Dodany: 27.04.2024 12:39|Autor: Literadar

"Dobry człowiek"


Rec. Monika Gielarek
Ocena 2/6


Nie od dziś wiadomo, że książki po okładce oceniać nie wolno. Zdecydowanie jednak nie można też ufać okładkom, które obiecują za dużo, a tak jest w przypadku "Dobrego człowieka" Andrew Nicolla. Po okładce tej książki czytelnik wiele się spodziewa, zwłaszcza że ta nie tylko krzyczy o najlepszym debiucie roku i klimacie jak w "Amelii". Najpierw działa obrazem: pięknym, utrzymanym w odcieniach sepii zdjęciem pary trzymającej się za ręce, przypominającym stare romantyczne fotografie, które oglądamy zawsze z wielkim sentymentem i które przywodzą wspomnienia, marzenia o miłości i magii pierwszego dotyku dłoni. Czy to pozwala ufać, że "Doby człowiek"jest dobrą książką?

Gdzieś na bałtyckich wyspach w małym miasteczku o nazwie Kropka żyje Tibo Krovic. Tibo jest burmistrzem Kropki, a wszyscy jej mieszkańcy mówią o nim "dobry burmistrz Krovic". I mają rację. Tibo jest nie tylko dobrym burmistrzem, ale i dobrym człowiekiem, bardzo oddanym mieszkańcom swojego miasta. Zawsze ma dla nich czas, dobre słowo, starając się wszystkich uszczęśliwić. Tylko siebie samego uszczęśliwić jakoś nie potrafi. Od lat kocha swoją piękną i zamężną sekretarkę, Agathe Stopak. I chociaż mąż Agathe od lat nie zwraca na nią najmniejszej uwagi, a czułości unika jak ognia, Tibo nie ma odwagi wyznać jej swoich uczuć. Wszystko zmieni się pewnego wiosennego dnia, gdy pudełko z lunchem pani Stopak wpadnie do fontanny, a burmistrz bez wahania pobiegnie jej na pomoc. Wszystko opowiada nam niezwykły narrator - Święta Walpurnia, patronka miasteczka, obserwująca jego mieszkańców z setek swoich obrazów, rzeźb i herbów ze swoją podobizną, dzięki czemu zawsze doskonale wie, co się dzieje w całej Kropce.

Akcja "Dobrego człowieka" rozgrywa się w nieistniejącym miasteczku, w nieokreślonym czasie. Równie dobrze dziś, jak i sto lat temu. Dzięki temu Andrew Nicoll przedstawia nam historię, która może zdarzyć się wszędzie i zawsze. Czas płynie wolno, tak też rozwija się uczucie Tiba i Agathe - niespiesznie, dzień po dniu. Bez wielkich namiętności, ale w przelotnym dotyku rąk, długich rozmowach i marzeniach o wspólnym domu w Dalmacji.

W tej historii miała być magia, ale paradoksalnie to właśnie jej tam brakuje. Magii, która nie pozwala odłożyć książki i każe czytać dalej. Która oczaruje czytelnika i pozwoli oderwać mu się od codzienności wzbudzającej tęsknotę po skończeniu lektury. Miała być włoska czarownica - niby jest, ale Mamma Cesare przez większość czasu tylko wróży z fusów. Miał być potężny prawnik - jest on po prostu monstrualnie gruby, tak bardzo, że na festynie zajmuje siedem krzeseł, bo tylko dwadzieścia osiem drewnianych nóg jest w stanie utrzymać jego ciężar. Miało być też romantycznie. Szczególnie irytujący jest sposób mówienia o sekretarce. Nicoll przedstawia ją bowiem jako rubensowską piękność i co kilka stron podkreśla, jaka jest bujna, krągła, piersiasta i dorodna. Przez kilka stron opisuje ją w kąpieli, gdzie te przymiotniki odmienia na wszystkie możliwe sposoby. Trzeba jednak przyznać, że narracja ma jeden duży atut. Narrator (Walpurnia) często odnosi się bezpośrednio do czytelnika, jak gawędziarz - żartuje, czasem ironizuje, wciągając w opowiadaną przez siebie historię, a powolna i nudna akcja książki zmierza do absurdalnego finału, po którym można tylko odetchnąć z ulgą, że to już koniec. I cicho westchnąć z rozczarowania, że uwierzyło się okładce. Przecież każde dziecko wie, że tego robić nie wolno.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 186
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: