Dodany: 09.03.2024 20:05|Autor: jolietjakeblues

Tylu ich było...


Bardzo krótka, jedynie kilkudziesięciostronicowa powieść „Krew o świcie” autorstwa Claudii Salazar Jiménez opowiada o latach krwawego terroru Świetlistego Szlaku i równie straszliwej odpowiedzi peruwiańskiego rządu, widzianych oczami trzech kobiet z różnych klas społecznych. Już sama konstrukcja książki, w której powierza się pierwszoosobową narrację kilku bohaterkom, pokazuje czytelnikowi, że to, co działo się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w andyjskim państwie, ogarnęło cały jego obszar i ludność. Wprawdzie autorka najgwałtowniejsze sceny umieszcza w przycupniętych pośród gór indiańskich wsiach, lecz początki rewolucji znajduje w miastach, jakby wskazując wprost na sprawców i ofiary, poniekąd dzieląc społeczeństwo Peru, i - jakby nie było - obarczając winą klasę wykształconą w teoriach, ideach, historii. Jednakże, jak to zwykle bywa, nic nie jest do końca jednoznaczne, ponieważ rozpętana wojna domaga się o ofiary wszędzie. Wirus, który wylągł się w jednym miejscu, szybko się rozprzestrzenia, zakaża wszystkich i zabiera do grobu, nie pytając o przynależność klasową.

Owe trzy bohaterki przedstawione są w sposób dziwny, intrygujący, a w zasadzie smutny i przygnębiający. Oprócz tego, że są ofiarami wojny, stają się zakładniczkami płci i to w sposób najgorszy z możliwych, stanowiąc cel jednej z najokrutniejszych broni współczesnych konfliktów, czyli przemocy seksualnej, tortur i gwałtów, których celem jest nie śmierć, ale najgorsze z możliwych upokorzenie, upodlenie najintymniejszej kobiecości. Dokonują tego mężczyźni z obu stron konfliktu. Czy zatem to z nimi jest ta wojna? W pewnym sensie tak. Jiménez w „Krwi o świcie” rozróżnia i oddziela role płci na tle terroru. I chociaż za nim stoją także kobiety, to zdają się być weń wciągnięte, niejako zmuszone, sprowokowane, nie pozostawia się im wyboru, są bezwiednymi uczestniczkami. Bohaterki zewsząd otoczone są mężczyznami. Pragną ich, walczą z nimi, chcą się od nich uwolnić, potrzebują ich jako mężów, podziwiają jako przywódców, chcą ich zdetronizować. W końcu jednak zostają same…

Kulminacyjną sceną, która zdaje się wszystko kończyć,a jednocześnie zaczynać, jest powtórzony trzykrotnie dramat, ponownie wykrzyczana, wyjęczana, wyskamlana tragedia, śmierć każdej z bohaterek i zmartwychwstanie. Jakby okrutny, bezmyślny kołowrót, ciągle wracające poniżenie, wojna niemająca końca. „Pięciu żołnierzy, teraz już nie krzyczą, nie wyzywają, przychodzą, jakby mieli do załatwienia jakąś sprawę. Tyle razy. Nie krzyczysz już. Bo i po co” mówi do siebie jak do obcej osoby Modesta, „pieprzona góralka”, „zawszona Indianka”, mieszkanka górskiej wsi, gdzie ostały się tylko zgliszcza, a w nich kobiety. Bez dzieci. Bo te zabrano: „Żołnierze zapinają rozporki i zabierają Abla do szpitala w swojej bazie. «Dzieciak nie powinien patrzeć na takie rzeczy»” [1]. Po co im zresztą dzieci. Niedługo wyrośnie w nich nowe życie. Niekochane, niewinne. „Ciosy w twarz, w brzuch, nogi rozwarte siłą do granic możliwości. «Pieprzona terrorystka». Ustawiają się w kolejce, żeby skorzystać z okazji. Żaden otwór nie uchowa się w tym krwawym tańcu. «Pierdolona bandytka»” [2]. „Ciosy w twarz, w brzuch, nogi rozwarte siłą do granic możliwości. «Pieprzona białaska». Ustawiają się w kolejce, żeby skorzystać z okazji. Żaden otwór nie uchowa się w tym krwawym tańcu. «Dziennikarka z jakiegoś antykomunistycznego szmatławca, staniesz się przykładem dla następnych»” [3]. Tak, staje się przykładem. A zmieniają się w tych przykładach jedynie drobiazgi umundurowania. Przymiotniki są te same. Prymitywne, jak gwałt. Rzeczownik nie ma znaczenia. To tylko bezwładna masa na ziemi. Jiménez naciąga okrucieństwo do granic możliwości. Najpierw je wlokąc niemiłosiernie. Jakby, nie pisząc tego, kazała wyobraźni czytelnika widzieć w zwolnionym tempie każdy szczegół, ruch, czuć oddech. Od pierwszego ciosu, po szarpnięcie za włosy, rzucenie bezwładnym workiem, po obute stopy widziane z poziomu błota, prawdziwego i tego metaforycznego, z którego nie można się podnieść samej. Strony, wiele akapitów, jeszcze więcej zdań, przerywane słowa tworzą wspólne cierpienie wszystkich peruwiańskich kobiet, budują między nimi więź krzyczącą w stronę partyzantów i rządowych żołnierzy. Wydaje się widoczny w tym wszystkim bardzo jasny podział na ofiary i katów. Tyle, że rządowa dziennikarka zostaje odwieziona do szpitala: „- Poruczniku, to ta fotografka, której szukaliśmy! – Zabrać ją do bazy, szybko! – Reszta nie żyje. – Nie, tamta jeszcze dycha! (…) – Fotografka jest już w drodze do stolicy? – Tak jest, panie poruczniku, helikopter marynarki wojennej przyleciał od razu, jak tylko wezwaliśmy. (…) – Panie poruczniku, jeśli wolno, jeszcze jedna sprawa… - Co takiego? – Nasi żołnierze już od tygodnia są ciągle w marszu i boju. Zasłużyli na trochę rozrywki, prawda? – Sierżancie, niech pan robi, co trzeba, żeby pańscy ludzie byli zadowoleni, a ja nie muszę o niczym wiedzieć” [4]. Pośród zgliszcz zostają terrorystka i Indianka. W końcu wszystkie trzy wracają do początków opowieści. Modesta ze swoją córeczką: „malutka jest, podobna do świnki morskiej. Moja i kto wie czyja jeszcze. Tylu ich było” [5]. Daniela ze wspomnieniem owocu, „którego nie powinno być, który zagnieździł się w moim ciele wbrew mej woli” [6]. Marcela, pani profesor, głównodowodząca działań zbrojnych w strefie centralnej do więzienia na przesłuchania z komendantem Romero: „- Zaprowadzimy panią do tego waszego przywódcy, pani profesor. On podpisze porozumienie, jakie proponuje mu rząd. Wreszcie wróci do nas pokój” [7].

Ciągnące się, wydawałoby się, w nieskończoność wcześniejsze sceny kończą się więc. Wszystko wraca do początków opowieści. Dokąd zatem zaszedł terror i wykrzyczane przed chwyceniem za broń idee, ideały, teorie mające zamienić się w praktykę, cytaty z największych autokratów, dyktatorów, despotów tego świata? Według Claudii Salazar Jiménez do dramatów, co oczywiście jest banalne, bo przecież nikt z nas nie chce wojny, a gdy w jakiejś części świata wybucha, odwracamy oczy. Autorka nie pozwala nam tego zrobić. Trzy bohaterki wyprowadza ze światów, w których czują się pewnie i bezpiecznie. Praca, podróże, nocne kluby, dziecko na plaży, ludowe święto w rozświetlonej ogniskami wiosce pośród gór. Mimo, że upływa wiele dni, wydaje się czytelnikowi, iż mija ledwie chwila. Ten w miarę uporządkowany świat staje się chaosem, co w książce pokazane jest fragmentami o urywanych zdaniach, z pomieszaniem stylistyki, gramatyki, składni, porzuceniem interpunkcji. Podobnie wybucha w głowie miłość, wielka emocja, bo zaczyna się i tu onomatopeją i dudni, bucha, pulsuje. Zbliża się wojna, słychać coraz głośniejsze pulsacje, tętnienie, walenie. Oddechy kochanków i otaczające je gwar i śmiech zamieniają się w inne hałasy. Od tępych po ostre, suche, zgrzytliwe. To krew o świcie, nie! przecież o każdej porze dnia i nocy. Jest jej tak dużo, że stopy ślizgają się po wilgotnej ziemi, która chrzęści od…

W owym piekle znika dawny świat. Czytelnik nie jest w stanie sobie przypomnieć, jak wyglądał kilka stron wcześniej. Jiménez nałożyła nań warstwę śmierci, tortur, upodlenia, przy których więzienie dla Marceli zdaje się schronieniem, gdzie prowadzi kulturalne rozmowy z rządowym komendantem. Dlatego też pełen krwawych, ciągle huczących obrazów nowy świat przytłacza czytelnika i ruguje z jego świadomości także gabinetowe sceny z udziałem polityków. Rzecz jasna, mężczyzn. W szaleństwie terroru zdają się oni nie mieć znaczenia. Po trzech mężczyznach wzrok jedynie oczy przemyka, ponieważ skupiony jest na trzech kobietach. A jednak ich – polityków – rolę w powieści przypomina tłumacz Tomasz Pindel, krótko to omawiając w „Kilku uwagach dla dociekliwych Czytelniczek i Czytelników” [8].

Powieść Claudii Salazar Jiménez ma nie dawać spokoju. Przypomina o wszystkich współczesnych wojnach, które nastąpiły po tej światowej, a zaginęły w natłoku informacji medialnych, stając się jedynie urywanymi obrazkami i dźwiękami, okrajanymi tak, żeby nie urazić widzów. Autorka każe czytelnikowi każdą z nich ponownie sobie wyobrazić i dopasować do nich bohaterki powieści, które przecież ocalały i są dramatycznymi ofiarami i dowodem jakiegoś szalonego machismo, które co jakiś czas, zdecydowanie zbyt krótki, wybucha na każdym kontynencie, coraz bliżej nas, tuż za granicą, już słychać głuche dudnienie…

___
[1] Claudia Salazar Jiménez, „Krew o świcie”, przeł. Tomasz Pindel, Wydawnictwo ArtRage, 2023, s. 79.
[2] Tamże, s. 73.
[3] Tamże, s. 70.
[4] Tamże, s. 72-74.
[5] Tamże, s. 93.
[6] Tamże, s. 90.
[7] Tamże, s. 92.
[8] Tomasz Pindel, „Kilka uwag dla dociekliwych Czytelniczek i Czytelników”, w: Claudia Salazar Jiménez, „Krew o świcie”, przeł. Tomasz Pindel, Wydawnictwo ArtRage, 2023, s. 97.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 174
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: