Dodany: 03.11.2004 22:35|Autor: A-cis
Nie namawiam
Ziemska stacja badawcza znajdująca się w układzie Bety Telmura – milknie niespodziewanie. Nikt nie wie, co się stało. Na ratunek wyrusza trzyosobowa ekipa złożona z pracowników instytucji pod nazwą Centrala, która, sądząc z krótkich wyjaśnień, jest czymś pośrednim między PRL-owskim Urzędem Cenzury a Urzędem Bezpieczeństwa. Sytuację komplikuje fakt, że dwaj spośród ekipy ratunkowej to byli przyjaciele, z których jeden odbił swemu przyjacielowi (i równocześnie dowódcy wyprawy) żonę, a żona ta była członkiem załogi zaginionej stacji.
Poza tym w powieści jest o istotach wyglądających jak mała wieża Eiffla (wyobrażenie moje), które zbudowały swą cywilizację na czarnym (wygasłym) słońcu. Istoty te, które jeden z bohaterów określa mianem kogga, są w związku z tym ślepe, co jednak nie przeszkadza głównemu bohaterowi porozumiewać się z nimi na migi ;).
Z powieści na powieść Petecki u mnie traci. Po bardzo dobrej „Tylko ciszy”, niezłych „Ludziach z Gwiazdy Ferriego” i „Messier 13”, każda kolejna powieść powiela schemat chamowatego twardziela jako głównego bohatera powieści pisanej zawsze w pierwszej osobie.
Najczęściej używane przez autora określenia na sposób wypowiedzi głównego bohatera to: „warknął” lub „burknął”. Ten człowiek (bohater) nie umie komunikować się normalnie, reaguje zawsze emocjonalnie, a jednocześnie jest dowódcą wyprawy. Ciekawe, czy jakikolwiek psycholog zaopiniowałby pozytywnie takiego osobnika na członka załogi, nie mówiąc o dowódcy?
Zastanawiam się, jaki był sam Petecki? Czy również był takim gburem, czy odreagowuje jakieś kompleksy?
Powieść IMO można sobie darować.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.