Dodany: 20.07.2012 09:53|Autor: ivi777

Kota nie oszukasz


W 1995 roku John Berendt został finalistą nagrody Pulitzera. Mało brakowało, a to właśnie „Północ w ogrodzie dobra i zła” zdobyłaby największy dowód uznania krytyków i publiczności. Do 229. strony nie miałam o tym pojęcia i muszę przyznać, że odnosiłam się do fabuły dosyć sceptycznie. Potem znalazłam kilka informacji, m.in. że John skończył Harvard, oboje jego rodzice byli pisarzami, pracował jako dziennikarz magazynów „Esquire” i „New York”, a „Północ w ogrodzie dobra i zła” ustanowiła rekord – 216 tygodni na liście bestsellerów „Timesa”. W tym momencie spojrzałam inaczej na książkę, zaczęłam doszukiwać się drugiego dna, znudzenie fabułą tłumaczyłam tym, że zazwyczaj czytuję zupełnie inne gatunki literackie. Czasem odczuwam kompleks młodej osoby, świadomej, iż codziennie jest zasypywana szybko zmieniającymi się obrazami, wartką akcją, zastanawiam się wtedy, czy z tego powodu nie potrafię dostrzec piękna i kunsztu w dziełach uznawanych przez wielu starszych, bardziej doświadczonych za dobre.

Fabuła powieści nie jest w żadnym razie skomplikowana. Dowiadujemy się, że jej narrator i zarazem bohater jest dziennikarzem z Nowego Jorku, który zamierza osiąść, przynajmniej na jakiś czas, w Savannah i napisać książkę o jego mieszkańcach. W międzyczasie jeden z nich dostarcza mu ciekawego materiału, mianowicie zabija swojego bliskiego znajomego. Wszystkie te podstawowe informacje na temat akcji są całkowicie zbędne. Najważniejszą rolę odgrywają tu postacie, a są one niesamowicie zróżnicowane. Każdy znajdzie tu kogoś do polubienia i do znienawidzenia; jest 21-letni, buntowniczy przystojniak – seksowny, zagubiony młody mężczyzna, który coraz częściej myśli o śmierci, jest bogaty kolekcjoner antyków – „Pan Dorobkiewicz” o dosyć złożonej osobowości, niekompetentny prokurator, Odon „Ślizgacz” – mężczyzna, który oszuka cię, że cię nie oszukał, nawet gdy go na tym przyłapiesz, jest staruszka wybijająca okna małym młoteczkiem i jest oczywiście Chablis - królowa przebierańców, najbardziej kobieca Pani niebędąca kobietą. Wszyscy ci bohaterowie kreują powieść, jest ona tak naprawdę studium wielu rodzajów charakterów. W tym wszystkim największym minusem jest sam narrator–bohater. Wypowiada się prostym językiem, nie dowiadujemy się o nim praktycznie niczego, nie jestem pewna, czy zostaliśmy poinformowani chociaż o jego wyglądzie, jest to obserwator bez znaczenia, ujawniający swoją obecność co kilka stron. Wydaje mi się, że połączenie narracji z postacią było wymuszonym zabiegiem artystycznym, pan dziennikarz wypada bardzo blado na tle mieszkańców Savannah.

Savannah jest miastem pełnym sprzeczności, hipokryzji, zwłaszcza w kwestii równouprawnienia ras. Każdy biały powie, że nie ma nic przeciwko czarnym, ale wolałby widzieć Murzynkę jako pokojówkę, a nie nauczycielkę syna. Żaden czarny nie jest ze sfer „najwyższych”, nie jest bankowcem ani najlepszym adwokatem. Największą nietolerancję widać w nadmiernej tolerancji, gdy ludzie starają się, aby w ławie przysięgłych znalazło się mniej więcej po równo białych i czarnych, gdy odbudowuje się domy specjalnie dla kolorowych, aby „wyrównać poziom życia”. Nikt nie ma nic przeciwko homoseksualistom, ale „pedały” powinny gnić w więzieniu. Piękne miasto z malowniczymi uliczkami jest też miastem pozorów, gdzie lepiej uważać, co się mówi i do kogo, ponieważ można stracić zaproszenie na coroczne przyjęcie bożonarodzeniowe u pana Jima.

Berendt określał swoją powieść jako opis statystycznego miasta w Południowych Stanach Zjednoczonych; jeżeli nadal odnosi się tam takie wrażenia, to amerykański sen nie jest wcale kolorowy.


[Recenzję umieściłam również na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 679
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: