Dodany: 09.04.2006 21:41|Autor: kot

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Sheila Levine nie żyje i mieszka w Nowym Jorku
Parent Gail

Amerykańska matka Bridget Jones


Kiedy rozpoczęłam lekturę tej książki, automat do oceniania w skali od jeden do sześć włączył się niezawodnie po kilku stronach (nawyk biblionetkowy, pewnie też go macie), stając na trójce. I właściwie to z oceny „dostateczny” nie chciał ruszyć do samego końca. Szczerze mówiąc, przeskoczył na czwórkę już po konsumpcji i to też z pewnym zgrzytem. Dlaczego?

Otóż przez cały czas trwania lektury (zresztą lekkiej, łatwej i przyjemnej) miałam wrażenie, iż opycham się produktem czekoladopodobnym, a raczej Bridget-Jones-podobnym. A przecież nikt z nas nie lubi podróbek. Dopiero gdy przyjrzałam się realiom, w których żyje bohaterka i poszperałam w Sieci, dotarło do mnie, iż książka została napisana w 1975 roku, a więc prawie 30 lat wcześniej, nim pani Fielding wydała na świat swój bestseller.

Co mają wspólnego Sheila i Bridget? Bardzo wiele. Sheila nie pisze co prawda dziennika, tylko list samobójczy, ale znajdziemy w nim podobnie groteskowy opis doświadczeń sfrustrowanej trzydziestolatki: pogoń za mężem, problemy z nadwagą i cudowne kuracje, sfiksowane koleżanki, przyjaciel-gej, nadopiekuńcza mamusia, kiepska praca, ciuchy z wyprzedaży, wieczne marzenia o ślubie i życiu jak z folderu reklamowego. Znamy to już, prawda?

Warto lekturę tej książeczki potraktować jako analizę historyczno-porównawczą, głównie po to, by dojść do wniosku, że... niewiele się zmieniło. Oczywiście, dzisiaj mamy „kulturę singli” i nikt głośno nie przyznaje się do marzeń o zamęściu, ale czy to nie jest tylko fasada? Czy Sheila i jej analiza „rynku matrymonialnego” różnią się tak bardzo od naszych czasów? Książka Gail Parent nie jest może tak błyskotliwa i koronkowa jak „Bridget Jones”, może chwilami bardziej gorzka i dosadna, niemniej warto sięgnąć po nią chociażby po to, by przekonać się, że frustracje współczesnych dziewczyn nie są wynalazkiem ostatnich lat. Do tego dochodzi smaczek kulturowy. Po pierwsze: Sheila jest Żydówką, co nie pozostaje bez wpływu na jej perypetie (choć reklamowanie tej książki przez wydawcę jako „kobiecej wersji »Kompleksu Portnoya«”* jest moim zdaniem gruba przesadą, bliżej jej raczej do pisarstwa Eriki Jong). Po drugie: Sheila mieszka w Nowym Jorku, co pozwala nam zobaczyć to miasto w trochę innych barwach, niż widziane przez pryzmat przygód wytwornych "podlotków" z „Seksu w wielkim mieście”. Po trzecie: akcja toczy się w szalonych czasach hipisowskich, które widzimy gdzieś w tle, daleko, daleko, jak inny świat, uświadamiając sobie, że i wtedy, w erze wyzwolenia i wolnej miłości, tysiące dziewczyn nadal marzyło o mężu, dzieciach i domu z ogródkiem.

Tak jak i dzisiaj?



---
* Gail Parent, "Sheila Levine nie żyje i mieszka w Nowym Jorku", przełożył Jakub Klingofer, Dom Wydawniczy Bellona 2005; cytat z okładki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3535
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: carmaniola 11.04.2006 10:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy rozpoczęłam lekturę... | kot
Kocie, podziwam,że potrafiłaś z tej książki (nienajlepszej jak wnoszę z Twojej wypowiedzi) wyciągnąć aż tak wiele. Obudowałaś ją tak doskonale swoimi spostrzeżeniami,że nawet jeśli książka nie jest dobra, to kolejny czytający zapewne skorzysta szukając w niej Twoich myśli :-)
Użytkownik: Agis 11.04.2006 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy rozpoczęłam lekturę... | kot
Książki raczej nie przeczytam, ale recenzję czytało mi się miło. Też mam nawyk automatycznego oceniania. :-)
Użytkownik: kot 11.04.2006 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Książki raczej nie przecz... | Agis
Faktycznie, trudno zaliczyć tę książkę do arcydzieł, ale trochę mi tej Sheili żal, jest jak starsza i brzydsza kuzynka Bridget Jones (która de facto też arcydziełem nie jest, ale bestsellerem na pewno). Ciekawe jak czuła się autorka, gdy okazało się, że po wielu latach produkcja oparta na podobnym pomyśle zrobiła oszałamiającą karierę. A może właściwie takie ksiażki o sfrustrowanych trzydziestkach są produkowane od wielu, wielu lat tylko teraz po prostu się zrobił na nie wielki boom?
Użytkownik: jaq 02.09.2006 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Faktycznie, trudno zalicz... | kot
Mnie oceny zmieniały się na odwrót: wierw, oczarowany pierwszą stroną (zazwyczaj potrzeba mi nieco więcej, by przekonać) wyszedłem z księgarni z piątką, ale po przeczytaniu 1/3 spadło mi na czwórkę. Myślałem, że będzie bardziej oryginalne i błyskotliwe, a tu wszystko obraca się wciąż tak samo wokół tego samego i już nic potem, po owych 1/3 się nie dzieje nowego.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: