.2009 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Biorąc pod uwagę czas, w ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Moje wątpliwości co do intencji Celine'a wynikały głównie z niesamowitej przesady z jaką opisuje zło i marność tego świata, czyniąc to z o wiele większym natężeniem, niż przywoływani przez Ciebie Zola, Żeromski, Steinbeck, którzy, owszem, podobnie jak Celine wykorzystywali w swoich utworach naturalistyczną technikę pisarską, ale zazwyczaj czynili to z umiarem, bez aż tak wielkiego nagromadzenia wulgaryzmów i brzydoty.

Nie jestem też przekonany, co do tego, że ta powieść pokazuje, jak kształtują się poglądy głównego bohatera. Odniosłem bowiem wrażenie, że od razu, na pierwszych stronach postawa Ferdynanda jest już niemal całkowicie ukształtowana, a wojna tylko ją jeszcze trochę pogłębia i umacnia. Moim zdaniem nie widać tu więc niemal żadnego rozwoju poglądów, właściwie cała powieść to po prostu seria inwektyw wymierzonych pod adresem rzeczywistości.
Choć może faktycznie warto ją przeczytać. Choćby po to, żeby zobaczyć dlaczego fascynowała (fascynuje?) tak wielu twórców i to nie tylko pisarzy, ale również np. Jima Morrisona i Iana Curtisa. Co jednak nie oznacza, że trzeba się tą książką jakoś specjalnie zachwycać.

Zastanowiło mnie natomiast w Twojej wypowiedzi stwierdzenie, że współcześni pisarze "nie muszą otwierać oczu świata na zło, bo za nich czynią to media". Naprawdę sądzisz, że dwustronicowy reportaż w gazecie, czy półminutowa wzmianka w "Wiadomościach" o np. brutalnym morderstwie potrafią zgłębić istotę zła, tak dokładnie jak potrafi to literatura? Bo moim zdaniem nie. Media bowiem zawsze patrzą na daną sprawę pobieżnie i wyrywkowo, gdyż interesuje je (zazwyczaj) jedynie przyciągnięcie uwagi przeciętnego odbiorcy nastawionego na sensacje i ciekawostki. Nie umieszczą więc zbrodni w określonym kontekście społecznym, kulturowym, czy moralnym, co wydaje mi się niezbędne do jej pełnego zrozumienia. Moim zdaniem potrafi to uczynić tylko literatura (w przeciwieństwie choćby do filmu). Oczywiście inna kwestia polega na tym, czy współcześni twórcy faktycznie umieją tego dokonać.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.07.2009 16:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Moje wątpliwości co do in... | gandalf
Nie, jeśli chodzi o to, że "nie muszą otwierać oczu świata na zło", miałam na myśli coś innego - mianowicie, że całokształt dostępnych w mediach informacji dostatecznie dobrze uświadamia odbiorcom samo istnienie wszelkiego rodzaju zła - nie jest więc już w literaturze tak istotne samo przekazywanie, że człowiek potrafi mordować, maltretować, poniżać drugiego etc., ale właśnie to, co Ty podkreśliłeś - dociekanie genezy tego zła. A żeby dociec genezy, nie jest niezbędne detaliczne opisywanie samych skutków.
Ja mimo wszystko myślę, że celem Celine'a było nie tyle przekonanie czytelnika o tym, że świat JEST nieuleczalnie zły, ale, że MOŻE takim być, i że do rozwoju takiej postawy jak u Ferdynanda może prowadzić splot różnych okoliczności. To mi troszeczkę przypomina "Wykluczonych" Jelinek, gdzie obserwujemy degradację moralną grupy młodych ludzi, ale tylko w stosunku do dwojga z nich jesteśmy w stanie wytypować ewidentne czynniki, które doprowadzają ich do patologii, a co do reszty, można najwyżej zgadywać. Może rzeczywiście lepiej byłoby, żeby literatura, opisując dany przejaw zła, dawała zarazem receptę, jak można mu zaradzić, ale czy to jest zawsze możliwe?
Użytkownik: gandalf 12.07.2009 18:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, jeśli chodzi o to, ż... | dot59Opiekun BiblioNETki
Moim zdaniem jeśli ktoś piszę 600 stron niemal wyłącznie o tym, że świat i ludzie są pełni zła, niegodziwości i okrucieństwa, a w dodatku umieszcza akcję książki w konkretnym miejscu i czasie, to trudno domniemywać, że zakłada jedynie możliwość wystąpienia tego całego zła. I nadal nie jestem przekonany, czy "Podróż do kresu nocy" pokazuje, jak do tego zła dochodzi, bo skupia się jedynie na tym o czym pisałaś, czyli właśnie detalicznym opisywaniu skutków.

I nie miałem na myśli tego, żeby literatura opisująca zło świata jednocześnie od razu podawała receptę na jego zwalczenie, bo o wymyślenie tego lekarstwa nie jest zazwyczaj łatwo. Powinna jednak czynić to, czego nie robi właśnie Celine: próbować zanalizować zło i znaleźć przyczyny które doprowadzają do jego powstania oraz tego, że obejmuje ono swym oddziaływaniem kolejne osoby. Zresztą ta analiza jest często właśnie tym, co można uznać za lekarstwo na zło, gdyż dzięki niej możliwe jest dotarcie do, być może niepełnych, lecz zawsze jednak istotnych wniosków, jak można mu zaradzić.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.07.2009 18:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Moim zdaniem jeśli ktoś p... | gandalf
Czuję się częściowo przekonana, ale tylko częściowo. Bo w sumie na temat genezy zła też tam co nieco znajdziemy - np. ta cała dzielnica, w której Ferdynand praktykuje, to siedlisko biedy i ciemnoty; nie trzeba nawet być socjalistą, żeby się orientować, że te warunki sprzyjają występkowi (wcale przez to nie mówię, że nie sprzyja mu bogactwo, bo to nieprawda, ale akurat z nędzy i nieuctwa bardzo często przychodzi do takich najprostszych przejawów zła: kradzieży, rabunku, wyłudzania, znęcania się nad osobami i zwierzętami). Wojna - no, cóż, chyba nawet pisarze gloryfikujący bohaterów zgodzą się, że generuje nie tylko postawy bohaterskie, a im mniej prowadzona w interesie dotkniętego nią człowieka, a bardziej jakichś ugrupowań polityczno-ekonomicznych, tym mniejsze skłonności do bohaterstwa, a większe do nikczemności może wykazywać przymuszony do wojowania maluczki...
Zresztą być może - być może, bo jednak tego nie wiem na pewno - intencja autora była taka: "patrzcie,ja wam pokażę, co się dzieje ze światem, a wy myślcie, dlaczego?" ? Bo jednak, jak pisałam powyżej, wówczas ludzie jeszcze nie byli aż tak oswojeni z ukazywaniem zła przez media, a w literaturze dopiero od paru dekad to zjawisko miało miejsce.
Użytkownik: gandalf 13.07.2009 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Czuję się częściowo przek... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Bo w sumie na temat genezy zła też tam co nieco znajdziemy"

No właśnie: z n a j d z i e m y. Gdyby się zastanowić i poszukać, tak jak Ty to zrobiłaś, faktycznie dałoby się znaleźć jakieś fragmenty mówiące o przyczynach powstania zła. Ale czy intencją autora było zamieścić tam takie przesłanie? Moim zdaniem nie, a fakt, że można tam jednak doszukać się genezy pewnych zjawisk wynika głównie z tego, że u Celine'a wszystko jest złe i plugawe, i dlatego można tam spotkać różne rodzaje zła, zarówno właśnie takie, które można wyjaśnić, jak i takie zło, które jest po prostu irracjonalne, często tak bardzo, że doprawdy trudno uwierzyć, aby faktycznie miało miejsce.

Masz całkowitą rację, co do tego, że bieda jest najłatwiejszym sposobem doprowadzenia do degeneracji moralności człowieka, ale z autopsji wiem, że takie rzeczy nie dzieją się zawsze, a degeneracja nigdy nie jest absolutna, tzn. nie dotyka wszystkich członków społeczności i nie w stopniu absolutnym, podczas gdy u Celine'a trudno znaleźć jakieś przejawy dobroci czy empatii, a nawet jeśli, to już po chwili są one negowane przez autora. Celine bowiem, jeśli nawet momentami zahacza o jakieś obserwacje dotyczące natury ludzkiej, niemal natychmiast sam niszczy to, do czego doszedł, nie mogąc się powstrzymać, by nie zaciemnić obrazu rzeczywistości odmalowaniem jej w przesadnie ciemnych barwach. Dlatego trudno traktować "Podróż do kresu nocy" jako wiarygodne źródło poznania człowieka.

A co do przesłania książki, to ja odniosłem raczej wrażenie, że brzmi ono mniej więcej tak: "Świat jest obrzydliwy, a ludzie nikczemni do szpiku kości. I ani świata, ani ludzkości, ani nawet pojedynczego człowieka, nie można uratować. Zło jest wszędzie i zawsze zwycięży".
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 14.07.2009 15:23 napisał(a):
Odpowiedź na: "Bo w sumie na temat gene... | gandalf
Muszę to przemyśleć. Być może z pomocą drugiej dostępnej powieści Celine'a "Smierć na kredyt". Dotychczas trochę się wzdragałam przed tym, spodziewając się przytłoczenia ładunkiem okropności podobnym jak w "Podróży do kresu nocy", ale nasza dyskusja skłania mnie do eksploracji szerszego terenu. Bo jeśli rzeczywiście i w kolejnym utworze będzie to samo, wtedy Twoja racja przeważy.
Ale swoją drogą, abstrahując od przesłania, to jest naprawdę dobrze napisane - przekonywująco w każdym razie!
Nawiasem mówiąc, podobne odczucia do Twoich miałam w stosunku do "Zbrodni i kary" - która aczkolwiek może nie aż tak jednoznacznie zasiewa zwątpienie w istnienie dobrych ludzkich intencji, to jednak trudno powiedzieć, aby dostarczała wiary w triumf dobra nad złem - i do "Władcy much" - którego lektura była dla mnie jednym wielkim koszmarem (nie pytaj, które momenty - czytałam to jakieś ćwierć wieku temu i boję się do tego wrócić, bo nie zapamiętałam nic dosłownie, tylko okropne wrażenie, uświadomienie sobie okrucieństwa i bezwzględności dzieci...).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: