Dodany: 07.02.2024 17:32|Autor: dot59
Śląsk sprzed lat i to, co z niego zostało
Czasy się zmieniają i jeszcze jedno czy dwa pokolenia, a trudno będzie znaleźć kogoś, kto mieszkał w familoku na tyle długo lub chociaż bywał w nim na tyle często, by mógł opisać ten rodzaj budynku w takim kształcie, w jakim go stworzono. Nawet na legendarnym katowickim „Nikiszu” nie ma już tej okołofamilokowej infrastruktury – chlywików, piekarnioków [wspólnych pieców chlebowych], haźli [wychodków] – a we wnętrzach kuchenki węglowe z bratrurą [piekarnikiem] zostały zastąpione przez gazowe czy elektryczne, tradycyjne śląskie bifyje [kredensy] przez szafki na wymiar, kąciki z dzbanem i miednicą, nad którą wisiała makatka z napisem „Czysto woda zdrowia doda” przez łazienki z kabiną prysznicową. Trudno tęsknić za brakiem wygód, postęp być musi – ale to, co było wcześniej, nie zasługuje wszak na zapomnienie. Z tego założenia wyszedł gliwiczanin Kamil Iwanicki, upamiętniając swoją książką (będącą pokłosiem projektu z zakresu edukacji regionalnej) śląskie kolonie robotnicze. Nie tylko tę najbardziej znaną, czyli wspomniany Nikiszowiec, bo osiedla familoków budowano praktycznie w każdym śląskim mieście będącym siedzibą hut czy kopalń i także, o czym autor nie zapomina, w Zagłębiu i w miejscowościach leżących poza obrębem obu regionów, np. Zawierciu czy Częstochowie. Dwie ostatnie są jedynie wymienione, więcej natomiast możemy się dowiedzieć o Sosnowcu – na przykład tego, że rodzina przemysłowca Dietla zbudowała własną rezydencję dopiero po 20 latach funkcjonowania przędzalni, wcześniej postawiwszy domy dla robotników, trzy szkoły i kościół ewangelicki oraz dołożywszy się do budowy kościoła katolickiego – i o Czeladzi, gdzie do dziś można podziwiać osiedle Piaski, zbudowane w odmiennym stylu, niż to widzimy w innych miejscowościach (jako że projektantami byli Francuzi).
Każdy z dwudziestu kilku rozdziałów obraca się wokół jednego tematu: czy to dziejów określonego osiedla (lub kilku mających ze sobą coś wspólnego), czy to określonego aspektu funkcjonowania familoka/życia jego mieszkańców; obok opowieści o historii śląskiego przemysłu i architektury mamy zatem i mały przyczynek do studiów etnograficznych, poznając kuchnię, dziecięce zabawy, zwyczaje codzienne i świąteczne. Dla człowieka mniej lub bardziej związanego z regionem będzie to podróż sentymentalna, w czasie której przypomni sobie wystrój mieszkania nieżyjących od dawna dziadków, widok ulicy lub placu sprzed czasów, gdy wyburzono starą zabudowę, znaczenie zapomnianego słowa czy smak wodzionki, a dla kogoś, kto na Śląsku nie był lub bywa sporadycznie – będzie miała sporą wartość poznawczą, do czego przyczyni się nie tylko sam tekst, ale i kilkadziesiąt klimatycznych zdjęć (w większości archiwalnych), i liczne cytaty z opowieści i wspomnień autochtonów (ku pożytkowi nie-Ślązaków przetłumaczone też na standardową polszczyznę).
Co mogłoby być lepsze, to układ treści; nie widzę logicznego powodu, dla którego rozdziały „Najlepsze było świniobicie” i „Za bajtla” rozdzielone są akurat przez „Czy za Brynicą są familoki?”, a „Wilijo, czyli świętowanie po śląsku” znajduje się między „Wanielikami na Bozywerku” (gdzie mowa o śląskich protestantach, zamieszkujących m.in. zabrzańskie osiedle Borsigwerk) a „Powojenną komunistyczną rzeczywistością”. Być może wynika to z kolejności realizowania poszczególnych etapów projektu, ale tak czy inaczej dla czytelnika chyba wygodniej byłoby, gdyby najpierw przeszedł przez całość zagadnień historyczno-geograficznych, a potem zagłębił się w smaczkach obyczajowych. Nawet jednak z tym zastrzeżeniem lektura jest i kształcąca, i przyjemna.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.