Dodany: 15.08.2013 15:58|Autor: Marylek

Dwoje poranionych ludzi



Książka objęta patronatem BiblioNETki.


„Jeżeli traktujesz kogoś jak potwora, na pewno się nim stanie.”[1]

Zdanie to, cytat z podręcznika psychologii kryminalnej, zrobiło na mnie wrażenie. Przez długi czas, przez ponad połowę książki, wydawało mi się, że ten cytat może być streszczeniem powieści, że jej przesłanie jest deterministyczne: takim się stajesz, jakim cię postrzegają, chcesz „doskoczyć” do wyobrażeń za swój temat. A to, czy są one dobre, czy złe, zależy od środowiska, w jakim przyszło ci żyć. Szczęśliwie przesłanie okazało się być inne.

Wyobraźmy sobie dwoje młodych ludzi, których poza wiekiem różni wszystko: pochodzenie społeczne, zamożność, poziom wykształcenia, sposób zdobywania pieniędzy i spędzania czasu wolnego, przeżycia i doświadczenia. Tacy są bohaterowie „Naszych szczęśliwych czasów”. Z jednej strony Yu-jeong, trzydziestoletnia koreańska piosenkarka i malarka, wykładowca akademicki, kobieta z bogatej rodziny, piękna, obyta w świecie, powracająca do Korei po siedmiu latach spędzonych w Paryżu; z drugiej – Yun-su, dwudziestosiedmioletni przestępca, bezdomny, bezrobotny, bez wykształcenia, oczekujący w celi śmierci na wykonanie wyroku. Zupełne skrajności. Czy jest coś, co może ich łączyć?

A jednak tak. Elementów łączących jest kilka. Przede wszystkim samotność, której oboje doświadczali i doświadczają na co dzień, pomimo ciągłego przebywania wśród ludzi. Okazuje się też, co stanowi dla obojga niemałe zaskoczenie, że mają podobną wrażliwość, w taki sam sposób patrzą na świat. Są zamknięci w sobie, podobnie uwikłani w konflikty zewnętrzne, na powstanie których nie mieli wpływu, podobnie niespełnieni. Cierpią na brak miłości - to potężne choć trudne do uświadomienia pragnienie także czyni ich bliższymi sobie.

W warstwie fabularnej na pierwszy rzut oka niewiele się tutaj dzieje: starzejąca się katolicka zakonnica niewielkim podstępem skłania swoją o pokolenie młodszą kuzynkę, aby towarzyszyła jej do więzienia, gdzie odwiedzają mordercę skazanego na karę śmierci. Ani skazaniec, ani kuzynka nie życzą sobie tych wizyt. Dziewczyna zobowiązana jest do towarzyszenia ciotce przez miesiąc, odwiedziny możliwe są raz w tygodniu.

Komuś z kręgu kultury Zachodu powieść może przywieść na myśl średniowieczny moralitet – rozpisana na dwa głosy relacja splata się w jeden dopełniający się wątek, lecz choć tradycyjna walka dobra ze złem jest tu niewątpliwie obecna, nie można w żadnym wypadku stwierdzić, że któreś z bohaterów uosabia jedną tylko cechę; próbują raczej wewnętrznie uporać się z tkwiącymi w każdym z nich sprzecznościami, uporządkować własne myśli. Nieoczekiwanie dla nich samych okazuje się, że mogą sobie nawzajem pomóc. Jak podsumowuje tę znajomość Yu-jeong: „Kiedy go spotkałam, przebrnęłam przez moją własną ciemność czającą się we mnie jak śmierć i dowiedziałam się, czym ona była. Gdyby nie on, nigdy bym nie zauważyła pewnych rzeczy i nigdy nie zdałabym sobie sprawy z tego, że to, co uważałam za ciemność, było tak naprawdę oślepiającą jasnością.”[2]

Plusów ta książka ma wiele. Realizm opisu warunków życia w zakładzie poprawczym i więzieniu (swoją drogą, przedstawione traktowanie więźnia pod koniec XX wieku szokuje człowieka Zachodu). Dużo tu rozważań o roli przypadku, ślepego losu, przeznaczenia i śmierci; bardzo wiele o przemianach osobowości zachodzących pod wpływem środowiska i spotykanych w życiu ludzi, ale też pod wpływem własnych przemyśleń, prób samorozwoju czy choćby upływającego czasu, pomagającego stare problemy zobaczyć w nowym świetle. Bardzo też wiele o karze śmierci, co ważne - z różnych punktów widzenia. Zostaje w myślach obraz strażnika więziennego, mówiącego: „Jest takie powiedzenie, że ludzie, którzy widzieli morderstwo, stają się zwolennikami kary śmierci, a ci, którzy byli świadkami egzekucji, zostają jej przeciwnikami.”[3] Dobrze są oddane emocje, choć sposób ich uzewnętrzniania znów może szokować Europejczyka. Nie jest bowiem książka Gong wolna od wad, choć jej piękne, wzruszające przesłanie skłania do wyrozumiałego traktowania tychże.

Czytelnika wychowanego na kanonie literatury europejskiej czy północnoamerykańskiej drażnić może pewna patetyczność stylu, jaką dość często serwuje nam koreańska pisarka. Niektóre porównania są ckliwe, naiwne, wnioski i prawdy tak oczywiste i w prosty sposób wyrażone , że ocierają się o infantylizm. Razić może także pewna przewidywalność akcji, choć wynika to z przyjętej przez autorkę koncepcji: bieżącej akcji jest bardzo niewiele, dramatyzm budują retrospekcje snute przez oboje protagonistów. A skoro od początku wiemy, jak to się skończy, trudno uniknąć przewidywalności.

Gdyby nie BiblioNETka, chyba nigdy bym po tę pozycję nie sięgnęła. Kiczowata okładka odstręcza: wnętrze rozwartej dłoni oplecionej różańcem, opartej o pękającą szybę, przed którą znajduje się gęsta krata. Poniżej tytuł na tle poplamionej czerwonymi rozbryzgami pasiastej, pomarańczowo czarnej taśmy, podobnej do tych, jakimi u nas odgradza się miejsce wypadku. I sam tytuł, sugerujący wątek romansowy.

Szczęśliwie, pozory mylą. To nie wybitne dzieło, ale dobra książka, skłaniająca do refleksji, do przemyślenia raz jeszcze spraw, zdawałoby się, oczywistych. Wbrew pierwszym „okładkowym” skojarzeniom - ani to romans, ani kicz. Pytania i problemy, przedstawione w realiach kraju obcego nam kulturowo, są uniwersalne, identyczne z tymi, które stawia sobie człowiek pod każdą szerokością geograficzną.

A tytuł? Dlaczego „Nasze szczęśliwe czasy”? Czy może dlatego, że dla każdego szczęśliwym jest czas nadziei, miłości i wiary?

___

[1] Gong Ji-young, „Nasze szczęśliwe czasy”, przeł. Marzena Stefańska-Adams, Wydawnictwo Kwiaty Orientu, 2013, s. 41.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 248.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1969
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: