Dziewczynka o nieco wybujałej wyobraźni
Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice. Owszem, stroiłam swoje Barbie we wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięciu, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe "Smerfy"), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".
Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola, a później już z podstawówki, ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę, mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie dialogi pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.
Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej-Zdroju otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.
Ania Shirley w momencie przybycia na Zielone Wzgórze była nieco starsza ode mnie - małej dziewczynki, która po raz pierwszy miała w rękach historię jej przygód w Avonlea. Nie przeszkodziło to jednak rudowłosej i piegowatej istocie zostać moją najprawdziwszą literacką przyjaciółką. Z Anią zwiedziłam wszystkie zakątki Zielonego Wzgórza, przysiadałam pod uroczą Królową Śniegu, spacerowałam Białą Drogą Rozkoszy, podziwiałam Jezioro Lśniących Wód i z lekkim niepokojem przebiegałam przez Las Duchów. Z Anią cieszyłam się z zamieszkania na Zielonym Wzgórzu, wstydziłam się próżności po zafarbowaniu włosów, przeraziłam tonącą łódką i płakałam po stracie Mateusza.
Ania dorastała wraz ze mną, więc dzieliłyśmy się wspólnymi smutkami oraz radościami. I dzielimy się po dziś dzień. Gdy raptem tydzień temu po raz kolejny trzymałam w ręku niezbyt grubą powieść z nieco sfatygowaną, zieloną okładką czułam, jakbym cofnęła się w czasie.
Był rok 1992, Piwniczna-Zdrój, dżdżysty schyłek wiosny, początek mokrego, choć gorącego lata, gdy zamiast wypełniać szkolne ćwiczenia siedziałam podparta przy malutkim stoliku w naszej - mojej i mamy - prywatnej kwaterze i czytałam książkę. Za oknem bębnił kapuśniaczek, a Ania właśnie jechała z Mateuszem Białą Drogą Rozkoszy wprost do nowego domu, rozkoszując się pięknem mijanych krajobrazów, nie wiedząc jeszcze, że wcale nie jest oczekiwana na Zielonym Wzgórzu...
Jednym z niewątpliwych atutów "Ani z Zielonego Wzgórza" jest język, którym zachwycam się po dziś dzień. Piękny, wzniosły, pełen metafor, barwnych epitetów, wyszukanych eufemizmów, ciekawych epifor, a jednocześnie tak bardzo przystępny dla Czytelnika i niezmiennie zniewalający, bez względu na to, czy powieść czyta się mając lat dziesięć, czy dwadzieścia. Prawdziwy kunszt językowy powieści odnaleźć można jednak nie w opisach przyrody, krajobrazu, ale nade wszystko w niesamowitych dialogach.
"- Znowu jedna nadzieja pogrzebana... Życie moje jest prawdziwym cmentarzem nadziei..."[1].
Kolejnym walorem powieści kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery jest bezsprzecznie jej uniwersalność. Po "Anię" sięgają praktycznie wszyscy, bez żadnych ograniczeń wiekowych czy pokoleniowych. Babcie czytają je swoim wnukom, mamy dzieciom, a kiedyś pewnie i te dzieci, wychowane na Zielonym Wzgórzu, będą czytały przygody Ani swoim dzieciom. Wydaje mi się, że mężczyźni również nie gardzą tą ciepłą i chyba nieco bardziej kobiecą lekturą (mój licealny kolega przeczytał cały cykl). A przecież "Ania z Zielonego Wzgórza" jest już właściwie seniorką, zapewne chodzącą o lasce i odpoczywającą w ciepłym, wygodnym fotelu gdzieś w Złotym Brzegu, pod czujnym okiem ukochanych dzieci - ma bowiem ponad sto lat. Tym bardziej niesamowitym jest fakt, iż wciąż potrafi zachwycić, zaczarować tych starszych i tych zupełnie nowych, najmłodszych Czytelników.
"- Drogi, ukochany świat! - szepnęła. - Jakże ja cię podziwiam i jakże się cieszę, że żyję wśród ciebie"[2].
Gdy Maud Montgomery (pisarka używała tylko drugiego imienia) napisała pierwszy tom powieści o Ani Shirley, był rok 1905. Mieszkała wówczas w Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda wraz z ukochaną babcią, którą się opiekowała po śmierci dziadka. Była samotną panną, mającą jednak na swoim koncie zerwane zaręczyny i burzliwy romans, podatną na względy miejscowego pastora (notabene jej przyszłego męża!). Matka Maud zmarła w jej dzieciństwie, ojciec, nie potrafiąc zająć się swym jedynym dzieckiem, oddał córkę pod opiekę dziadkom, a sam niedługo potem ożenił się ponownie i wychowywał dzieci z drugiego małżeństwa. Może to właśnie pod wpływem swoich osobistych, bolesnych przeżyć trzydziestojednoletnia Maud stworzyła historię Ani? Wszak wychowywana przez kochających, lecz surowych dziadków, pozbawiona opieki i troski ze strony rodziców mogła czuć się nieco samotna, a na pewno porzucona przez ojca, z którym nie utrzymywała bliskich kontaktów. Lecz wiernych wielbicieli Ani na pewno ucieszy fakt, iż zarówno dom Cuthbertów, jak i sama Ania istniały naprawdę.
Zielone Wzgórze to znajdująca się do dzisiaj na Wyspie Księcia Edwarda posiadłość bliskiej rodziny Lucy M. Montgomery, zaś pierwowzorem rudowłosej Ani była niezwykłej urody modelka - Evelyn Nesbit, której zdjęcie pisarka znalazła w jednym z magazynów. Miejmy jednak nadzieję, że podobieństwo panien Shirley i Nesbit kończy się na wyglądzie zewnętrznym, gdyż urodziwa Evelyn była dosyć próżną, niestroniącą od mężczyzn, nieco nawet wyuzdaną istotą, w dodatku zamieszaną w zabójstwo swojego kochanka!
Bez względu jednak na genezę powstania "Ani", której obecnie dokładnie odtworzyć nie sposób, Maud Montgomery napisała, a następnie wydała w 1908 roku znakomitą powieść dla dziewcząt, która po dziś dzień zachwyca i porywa tysiące osób na całym świecie.
Czy Wy również dalibyście się, w ten poniedziałkowy wieczór, porwać bogatej wyobraźni Ani? :)
---
[1] Lucy Maud Montgomery, "Ania z Zielonego Wzgórza", wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1992, s. 40.
[2] Tamże, s. 298.
[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.