Dodany: 19.11.2011 11:38|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

3 osoby polecają ten tekst.

Lato 2011


31.05.
Późny wieczór upalnego dnia. Siedzę na klocku oparty o ścianę campingu, na plecach czuję przyjemny chłód blachy poszycia. Mam na sobie tylko krótkie spodenki, moje nagie ciało rozkoszuje się prawdziwie letnim już wieczorem. Patrzę w górę starając się nie słyszeć głośnych rozmów kolegów przy sąsiednim wozie, patrzę na ciemne kontury drzew i na gwiazdy między nimi. Jedna z nich porusza się szybko, zostawiając za sobą jaśniejącą nitkę – jak w tamtą lipcową noc pod Londynem. Na tle jasnego jeszcze nieba ciemnieje korona wielkiego dębu – towarzysza tego tygodnia. Wydaje mi się, że nachyla się ku mnie, zazdrosny o mój podziw rozgwieżdżonego nieba. Z drugiej strony lampa uliczna schowana wśród gałęzi klonu barwi liście na złote i zielone kolory, a wszystkie one są intensywne, nasycone. Jakiś ptak krzyczy głośno w przelocie; może szuka swojej partnerki wśród ciemnych i cichych koron nieruchomych drzew?
To ostatnia noc majowa… Kiedyś, w tym samym lunaparku, w innym parku, w innym mieście, ale w taki sam uroczy wieczór, stałem wśród drzew starając się – jak staram się dzisiaj - uchwycić chwilę – cząstkę pięknego czasu. Wtedy wydawało mi się, że nie udało się, ale teraz, po kilku latach, wobec pamięci tamtej chwili, tak przecież zwykłej i mało znaczącej w moim życiu, teraz myślę, że tamta próba była udana. Może więc i dzisiejsza będzie taką.

02.06.
Kontrast: potężna rama pięćdziesięciotonowej karuzeli zapartej o ziemię grubymi wałami siłowników spoconych olejem, obok zaciągnięty tam przeze mnie gruby przewód do karmienia tego molocha energią, dalej ciężarówka rozkraczona swoimi dziesięcioma kołami, a między tym żelastwem kępka maleńkich kwiatów. Mają wielkość małego dziecięcego paznokcia, intensywnie różowy kolor, i są najzupełniej bezbronne nie tylko wobec ciężkich maszyn, ale i butów ludzi kręcących się tutaj. Pokazałem je koledze pytając się, czy widzi ich urodę; śmiał się w odpowiedzi nic nie mówiąc. Chyba ze mnie się śmiał, a ja rozumiałem go, bo sam sobie wydaję się czasami w takich chwilach żałosny z tym swoim żalem nad deptaną urodą przyrody.
W nocy, w żółtym, niemal poziomym świetle lamp parkowych tworzącym silne kontrasty jasności i głębokiej ciemności, grube klony i kasztanowce wydawały się być jeszcze większe niż w pełnym słońcu dnia, bardziej tajemnicze, obce niczym nieznane istoty, bo też czułem wyraźną emanację ich milczącej i nieruchomej witalności. Pnie drzew zdawały się trwać w swoich miejscach w tym ciemnym bezruchu przez nieskończoność, a ponad nimi wzrok przyciągał kontrast barw: przesiana przez liście jaskrawa, świecąca żółć lamp, odrobinę dalej ginęła w nieprzenikliwej czerni. Całość tchnęła ciszą, ciepłem letniej nocy i spokojem życia drzew.
Żyję jak w malignie: praca wypełnia mi dni, ale urok słonecznego czasu woła mnie ponad krzątaniną powszednich zajęć, każąc mi chwytać chwile wrażeń i widoki. Chodzę wśród drzew, czuję ciepło słońca na ramionach, zielono pachnie cień pod drzewami, nade mną wiszą palczaste liście kasztanowca, a wśród traw różowi się pięć płatków nieznanego kwiatka; za ciężarówką jadącą gruntową drogą wstaje prześwietlony słońcem kurz, a rzeczka ukryta wśród zarośli dyszy wonią leniwie płynącej wody.

07.06.
Słońce. Słońce i upał. Wczoraj cały dzień pracowałem na dworze bez koszuli, czując rozkoszną pieszczotę słońca na ramionach. Dzisiaj w nocy przyjechaliśmy do nowego miasta, mój camping stoi wśród drzew, na skraju sosnowego lasu, tuż przy zakręcie leśnej drogi. Po pracy, krótko przed zachodem, poszedłem poznać ją, mimo zmęczenia stóp maltretowanych ciężkimi kamaszami w czasie wielogodzinnej pracy, a to wyjście wtedy, gdy wszyscy moi koledzy rozsiadają się przy piwie i głośnych rozmowach, jest jednym z wielu objawów mojej letniej gorączki nienasycenia słońcem i ciepłem. Latem. Poszedłem zobaczyć złoty blask słońca niknący na wierzchołkach drzew, pobyć chwilę sam, złapać do kolekcji chociaż kilka letnich kadrów. Wróciłem niosąc to i owo w swojej pamięci; dołożone do innych, pieczołowicie przechowywanych, może razem pozwolą mi na ten cud, którego chciałbym dla każdego mojego dnia: wyróżnienia go i zapamiętania.
Czuję w sobie bunt przeciwko oznakom powszednienia widoków błękitnego nieba, zielonych drzew, odczuwania ciepła słońca na nagim ciele. Jestem niecierpliwy i surowy dla siebie, oskarżając się o małą wrażliwość na uroki lata, gdy pod koniec dnia uświadamiam sobie, iż kolejny dzień minął nie zostawiwszy w mojej pamięci takich śladów, jakich chciałbym dla siebie, a chciałbym codziennego zachłystywania się latem, takiego przeżywania, które wystarczyłoby mi na długi czas zimna i ciemności, a nade wszystko takiego, które zaspokoiłoby moją niecierpliwą zachłanność.
Już za dwa tygodnie Czas wejdzie na swój szczyt; postoi tam chwilę, ot, aby tylko rozejrzeć się wokół, i zacznie swoje schodzenie. Zrazu słonecznym stokiem, ale później mroczną i coraz mroczniejszą doliną. Nie potrafię zatrzymać go, nie znam właściwego zaklęcia, mogę tylko wciąż na nowo podejmować próby zatrzymania go w sobie. Więc próbuję.

Proust pisał o czarze zespolenia się wrażeń teraźniejszości i przeszłości, a ostatnio u Herberta znalazłem słowa o pełni życia możliwej do osiągnięcia tylko przy połączeniu czasu przeszłego z teraźniejszym. Coś w tym jest, pomyślałem, gdy dzisiaj znowu, jak często w ostatnim czasie, pochyliłem się nad przeszłością niczym nad perłą wielkiej wartości.
A jeszcze jest zespolenie chwili z myślą, realności zewnętrznej z wewnętrzną, urocza nastrojem i siłą przeżywania chwila zjednoczenia mojej psyche ze światem wokół mnie. Nie wiem skąd ona, ta chwila. Istota, praprzyczyna tkwi we mnie, jak zawsze, ale co ją wywołuje? Na co dzień moje postrzeganie i przeżywanie tylko ślizga się po powierzchni zjawisk, nie wnikając w ich głębię; zachowuję się tak, jakbym murem się odgradzał od siebie samego i od świata. Może do przywołania tych chwil wystarczy usunięcie tego muru we mnie? Nie wiem. Aby poznać przyczyny, muszę wnikliwiej słuchać siebie.
Są jeszcze czarowne chwile krążenia myśli wokół… czegoś nieznanego, jakiejś tajemnicy; to chwile, w których przeczucie, a może po prostu pragnienie lub nadzieja, każą spodziewać się w tej tajemniczości ukrytego piękna, odkrycia czegoś ważnego: Prawdy, olśnienia i radości. Myśl pozostaje bezradna, ale nie zniecierpliwiona, radośnie krążąc wokół, zafascynowana, mimo iż przypomina trochę tę ćmę latającą wokół świecy.

Jestem liczykrupą, chytrusem zgarniającym do siebie i pieczołowicie przechowującym takie chwile.

11.07.
Tak wyraźna na swoich krańcach, przy styku nieba i wody, linia horyzontu na całym pozostałym ogromnym półkolu rozdzielała się. Patrząc przed siebie widziałem dwa horyzonty. Daleki kuter rybacki pojawiając się na wyższym, dalszym styku nieba i ziemi, zdawał się spływać ku mnie z wyżyn nieba, z innego świata, przekraczając drugą linię horyzontu w swojej drodze ku przystani.
Od zachodu szło rozpogodzenie; zrazu nieśmiałe, ledwie widoczne jaśniejszym skrawkiem horyzontu, później odważniejsze w odpychaniu ku wschodowi szarogranatowych zwałów chmur, które broniąc się, spuszczały ze swojej wysokości smugi ciemnych dymów chwytających się powierzchni zastygłego, granatowego morza. Oczyszczonym skrawkiem nieba sunęły tuż nad wodą perłowe, długie obłoki o brzegach płonących jaskrawym złotem, rozpalając pod sobą linię horyzontu kolorem niewidocznego słońca.
Zadziwiał kontrast barw i nastroju: jaśniejące i radosne, intensywne kolory żółci, oranżu i jasnych odcieni czerwieni, niżej woda płonąca blaskiem słońca – a obok szarość nieba, granat i ponurość martwej wody.
Słońce pojawiło się na chwilę jaskrawym i wąskim paskiem między chmurą a linią wody, złotem wyścieliło sobie drogę ku mnie, trwało tak przez minutę, i znikło za horyzontem nie widząc mojej wyciągniętej ku niemu dłoni.

24.07.
Przyciągają mój wzrok i radują go swoją zwiewnością i beztroską, gdy biegną obok mnie, jasną nitką przecinając kępy zmierzwionych traw. Są opiekuńcze, gdy dwiema swoimi odnogami biorą w objęcia kępę brzóz; fantazyjnie wiją się między drzewami i wzgórkami, beztrosko wpadają pod koła i tam giną, lub cudem odnajdują się ponownie. Czuję osamotnienie, gdy szukam tej zgubionej między zaroślami, a gdy pojawia się, zwykle wypływając zza drzew w niespodziewanym miejscu, przez moment patrzę na nią nieufnie, nie mając pewności czy jest tą szukaną, moją, czy może tamtą zgubiłem znajdując inną, obcą, ale już po sekundzie czuję i wiem, że jest moją nawet będąc inną.
Kapryśne, nieprzewidywalne, zmienne, urocze ścieżki widziane z okna pociągu.

Po trzech miesiącach nieobecności, w pochmurny dzień środka lata, wszedłem do swojego zimowego pokoju: trwał opuszczony, niemy, szary i zakurzony, a ja, patrząc na kąty tak jednoznacznie kojarzące mi się z zimą, na chmury widoczne przez okno, poczułem dojmujący smutek – jakby lato nagle się skończyło. Usiadłem w fotelu i szukając ratunku skupiłem się na słowach, budując z nich mur wokół siebie, a gdy o godzinie 20.30 wstałem i spojrzałem w okno, poprzez liście mojej mirabelki zobaczyłem, zaskoczony, drzewa oświetlone zachodzącym słońcem. W porze doby, która w zimie będzie głęboką nocą – pomyślałem i poczułem inne, ale też silne i równie dojmujące uczucie jak pierwszy smutek – poczułem radość zaspokojonej tęsknoty i pragnienie oglądania słońca codziennie, w każdej chwili umykającego mi lata.

26.07.
Słyszałem dalekie, nieznane szmery, jakieś stukania, odgłosy dziwnych kroków, jakby skradania się, ale wszystkie te dźwięki były dalekie, nie niepokoiły, dopiero nagły hałas podobny do trzaśnięcia ciężkimi drzwiami otworzył mi szeroko oczy. Nasłuchiwałem, oczekujący, zaniepokojony. Z chwilowej ciszy sączyły się rytmicznie powtarzające się odgłosy… mlaskania?, siorbania? Jakieś pompy? Tutaj? Wsłuchiwałem się w ciemność, bezskutecznie próbując zlokalizować dźwięki, aż w końcu przymknąłem oczy. Usypiając słyszałem pochrapywanie i odgłosy ciężkich oddechów; później rozległ się nieprzytomny krzyk przez sen, po nim zapadła chwila ciszy momentalnie przerwana głośnymi jękami zmieniającymi się w rzężenie, od których ciarki przebiegły mi po plecach i zrobiło się niedobrze. Sen znowu odleciał ode mnie. Nasłuchiwałem.
Noc w dżungli? Nie, noc w szpitalu.

01.08.
Dzisiaj, jak do wielu lat, myślę o Powstaniu Warszawskim. To jedna z niewielu pamiętanych przeze mnie rocznic, co dziwi mnie bardzo, bo niby dlaczego akurat ta rocznica, skoro mam kłopoty z zapamiętaniem wielu innych, bliższych mi dat?
Nie wiem, chociaż wydaje mi się, że może to mieć związek z pewną moją minioną fascynacją.
Jeszcze niedawno powiedziałbym, że trwa w nas ślad miłości do niegdyś kochanej osoby, ale teraz, po wielu swoich przemyśleniach, a zwłaszcza po lekturze dzieła Prousta, nie jestem tego pewny. Możliwe, że ów ślad pozbawiony już jest adresata, że ku tej osobie nie prowadzi już żadna ścieżka, a to, co pozostaje i co jest w nas wieczne, to pamięć cząstki naszego życia duchowego, a więc życia najważniejszego, bo prawdziwie naszego. Ale myśli takie kojarzą się mi z obrazem miłości nakreślonym przez Sokratesa w Uczcie – właśnie przez wspólny im brak adresata – i zapewne z tego powodu nie bardzo potrafię w pełni przyjąć je za swoje. Buntując się, przywołuję twarze bliskich mi kiedyś osób, szukam w sobie śladów owych bliskości, i… znajduję je. Chwytam się tych śladów odganiając od siebie wątpliwości, które zaraz zlatują się by mnie dręczyć, i mówię sobie, iż nie ma uczuć mijających bez śladu. Wszystkie, także najdawniejsze i najkrótsze, na co dzień niepamiętane i niewspominane, w swojej najbardziej cennej, może najwznioślejszej, a może najsilniej przeżytej cząstce trwają w nas nadal, zajmując w naszej pamięci miejsce wyróżnione naszym pragnieniem i tęsknotą.

Dzisiaj przez moment byłem zdziwiony widokiem jaskółek: to one jeszcze są tutaj? Jakby ten cały szereg ostatnich dni, pochmurnych i deszczowych, pozbawił mnie świadomości trwania lata.

Znalezione w gazecie: empatia rozumiana po tybetańsku, to niemożność zniesienia widoku cudzego cierpienia.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 636
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: