Mało która pisarka rozczarowała mnie tak bardzo jak Roma Ligocka. Nie żeby pisała źle, wręcz przeciwnie - pisze świetnie. Jej "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" długo nie schodziła z mojej prywatnej listy najlepszych książek. "Kobieta w podróży" też mnie w jakiś sposób urzekła. W czym więc rzecz? Otóż w kolejnej autobiograficznej książce "Tylko ja sama" w posłowiu czytamy:
"A także [dziękuję] tym osobom, z którymi spotkania stały się dla mnie inspiracją do stworzenia niektórych postaci występujących w powieści - choć nie są to oczywiście ich portrety dosłowne. Autor bowiem, świadomie czy nieświadomie, zawsze czerpie z bogactwa żywej materii, która go otacza"
Poczułem się nagle zwyczajnie oszukany. Zakładam, że czytam coś w rodzaju cudzego pamiętnika, a więc nie ma zmyśleń. Wierzę Autorce w jej słowa. To był dla mnie jako czytelnika ogromny cios i Roma Ligocka już nigdy nie odzyskała mojego zaufania (podobnie miałem przy Małgorzacie Musierowicz, która w "Języku Trolli" opisała historyjkę krążącą jakiś czas wcześniej po Internecie. Słyszałem też, że Danielle Steel - której zresztą nie cenię za bardzo, nie czarujmy się - też tylko sygnuje własnym nazwiskiem powieści napisane przez swoje sekretarki wedle utartego schematu. Ktoś ma bliższe informacje na ten temat?
W każdym razie, abstrahując od tego czy Ligocka jest wiarygodna, muszę stwierdzić, że
Wszystko z miłości (
Ligocka Roma)
to zbiór niezwykle urzekających historii. Roma Ligocka jest taka ludzka, a te opowieści takie proste i właśnie przez tę prostotę piękne i mądre. W tych tekstach codzienność - drobne, mniej lub bardziej typowe epizody - ulega gloryfikacji w niesamowity sposób. Opowieść o kuferku z pamiątkami, historia miłej kosmetyczki, epizod z postrzeloną aktorką, urzekające rozmyślania na temat "Anny Kareniny", zagubienie na schodach dla personelu, wizyta na Sycylii, opis czarujących małych sklepów wypłaszanych przez zimne galerie handlowe... To wszystko ulega jakiemuś takiemu uwzniośleniu, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Nie wiem, czy Roma Ligocka zmyśliła sobie te historie, czy też wydarzyły się one naprawdę - ale w sumie nie miało to dla mnie znaczenia. Byłem urzeczony.
Ostatnio zaś w ramach "akcji klasyka" sięgnąłem znów po Rodziewiczównę. Tym razem czytałem
Kądziel (
Rodziewiczówna Maria)
. Szkoda, że dość wysoko oceniona przez Biblionetkowiczów książka nie doczekała się opisu. To historia pani Taidy Skarszewskiej - kobiety jak to często u Rodziewiczówny silnej, pracowitej, mądrej, surowej. Owa wdowa zarządza swoim majątkiem - Rudą i wychowuje synów, jak łatwo się domyślić równie dobrych i szlachetnych. Jednak ani Kazimierz ani Włodzio nie są wolni od rozterek uczuciowych. Pani Taida również ma swoje problemy - nie umie znaleźć osoby, która mogłaby pomóc jej w zarządzaniu Rudą, poza tym martwi się o dobro swoich synów. Jest jeszcze Stasia Ozierska ogarnięta szałem emancypacji... Więcej nie zdradzę.
Powiem Wam, że jest coś w tych książkach. Oczywiście zakurzyły się, to nie ulega wątpliwości. A jednak i dziś czyta się je z zainteresowaniem - nawet pomimo czarno-białych postaci, względnej przewidywalności i pewnego ładunku patosu, jaki niosą ze sobą. Mnie samego trochę krzepi czytanie o tych ludziach szlachetnych i pełnych życiowej mądrości. Tym bardziej, że Rodziewiczównie nie brak humoru. Jednak sama ta historia po prostu zastanawia - wydaje się, że jak na tamte czasy ewenementem było, żeby same kobiety rządziły we dworze, bez pomocy męskiej ręki. Ale cóż - taka była Rodziewiczówna i takie też są jej bohaterki - w jakimś stopniu wciąż fascynujące.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.