Dodany: 15.10.2023 11:11|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

1 osoba poleca ten tekst.

KAWA, HERBATA (I NIE TYLKO ONE) W LITERATURZE - konkurs nr 271


Przedstawiam konkurs numer 271, który przygotowała i poprowadzi Emberiza citrinella.



KAWA, HERBATA (I NIE TYLKO ONE) W LITERATURZE

Są z nami od stuleci. Niegdyś bezcenne (a raczej kupowane za cenę krwi), potem bardzo kosztowne, Do dziś wnoszą w powszedniość coś odświętnego. Parujące i aromatyczne, rozjaśniają nam myśli i koją nerwy, ogrzewają zziębnięte palce i serca. Dokoła nich powstają małe rytuały i rozbudowane ceremonie. Kawa i herbata – bo o nich przede wszystkim będzie tu mowa – a obok, w tle, i inne ważne napoje, bez których życie byłoby niezrównanie uboższe w smaku. Życie, a więc także literatura.
Do odgadnięcia jest dwadzieścia filiżanek, szklanek i kubków pełnych gorących płynów. Osiem przypada na kawę, osiem na herbatę, cztery pozostałe to czekolada, kakao oraz… już wkrótce sami się przekonacie.
Zasady tradycyjne: do zdobycia mamy 40 punktów, po jednym za tytuł i autora/autorkę. Wszystkie teksty konkursowe mam ocenione, wyjątek od tej zasady stanowią te, które można odnaleźć w różnych wydaniach (jeden wiersz i jedno opowiadanie).
Odpowiedzi proszę nadsyłać w formie prywatnych wiadomości, nie maili, bo to forma jakoś pewniejsza ;) Termin nadsyłania tychże mija o północy 29 października.
A zatem – zapraszam do stolików!



I. KAWA

Nie jest nam, wbrew pozorom, znana od zawsze - aż trudno w to uwierzyć, ale musieliśmy się uczyć ją pić.


1.
— A., czy nie chciałabyś się posilić czymś gorącym po tak długiej jeździe na mrozie? […] może byś chciała skosztować czegoś, co obecnie piją ludzie w mieście? To się nazywa kawa i cudownie rozgrzewa w czasie mroźnej pogody.
— Słyszałam o tym — odparła A. — Podobno jest okropnie drogie.
— Tak, owszem... — X. przyznała. — Aleja przywiozłam to ze sobą z domu.
— Tak, ludzie w mieście dogadzają sobie. Słyszałam o tym. Warto by chyba tego skosztować.
X. szła już do kuchni, ale naraz przypomniała sobie o wszystkich innych przybyłych kobietach. Zwróciła się więc do A. z zapytaniem, co należało im podać.
— Wilki znajdują sobie żer — odparła. — Same dbają o siebie, kiedy przychodzą i kiedy odchodzą.
X. zrozumiała, że nie ma obowiązku wobec innych kobiet, i poszła zaparzyć kawę.
Gdy wróciła, A. nie było. X. zajrzała do sąsiedniej izby. Siedziała tam wygodnie jak osoba od dawna zadomowiona. X. przyniosła ciastka i filiżanki.
A. śledziła bacznie każdy jej ruch.
— Widzę, że umiesz zabrać się do rzeczy. Upiekłaś także ciastka dla mnie.
X. pomyślała sobie, co by było, gdyby A. wiedziała, że Y. i ona mają co niedziela kawę z ciastkami.
Oto nadeszła chwila, kiedy A. po raz pierwszy w życiu piła kawę. Nie wiadomo, czy z wrażenia, czy też dlatego, że miała już słabą, drżącą rękę — była to długa ceremonia.
Kosztowała i doszukiwała się smaku raz i znowu, bardzo powoli.
— Wcale niezła i dobrze rozgrzewa — powiedziała.
A. nie mogła siedzieć bez końca nad kawą. Jednak kawa z ciastkami, jako coś dla niej nowego, mocno ją intrygowała. Chciała bowiem wiedzieć o kawie jak najwięcej, również to, w jaki sposób się ją przyrządza. Po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat A.H. dowiedziała się o czymś nowym w sztuce kulinarnej, a pani na Z. miała ją tego nauczyć.
A. otrzymała obietnicę, że dostanie trochę kawy do domu, aby syn jej, stary Ó., mógł również pokosztować.
Dzięki temu X. zyskała sobie potężnego sprzymierzeńca i dziękowała Bogu całe życie za to, że nie okazała A. żadnego niezadowolenia z powodu jej bezpośredniej, nieprzebierającej w niczym mowy.


Czasem stawały na przeszkodzie względy religijne.

2.
Kiedy pierwsi żydowscy imigranci przybyli do Ameryki, uważali, że kawa, podobnie jak inne ziarna, nie jest koszerna i nie można jej pić podczas święta Pesach. Do czasu, gdy do akcji wkroczył pewien przedsiębiorczy agent reklamowy firmy Maxwell House. Znalazł rabina, który publicznie stwierdził, że ziarna kawy tak naprawdę są owocami jagodowymi, a co za tym idzie, są dozwolone w czasie Pesach. Na poparcie tych słów zaczął rozdawać darmowe egzemplarze Hagad – książek, które czytano na głos podczas wieczerzy sederowej w pierwszy wieczór święta Pesach – opatrzone znakiem firmowym Maxwell House. Do dziś Hagady Maxwell House można zobaczyć na sederowych stołach w całym kraju.


Ale gdy lody zostaną już przełamane, staje się nieodłączną częścią codzienności. Również tej bardzo szarej.

3.
O świcie pewnego październikowego dnia 1885 roku stała w kuchni przy oknie, popijając białą kawę i patrzyła, jak wstaje nowy dzień, ponury i słotny. To nowo narodzone niemowlę było tak brzydkie i chorowite, że mogłoby jej zdaniem pozostać w łonie nocy, która je na świat wydała.
— Cóż to za dziura to M.! — westchnęła, przy czym obwisłe policzki zadrgały. — Cóż to za dziura!
Przez chwilę stała bez ruchu, trzymając w powietrzu filiżankę i patrząc w zalane deszczem szyby – krępa kobieta o twarzy jak księżyc w pełni, w szerokiej, brązowej spódnicy i podobnym szalu. Siwe włosy zwinięte były na czubku głowy w kok wielkości kurzego jajka, w oczach krył się tęskny, przerażony wyraz wieśniaków zmuszonych do mieszkania w mieście.
Deszcz bębnił monotonnie o kryte łupkiem, mansardowe dachy, spływał z gzymsów zniszczonych domów beznadziejnie smutnymi łzami, bulgocąc ściekał z rynien, wciskał się pomiędzy lśniące kamienie bruku, tworząc tu i ówdzie kałuże, niby małe lusterka o karbowanych brzegach.
Deszcz na M. pełen jest swoistego smutku, bardziej przejmującego niż w jakiejkolwiek innej dzielnicy P. To płynna rozpacz, nędza, przemieniona w wodę.
Pani L. podniosła filiżankę do ust, wysączyła ostatnią kroplę kawy i rzuciwszy raz jeszcze oburzonym spojrzeniem dokoła, podeszła do suto wyściełanego fotela pod oknem, gdzie spędzała większą część dnia i skąd widziała wszystko, co się dzieje na ulicy. Siadła ciężko, mrucząc gniewnie, otuliła nogi spódnicą, poprawiła poduszkę pod plecami, sięgnęła po okulary w stalowej oprawie i z hamowaną złością rozłożyła szeleszczącą gazetę.


Usprawnia powstawanie literatury, choć nadweręża zdrowie literatowi.

4.

Bez kawy nie ma dlań pracy – tej ustawicznej, jakiej się zaprzysiągł. Wraz z papierem i piórami zabiera ze sobą wszędzie, jako trzecie narzędzie, maszynkę do kawy, do której przywykł jak do swego stołu i habitu. Nikomu nie pozwala jej przyrządzać, bo nikt nie zaparzyłby tej podniecającej trucizny w takiej koncentracji i czerni. I podobnie jak z zabobonnym fetyszyzmem używa tylko jednego gatunku papieru i jednego formatu piór, tak dozuje i miesza różne gatunki kawy wedle ściśle określonego rytuału. […] Kawa jednak, jak każdy narkotyk, aby działać, wymaga coraz to silniejszych dawek. Im bardziej nerwy odmawiają posłuszeństwa, tym więcej musi zużywać zabójczego eliksiru. O jednej z książek pisze, że zdołał ją wykończyć jedynie dzięki potokom kawy. W roku 1845, po dwudziestoletnim używaniu tego trunku, wyznaje, że cały jego organizm jest zatruty tym ustawicznym dopingiem i skarży się, że działanie jest coraz niklejsze: „Okres działania kawy jest coraz krótszy. Kawa podnieca mój mózg już tylko przez piętnaście godzin”. Skutek jest fatalny – powoduje straszliwe bóle żołądka. I jeśli 50000 filiżanek niezwykle mocnej kawy – nawet to obliczył pewien statystyk – przyspieszyło gigantyczne dzieło X.Y., to zarazem przedwcześnie osłabiło serce pisarza. Doktor N., który przez całe życie czuwał nad nim jako przyjaciel i lekarz, jako właściwą przyczynę śmierci podał „stare cierpienie serca, spotęgowane nocną pracą i używaniem, a raczej nadużywaniem kawy, do której musiał się uciekać, aby pokonać naturalne pragnienie snu”.


Nadaje życiu rytm, w który każdy domownik musi się wdrożyć.

5.
M. wszystko mi dokładnie wytłumaczył. Ustalił z panem X., że przed moim przyjściem zaniesie mu kawę z mlekiem i rogaliki, które pan X. jadł zawsze po przebudzeniu się. Nie miałam się więc czym przejmować. Mogło się najwyżej zdarzyć, że "pan X.” zechce wypić drugą kawę; po pierwszej filiżance i pierwszym rogaliku pił czasem drugą, do której był przewidziany drugi rogalik; gdyby przed wyjściem M. nie poprosił o ten drugi rogalik, miałam mu go zanieść na specjalnie przygotowanym spodeczku; był on, jak mogłam się o tym przekonać, dopasowany do filiżanki. Bywały dni, kiedy rogalik pozostawał nietknięty. Ale, na wypadek gdyby było inaczej albo gdyby „pan X." potrzebował mnie z innego powodu, M. pokazał mi wielki korytarz prowadzący z kuchni; na ścianie wisiała tam tablica z czarnymi półksiężycami — po jednym na każdy pokój; gdy usłyszę dwa dzwonki i jeden półksiężyc — zawsze ten sam — stanie się biały, będę wiedziała, że wzywa mnie pan X. Jeśli rogalik będzie jeszcze w kuchni, wiadomo, co mam zrobić; jeśli nie, mam iść do pokoju pana X. i dowiedzieć się, o co chodzi. M. tłumaczył mi wszystko szczegółowo:
— Pójdzie pani, jak tylko zadzwoni. Idzie się korytarzem. Nie zna pani mieszkania, ale to bardzo proste, nie można się pomylić. Więc idzie pani korytarzem, mija pani przedpokój i duży salon, są tam następne drzwi, ściśle mówiąc, czwarte. I niech pani nie puka! Wchodzi pani od razu. Wołał panią i wie, że pani przyjdzie. Zobaczy pani na stole koło łóżka dużą srebrną tacę z małym srebrnym dzbanuszkiem, filiżanką, cukierniczką i dzbankiem na mleko. Postawi pani talerzyk z rogalikiem na tacy i odejdzie.
I dodał z naciskiem:
— Najważniejsze, żeby się pani nie odzywała, chyba że o coś zapyta.


Nie sposób się jej wyrzec w najgorszych czasach.

6.
Moja ciotka, która z panią X. chodziła do szkoły, zapamiętała sobie z czasów okupacji, że do niczego nie można się przyzwyczajać, bo potem bez tego nie da się żyć. Przykładem tego była pani X., która była taką kawiarą, że wychodząc po powstaniu z Warszawy, zabrała tyle kawy, ile zdołała unieść, a nie wzięła różnych cennych rzeczy. Co raz wypływała ta sprawa, że przez tę cholerną kawę, przez uzależnienie, różne straty poniosła, bo jej poginęły jakieś rzeczy. Nie wiem, jakie to mogły być ilości. Zawsze była szczupłą osobą i nie jakąś siłaczką. Może kilo. Wtedy to był wyczyn zdobyć tyle kawy.


A miejsca, gdzie się ją podaje, nie bez powodu obrastają legendą.

7.
Zanim wybuchł wielki pożar, w Londynie działało ponad 80 kawiarni, które stały się centralnym elementem życia stolicy. Kawa serwowana w kawiarniach niekoniecznie była dobra. Ponieważ w Wielkiej Brytanii podatek od kawy liczono od galonu, parzono ją w hurtowych ilościach, magazynowano na zimno w beczkach i podgrzewano małymi porcjami przed podaniem. Popularność kawy wśród synów Albionu nie wynikała zatem z jej walorów smakowych, lecz z powodów towarzysko-snobistycznych. Chadzano do kawiarni, aby spotkać osoby o podobnych zainteresowaniach, poplotkować, poczytać czasopisma i gazety – w latach 60. XVII wieku były to nowe słowa i zjawiska – a także wymienić ważne informacje na temat życia i Interesów. Kiedy ludzie chcieli się dowiedzieć, co się w świecie dzieje, szli do kawiarni. Niektórzy traktowali je jak biura – najsłynniejsza pod tym względem była Lloyd’s Coffee House przy Lombard Street, która z czasem przekształciła się w towarzystwo ubezpieczeniowe Lloyd’s. Ojciec Williama Hogartha wpadł na oryginalny pomysł: otworzył kawiarnię, w której mówiło się tylko po łacinie. Interes upadł spektakularnie – toto bene, jak mógłby powiedzieć sam pan Hogarth – a jego właściciel spędził wiele lat w więzieniu dla dłużników.


Można tam nawet odnaleźć czas utracony.

8.
I wreszcie – kawiarnia! Po trwających ćwierć wieku wędrówkach po świecie nareszcie, znowu – kawiarnia! Po dusznych kafeteriach nowojorskich – kawiarnia! Po włoskich kafejkach, głośnych i pełnych przeciągów espresso – prawdziwa kawiarnia: na ścianie gazety oprawione w ramki. Po północy parówki i kieliszek – ein achtl – wina. Wysiadywanie godzinami przy jednej filiżance kawy. Jeszcze ciągle, w świecie espresso, w muzealnej samotności – kawiarnia! Prawdziwy dom wszystkich pisarzy środkowoeuropejskich, jedyne schronienie – kawiarnia, gdzie, jak napisał Alfred Polgar, wysiadują ludzie, którzy mają taki światopogląd, że świat nie jest wart oglądania. Pierwszej nocy, po trzydziestu pięciu latach w jednej z kawiarni na Kärtnerstrasse – jak Ulisses, który wreszcie powrócił do Itaki. A po północy Hawelka, kawiarnia literacka ze swoją specyficzną literacką wonią – mieszanka zapachu taniej kawy i brodatych Diogenesów z zapuszczonymi paznokciami o czarnych obwódkach. Tak, to ciągle ta sama kawiarnia. W ciągu minionego ćwierćwiecza na całym świecie niczego nie brakowało mi tak jak kawiarni.


II. HERBATA

Nie od razu cieszyła się estymą. A jeśli nawet, to odmienną niż dziś.

9.

Kupowano też […] herbatę. Jako napój wprowadził ją na swój dwór jeszcze Stanisław August, skąd pod koniec XVIII wieku przeszła do łasych na nowinki salonów warszawskich. We dworach szanujących staropolską tradycję herbata jednak nie trafiała do apteczki przyjemnej, lecz do tej drugiej – leczniczej – gdyż uważano ją za ziółko skuteczne na ból głowy, nie zaś za napar, który można by pić ze smakiem. Toteż nabywano ją w iście aptekarskich ilościach, nieraz nie więcej jak pół funta na rok. Jeszcze w 1811 roku słynny botanik Krzysztof Kluk przypisywał herbacie same szkodliwe właściwości. „Gdyby nam Chiny wszystkie swoje trucizny przysłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą. Częste używanie owej ciepłej wody osłabia nerwy i naczynia do strawności służące. Dzieciom i młodym osobom zawsze jest szkodliwa”. Z kolei Jędrzej Śniadecki przestrzegał, iż herbata „może wszakże w czulszych i delikatniejszych damach sprawić na moment skutki podobne do owych, jakie sprawiają wina na mężczyznach”. Stopniowo jednak, gdy picie herbaty coraz bardziej zaczęło się upowszechniać w latach 20. XIX wieku, wzrosły i te zakupy. Początkowo nabywano najchętniej herbatę tzw. karawańską, czyli sprowadzaną karawanami z Chin. Gdy jednak rozwinęła się żegluga parowa, docierała do nas także herbata indyjska. Herbatę, której handlem w Królestwie zajmowali się przede wszystkim kupcy rosyjscy, sprzedawano w charakterystycznych blaszanych pudełkach, jaskrawo malowanych w smoki, kwiaty lub postaci Chińczyków z warkoczami. Pudełka takie jeszcze i dziś można czasem spotkać w naszych domach.


Po pewnym czasie jednak staje się jasne, że prawdziwym centrum domu jest…

10.

I nie zdążył ujechać nawet wiorsty, a już A.S. wynosił z chaty Cz-ów samowar, a za nim szła babka i krzyczała wrzaskliwie, wypinając pierś:
— Nie oddam! Nie oddam ci, przeklętniku!
Sołtys szedł szybko, długimi krokami, a babka gnała za nim bez tchu, omal nie padając, zgarbiona, rozwścieczona; chustka zsunęła się jej z głowy, siwe włosy o zielonkawym odcieniu rozwiały na wietrze. Nagle przystanęła i jak prawdziwa buntownica zaczęła bić się w pierś pięściami i krzyczeć jeszcze głośniej, zawodząco, jakby szlochając:
— Ludzie prawosławni, kto wierzy w Boga! Święci pańscy, ukrzywdzili! Rodzeniście moi, zamęczyli! Och, och, najmilsi, ratujcie!
— Oj, babko, babko — rzekł surowo sołtys — pójdźcież po rozum do głowy!
Bez samowara w chacie Cz-ów było całkiem nudno. Było coś poniżającego w tej stracie, całkiem jakby pozbawiono chatę honoru. Lepiej by już było, gdyby sołtys zabrał stół, wszystkie ławy, wszystkie garnki — zdawało się, że wtedy nie byłoby tak pusto. Babka krzyczała. M. płakała, a dziewczynki patrząc na nią także płakały. Stary czuł się winny, siedział w kącie w ponurym milczeniu. I N. milczał. Babka lubiła go i współczuła mu, ale teraz zapomniała o współczuciu i rzuciła się na niego z przekleństwami, z wyrzutami, wygrażała mu pięściami pod nosem. Wykrzykiwała, że on jest wszystkiemu winien: czemu przysyłał tak mało, kiedy sam się chwalił w listach, że w „Słowiańskim Bazarze” zarabiał pięćdziesiąt rubli miesięcznie? Po co tu przyjechał, w dodatku z rodziną?


11.
Stał w jadalni i śpiewał. Miał swój osobny stolik – swoje własne, przez nikogo nigdy niezajmowane miejsce w pokoju. Miał swoją lśniącą, mosiężną, podłużnie-półkolistą tacę i miseczkę, własną również, stojącą pod mosiężnym kurkiem. Był zawsze, każdego dnia, taki sam, dosyć masywny, duży, pękaty i błyszczący jak złoto. Ale śpiewał nie zawsze.
Potrzebna mu do tego była przedwieczorna godzina, zmierzch ścielący się po pokoju i zapalona nad dużym stołem wisząca naftowa lampa. Potrzebna mu była pełność szumiącego w głębi owalnego tułowia wrzątku i żar małych drzewnych węgielków, i porcelanowa biel ujętego w misterną, lśniącą galeryjkę imbryczka. Potrzeba mu też było naszych uszu.
Gdy zasiadaliśmy wszyscy dokoła stołu do wieczornej herbaty, jedni — znużeni trochę pracą dnia, inni (dzieci) — trochę już o tej porze senni – nasz dobry, stary samowar nucił już najczęściej swoją zwykłą, cichutką, monotonną piosenkę. Delikatnej jak mgiełka, wilgotnej od przezroczystej pary, zawsze podobnej do siebie melodii wtórował też zawsze taki sam, jasny, srebrzysty brzęk widelców i noży, szkliste dzwonienie łyżeczek o krawędź porcelany czy wysmukłej szklanki, czasem chrzęst smakowity przypieczonej, wesoło i raźnie zgniecionej w dziecinnych rękach, przewybornej, chrupiącej, warszawskiej kajzerki.
Żywe, jasne, dźwięczne za dnia głosy zebranych przy jadalnym stole matowiały, cichły i przyćmiony ich dźwięk zlewał się łagodnie z codzienną monotonią samowarowej pieśni.


Choć tu i ówdzie trwała jeszcze nieufność. Trudno się dziwić, zważywszy, co można było znaleźć w środku.

12.

Herbata, którą kiedyś zachwalano jako lepszą w Warszawie niż w Anglii, „bo lądem przychodzi”, okazała się dość szybko towarem bardzo podatnym na fałszowanie.
Sprowadzano ją rzeczywiście lądem, ale wkrótce stało się to jedyną jej zaletą, poczynając bowiem od lat siedemdziesiątych, zaczęto ją nagminnie podrabiać.
Reklamowana przez prasę „prawdziwa kiachtyńska herbata, lądem sprowadzana” – okazywała się mieszanką płatków herbaty raz już parzonej, a następnie wysuszonej, oraz podfarbowanych liści i trawy, z herbatą prawdziwą, też nie najlepszej jakości. Czasem kilkadziesiąt pudów tej mieszanki „z polecenia władzy i przy asystencji służby policyjnej i żandarmerskiej palono w piecach przy warsztatach Drogi Terespolskiej”, zdecydowaną jednak większość zużywała Warszawa.
Kupcom sprzedającym taką herbatę, jeśli podwójnie nie mieli szczęścia, raz – że rzecz się wydała, dwa – że nie potrafili dogadać się z kim trzeba, wytaczano procesy.
Jedną z takich typowych spraw rozpatrywał sędzia pokoju XXI rewiru m. Warszawy w 1894 r. Oskarżonym był pewien właściciel handlu towarów kolonialnych, u którego policja zakwestionowała 16 funtów podejrzanie wyglądającej herbaty. W próbkach wysłanych do Urzędu Lekarskiego stwierdzono 20 proc. liści kaukaskiej czernicy, resztę stanowiła herbata najgorszego gatunku, podczas gdy etykietki reklamowały ją jako „prawdziwą herbatę chińską bez zafałszowań i obcych domieszek”. Kupiec nabył ją od pośrednika w handlu, Joska Kleinmanna, ten zaś — od niejakiego Prawera z Częstochowy. Sędzia pokoju skazał kupca na karę 200 rubli.
Wszystkie herbaciane machinacje ujawniło pod koniec tego samego roku czasopismo branżowe kupiectwa warszawskiego — „Gazeta Handlowa”, któremu bardzo leżało na sercu dobre jego imię. Mieszanka herbaty z różnych zbiorów i w różnych proporcjach – pisano tam – daje różne jakościowo jej gatunki, a od tego dopiero zależy cena. Tymczasem herbata sprzedawana w mieście różni się faktycznie tylko fantazyjnymi etykietkami i nazwami, no i oczywiście ceną. „Wyborowa”, „Aromatyczna”, „Samorodna chińska”, „Róża carska”, „Bukiet carski” – wszystkie razem i każda z osobna są takie same. Stwierdzano w nich domieszki liści obcych lub wysuszonych płatków, już przedtem wyparzonych. Analiza mikroskopowa 69 gatunków herbaty przeprowadzona w Urzędzie Lekarskim wykazała zawartość liści czernicy kaukaskiej, najniższych gatunków herbaty chińskiej, znaczną ilość ogonków od różnych liści itp. Celem osiągnięcia wyższej wagi do pudełek dosypywano piasek i mosiężne opiłki.


Czasem herbata była sporządzana z czegoś innego nie z powodów handlowych, ale bytowych…

13.

Siedzieli u pani Idy N., młodej poetki z grupy „Dźwięcząca muszla", w mieszkaniu na N.P., był, jak zwykle, poniedziałek, siedzieli wokół dużego stołu, ze dwadzieścia osób, i popijając herbatę z marchwi, recytowali kolejno swoje wiersze. Mama Idy, tęga, dobra, „prawdziwa mama", jak mówiła o niej córka, „zawsze uśmiechnięta" – i to już spostrzeżenie X. – kładła przy każdym obecnym kawałek czarnego chleba. Ona, X., ma na sobie w ten mroźny wieczór płaszcz na watolinie, zieloną szpiczastą czapkę, „walonki – wspomina X. – uszyte przez wdowę po jakimś byłym ministrze, z kawałka strzyżonego chodnika, zapinane na mosiężne guziki odprute z czyjegoś munduru". Chyba to była zima roku 1921, na ścianach szron, Ch. przyniósł w skostniałych dłoniach przydział śledzi, wymieni je na papierosy, a ona, X., dziewiętnastoletnia dziewczyna, też się ośmiela czytać swoje wiersze, w których pojawia się uroda emaliowanej miednicy, durszlaka, szczotki do zamiatania, splatanie warkoczy, poeci słuchają chciwie nowych zestawień słów i nowych rytmów – wiersze, tylko to się liczy! O.M. mówi do swojej przyjaciółki A.:
— A.A., wiersze to władza!
Słyszę to ja, Y. z I., chcę tam się wedrzeć między nich, chcę wstrząsnąć nimi, krzyknąć: „To nieprawda! Wiersze to wasza zguba! Uciekajcie od wierszy! Dziewczyno – chcę powiedzieć do czarnookiej dziewiętnastolatki – nie ulegaj zaczadzeniu! Walcz o życie!"


…albo zdrowotnych

14.

Po jego prawej ręce siedziała jakaś niepozorna osóbka, czarno ubrana, z puszkiem na pałającej gorączką twarzy; wydała mu się szwaczką lub domową krawcową, może także dlatego, że śniadanie jej składało się wyłącznie z kawy i bułek z masłem, a od niepamiętnych czasów wyobrażenie domowej krawcowej łączyło się u niego z wyobrażeniem kawy i bułek z masłem.
Z lewej strony siedzieli: jakaś niemłoda już panna, Angielka, bardzo brzydka, z chudymi, odmrożonymi palcami – czytała listy z domu, pisane okrągłymi literami, i popijała mocną herbatę koloru krwi, dalej X., a obok niego pani S., ubrana w szkocką wełnianą bluzkę. Podczas jedzenia trzymała przy twarzy lewą dłoń zwiniętą w kułak i kiedy z kimś rozmawiała, wyraźnie starała się robić inteligentną minę, podnosząc górną wargę i obnażając przy tym wąskie i długie, zajęcze zęby.
[…] Zapytał po kolei szwaczkę i panią S., jak długo są już tutaj w y. (pierwsza mieszkała w sanatorium od pięciu, a druga od siedmiu miesięcy), pogrzebał w swej angielszczyźnie, żeby się poinformować u swojej sąsiadki na prawo, jaką to ona pije herbatę (był to odwar z głogu), i czy jest smaczna, co znów ona z zapałem potwierdziła […].


Picie jej było czasem jak rytuał przejścia.

15.

„Nie będę już pijać rumianku” – te słowa wpisała X. do swego dziennika w dniu, w którym wróciła do domu, do Y., ukończywszy wyższą szkołę w S. Za sobą miała lata szkolne, a przed sobą – nieśmiertelność. Było to symbolem. Ciotka Z., pozwalając X. na zwykłą herbatę – stale, nie w drodze wyjątkowej łaski – uznała ją tym samym za dorosłą. Niektóre osoby uważały X. za dorosłą panienkę już od dłuższego czasu, na przykład kuzyn A.M. i przyjaciel P.M., którzy kolejno oświadczyli się o jej rękę i jednocześnie niemal dostali kosza. Dowiedziawszy się o tym, ciotka Z. zrozumiała, że nie miałoby celu dawanie X. rumianku. Ale mimo wszystko X. nie miała nadziei, żeby kiedykolwiek wolno jej było nosić jedwabne pończochy. Jedwabna halka ujdzie od biedy, gdyż jest ukryta, niewidziana – wprawdzie szeleści zalotnie – ale jedwabne pończochy… Nie, są stanowczo niemoralne.


I zawsze było warto mieć ją przy sobie.

16.

Nieznajomy zdjął kożuch, ale snadź zimno mu było, bo wstrząsał się cały, zacierał ręce i coraz bliżej przysuwał się do ognia.
— Ciężka zima latoś — szepnął.
— Pewnie, że nie letka. A może mleka zgotować na rozgrzewkę.
 — Dziękuję, gdybyście mieli herbatę!...
— Była ci, była, jeszcze jesienią, kiej mój chorzał na brzucho, przywiezłam z miasta, ale wyszła, a nie wiem, u kogo by na wsi znalazł...
— A dobrodziej pono cięgiem arbatę piją — wtrącił W.
 — Hale, polecisz to do niego pożyczać, co!
— Nie potrzeba, nie, herbatę mam ze sobą, zagotujcie mi tylko wody...
— Wrzątku niby!
Przystawiła garnczek z wodą do ognia i siadła z powrotem do kądzieli, ale nie przędła, tyla co czasem furknęła wrzecionem dla niepoznaki i spozierała na niego pilnie, pełna głuchego niepokoju i ciekawości: co za jeden, czego chce, może z urzędu, po jakim spisie, bo cięgiem zaglądał do książeczki?...


III. INNE NAPOJE

Czekolada najlepiej smakuje jesienią.

17.

Mimo iż była to po prostu jesienna niedziela, czułem się odrodzony, życie rozciągało się przede mną nietknięte, bo rano, po szeregu ciepłych dni, panowała zimna mgła, która podniosła się aż koło południa. Otóż odmiana pogody wystarcza, aby odrodzić świat i nas samych. Niegdyś, kiedy wiatr świstał w kominku, słuchałem uderzeń, które wstrząsały zasuwą, z takim wzruszeniem, jak gdyby, podobne słynnym pociągnięciom smyczka, którymi się zaczyna Symfonia c-mol, były one nieubłaganym wołaniem tajemniczego losu. Wszelka widoczna zmiana w przyrodzie staje się dla nas podobnym przeobrażeniem, zestrajając nasze zharmonizowane pragnienia z nowym porządkiem rzeczy. Od samego rana mgła robiła ze mnie w tym odmiennym świecie — w miejsce odśrodkowej istoty, jaką jesteśmy w piękny czas — człowieka zwiniętego w sobie, łaknącego kącika przy ogniu i podzielonego z kimś łóżka, zmarzniętego Adama w poszukiwaniu jakiejś domatorki Ewy.
 Między szarym i łagodnym kolorem rannych pól a smakiem filiżanki czekolady zawarłem całą odrębność fizycznego, intelektualnego i duchowego życia, jaką zawiozłem blisko rok przedtem do D.


18.
Wczesna jesień – oto moja pora.
Siwy ranek – kolor mego wzroku.
Siedzę w miłej kawiarni jak w obłoku,
Mógłbym tak do wieczora.
Za oknami tyle pośpiechu,
Ale ja nie wiem i nie słyszę,
I zamilkły w jesiennym uśmiechu
Zapatrzeniem dalekim się kołyszę.
Tak najlepiej: siąść w cukierni rankiem
I patrzeć, jak ulica chodzi.
W takie ranki jest się kochankiem:
I smutniej człowiekowi i młodziej.
[…]A to wszystko razem jest melodią,
I melodii chwile są rade.
Cudzoziemka w palcie kraciastym
Śpiewnie, ślicznie zamawia "szokoladę".


A kakao najlepiej smakuje na wsi, nawet jeśli kołnierzyk trochę za sztywny.

19.

P.P. zasiadł do stołu. Miał na sobie wykwintny strój poranny w angielskim guście, a na głowie maleńki fezik. Ów fezik i niedbale zawiązany mały halsztuk stanowiły aluzję do swobody wiejskiego życia, ale sztywny kołnierzyk koszuli, wprawdzie nie białej, tylko kolorowej, jakiej wymaga poranna toaleta, tak samo nieubłaganie jak zawsze wpijał się w wygolony podbródek.
— […] zadzwoń, proszę, bracie, czas na moje kakao.
M.P. zadzwonił i krzyknął: — D.! — Ale zamiast D. na taras weszła F. Była to młoda kobieta, licząca lat dwadzieścia trzy, biała i pulchna, o ciemnych włosach i oczach, o pełnych, jak u dziecka, czerwonych usteczkach i delikatnych rękach. Miała na sobie schludną perkalową sukienkę; niebieska nowa chustka lekko układała się na jej krągłych ramionach. Niosła wielką filiżankę kakao; postawiła ją przed P.P. i zawstydziła się; gorąca krew napłynęła jasnoczerwoną falą pod cienką skórę jej miłej twarzy. Spuściła oczy i stanęła przy stole, z lekka opierając się koniuszkami palców. Zdawało się, że wstydzi się swojego przyjścia, ale zarazem czuje, że miała prawo przyjść.


Są też napoje, o których nie wiadomo nie tylko tego, kiedy i gdzie smakują najlepiej, ale nawet, co to właściwie jest.

20.

W sypialni pani X. działy się straszne rzeczy, których przyczyną najważniejszą, ale nie jedyną, była dzisiejsza rozmowa matki z synem. Wczoraj już po wystąpieniu przy wieczerzy Y. położyła się do łóżka z biciem serca i duszeniem w gardle. W nocy nagabywały ją z lekka żołądkowe kurcze, które uspakajała lekarstwami i słuchaniem prawie do wschodu słońca głośnego czytania T. Kiedy wszyscy w domu i dokoła domu pogrążali się już w ruch i zachody pracowitego dnia letniego, ona usnęła. Niewiele przed południem, zdrowsza nieco, chociaż od smutnych na rozpoczynający się dzień przewidywań niezupełnie wolna, w śnieżnych puchach peniuaru ułożyła się na pąsowym szezlongu, po jednej stronie mając filiżankę wzmacniającego kakao, po drugiej książkę, którą wczoraj czytać rozpoczęła, i niedawno też rozpoczętą włóczkową robotę. Tuż przy niej, z ręką na chustce zawieszoną, T. piła kakawelo, bo kakao jej nie służyło, i z opowiadaniem o śnie dzisiejszym łączyła przewidywanie bólu zębów, dla zapobieżenia któremu już użyła lekarstwa jednego, a drugie właśnie przygotowywała […].


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 1314
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: pawelw 15.10.2023 11:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Jesień w pełni i nawet pogoda od dzisiaj dopasowuje się do pory roku. W długie, ciemne wieczory nie ma nic lepszego od schowania się pod kocem z książką w jednej ręce i kubkiem gorącego napoju w drugiej.
Emberiza citrinella przygotowała dla nas 20 takich rozgrzewających kubków.
Zapraszam do konkursu.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.

A gdyby ktoś chciał poprowadzić konkurs w przyszłym roku, to zapraszam do zapisów. Zapisy na konkursy w 2024 roku.
Użytkownik: Margiela 15.10.2023 18:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Na zachętę tradycyjnie garść wskazówek ogólnych.
8 dusiołków zostało napisanych w języku polskim, 3 we francuskim, 3 w angielskim, 2 w niemieckim, 2 w rosyjskim, 1 w węgierskim i 1 w norweskim. Jeśli chodzi o przynależność gatunkową, jest tu 9 powieści, 3 książki historyczne (niefikcjonalne), 2 biografie, 2 tomy wspomnień (w tym tzw. książka o książkach), 1 opowiadanie, 1 wiersz (oczywiście), 1 dziennik i 1 rzecz z pogranicza biografii i literatury wspomnieniowej.
Wśród rodziców jest 5 mamuś i 15 tatusiów. Żyje nadal tylko 4, w tym jeden od bardzo dawna:)
Fragmenty świadomie wybrałam w większości przytulne, rozgrzewające, a czasem obfitujące w dosyć osobliwe informacje, w sam raz na deszczowe popołudnie:)
Użytkownik: Margiela 16.10.2023 22:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Na razie o konkursowe filiżanki parzy sobie palce pięcioro wytrwałych zgadywaczy. Jak dotąd zdemaskowaniu opierają się tylko fragmenty 2 i 11. Zachęcam kolejnych śmiałków do dołączenia, podpowiedzi na forum mile widziane!
Użytkownik: Margiela 18.10.2023 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Czas upływa, konkursowe napoje na szczęście nie stygną, przy stolikach zebrało się sześcioro amatorów, którzy zdołali już opróżnić wszystkie kubeczki, nawet te najgorętsze: 2 i 11. Pijmy więc dalej ze smakiem:)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.10.2023 16:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Co taka cisza na forum? Może by jakiś dobry człowiek coś zamataczył? Chętnie dowiem się czegoś więcej o 2 i 19.
Użytkownik: KrzysiekJoy 21.10.2023 21:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Co taka cisza na forum? M... | dot59Opiekun BiblioNETki
U schyłku życia rodzic 19 mógłby się napić kakao z rodzicem 10.
Poza tym powinowactwo rodzinne w liczbie mnogiej.

2. Dzięki rodzicowi, mnóstwo tego co kochamy, nie doświadczyło 451 stopni Fahrenheita.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.10.2023 21:56 napisał(a):
Odpowiedź na: U schyłku życia rodzic 19... | KrzysiekJoy
Dzięki, chyba mi coś zaczyna świtać!
Użytkownik: Margiela 22.10.2023 14:47 napisał(a):
Odpowiedź na: U schyłku życia rodzic 19... | KrzysiekJoy
O, jakie piękne podpowiedzi:)
Tymczasem uczestników podwieczorku jest już ośmioro, w kilku wypadkach zdołali zgromadzić komplet trafień, a inni są na najlepszej ku temu drodze:)
Użytkownik: janmamut 23.10.2023 17:30 napisał(a):
Odpowiedź na: O, jakie piękne podpowied... | Margiela
Fakt, przydałoby się po zakończeniu konkursu dodać do wątku "Mistrzowie zawoalowanych odpowiedzi" (nazwę odtwarzam z pamięci).
Użytkownik: Margiela 28.10.2023 13:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Zegar tyka i już tylko do jutra można nadsyłać konkursowe odpowiedzi! Jeżeli ktoś się jeszcze waha, czy się podzielić swoimi podejrzeniami w tym zakresie, niech czym prędzej przestanie:)
Użytkownik: ilia 31.10.2023 23:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Zegar tyka i już tylko do... | Margiela
Konkurs skończył się dwa dni temu, a rozwiązania konkursu nie ma. Kiedy je podasz?
Użytkownik: Margiela 01.11.2023 17:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Konkurs skończył się dwa ... | ilia
Ależ wiem, wiem! Dziś będzie:)
Użytkownik: Margiela 01.11.2023 18:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
A oto i rozwiązanie konkursu: Rozwiązanie konkursu nr 271 pt. "Kawa, herbata (i nie tylko one) w literaturze"
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: