Dodany: 12.08.2004 17:01|Autor: marzenia

Matka = dzieci


Zwyczajnie nie mogłam. Po prostu nie mogłam sobie odpuścić kolejnej opowieści o Agnes Browne z Dublina. "Mamuśka" pozostawiła po sobie tak wiele wrażeń, że musiałam dowiedzieć się, co było dalej. Co stało się z marzeniem Agnes, jej nowym mężczyzną i z pustką, która pozostała po utracie przyjaciółki. Co dalej z jej pracą - byciem matką, na pełnym etacie?

Często nieświadomie, ale jednak walczymy o ten laur przynależny najlepszej z matek. Pragniemy być chwalone, wyróżniane, zapominając, że to one - nasze urwisy - dają nam nagrodę. A gdy zabraknie nagle dziecka, wiemy, że tego bólu nie zrozumie nikt inny... Agnes to matka.

Dzieci, urwisy Agnes Browne, dorastają. Cała siódemka to wprost plątanina, gmatwanina osobowości niesamowitych. Chłopcy różnią się od siebie jak żywioły. Najstarszy, Mark, jest jednocześnie najbardziej wyrozumiały, prawdziwa i opoka, i pomocna dłoń. Bliźnięta, wprost w ogóle do siebie niepodobne. A córka... Ale po kolei: wspaniały Simon i dziewczęcy Rory, dziwnie fascynujący i będący prawdziwą niewiadomą Trevor, duch niespokojny Frankie i szalejący Dermot oraz... Cathy. Jedyna dziewczynka w rodzeństwie. Tak naprawdę nie wiadomo, jak wszyscy sobie poradzą, gdy nagle będą musieli opuścić znane okolice i przenieść się do Jarro. Jak sprostają dorosłości, która w końcu i ich dopadła? Każde z nich pragnie czegoś innego i naprawdę niczego nie można być pewnym. Może tylko tego, że to jednak nie Cliff Richard zastąpi im ojca.

Kolejna, druga część dublińskiej trylogii O'Carrolla, jest zwyczajnie tak samo genialna jak "Mamuśka". Prawdziwa i napisana z wyczuciem smaku oraz taktu. Bo to nie jest mydlana opera, rys życia pewnej rodziny. Jest w tej sadze Browne'ów coś więcej. Są ludzie i świat. Uczucia i sprawiedliwość, która jest w tej rodzinie najważniejsza. I serce, które ma każde z dzieci. Mimo wszystko. Mimo że tak naprawdę nie są rodziną idealną. Mimo że nie rozumieją się nawzajem, to jednak każde z nich jest naprawdę gałęzią tego samego drzewa. A pniem nadal jest ona. Agnes w wieku średnim, która odkrywa uroki miłości cielesnej i porywy "organizmów".

"Mamuśka" była cudownym początkiem. "Urwisy" są jej pewnym uzupełnieniem. Przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ciągiem dalszym. Miłością i wściekłością. Pragnieniem i spełnieniem. A przede wszystkim, światem dużych nastolatków, którym matka musi być i matką, i ojcem. I z wielką godnością, a zarazem smakiem, choć nadal nie wszystko rozumiejąc, Agnes spełnia tę powinność. Jednocześnie odkrywając, iż dzieci i tak zrobią, co będą chciały, a dla niej świat nie musi być tylko bólem. Że zmarły trzy lata temu mąż nie wcieli się w jej kolejną miłość. Kolejną, a zarazem chyba pierwszą, pełną i prawdziwą.

To znowu dawka dobrego humoru, przepleciona łzami, które płyną bez naszej woli. Zwyczajnie jakoś wchodzimy w to życie Browne'ów i wraz z nimi cierpimy i cieszymy się. Szczególnie gdy wszystko układa się dobrze. Bo przecież marzenia się spełniają. Muszą, inaczej nie ma po co żyć. A życie jest tym, czym ma być i niedługo pewna pani zostanie babcią, tylko czy będzie umiała sprostać i temu zadaniu?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1545
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: