Dodany: 11.10.2023 07:57|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Ulica Milczenia
Cleeves Ann

1 osoba poleca ten tekst.

Tu wszyscy mają tajemnice


Joe Ashworth, podwładny inspektor Very Stanhope (o mało nie napisałam „młody Joe”, ale… jakiż on młody, skoro ma nastoletnie dzieci? Postarzeli się, i on, i jego szefowa; jeśli założyć, że akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym, tj. w roku wydania powieści, to od „Przynęty” minęło jedenaście lat. Vera ma zatem 57, on pod czterdziestkę) późnym wieczorem wraca z córką z miasta. Po drodze zauważa elegancką starszą kobietę, jego zdaniem zupełnie niewyglądającą na osobę, która korzysta z komunikacji masowej. I traf chce, że to właśnie ta pasażerka pada ofiarą zagadkowego mordercy. Nikt nie zauważył, kiedy i jak wbito jej nóż w plecy. Okazuje się, że Margaret Krukowski od lat mieszkała samotnie w skromnej kawalerce w ponurej dzielnicy (czy może autonomicznej miejscowości, wchodzącej w skład aglomeracji miejskiej?) tuż przy porcie rybackim. Gdy kamienicę objęła nowa właścicielka i urządziła w niej pensjonat, Margaret, będąca już na emeryturze, pozostała tam jako nie tyle lokatorka, co przyjaciółka i pomocnica Kate. Jej polski mąż opuścił ją krótko po ślubie i nikt go od tamtej pory nie widział. Nikt też, kto znał Margaret – ani szkutnik Malcolm, dla którego ojca kiedyś pracowała jako księgowa, ani miejscowy ksiądz i ludzie związani ze schroniskiem dla kobiet, ani lokatorzy pensjonatu przy Harbour Street – nie wyobraża sobie powodu, dla którego ktoś mógłby ją chcieć zabić. Vera, Joe i Holly wypytują wszystkich po kolei, analizują każdy szczegół i nadal tkwią w martwym punkcie. Wydaje się, że jakichś informacji mogłaby im udzielić niejaka Dee Robson, ociężała umysłowo prostytutka-alkoholiczka, dla której Margaret była kimś w rodzaju anioła dobroci, ale zanim zdążą ją odwiedzić powtórnie i dopytać o więcej szczegółów, kobieta pada ofiarą mordercy. Czyżby tego samego, który zabił Margaret – a jeżeli tak, to dlaczego? Kolejne przesłuchania potencjalnych świadków podsuwają trop, dla zbadania którego trzeba sięgnąć w dość daleką przeszłość. A i to nie gwarantuje, że ekipa policyjna dotrze do właściwych wniosków…

Vera jest jak zawsze: tak samo zewnętrznie niezadbana i rozmemłana, tak samo (z pozoru) chaotyczna i irytująca, zwłaszcza, gdy zwraca się do obcych osób per „kotku”, a podwładnym wydaje niewygodne polecenia – i tak samo skuteczna. Widać, że się starzeje, przynajmniej fizycznie, i że nie ma dość silnej woli, żeby raz na zawsze wyrzucić z diety ulubione specjały brytyjskiej kuchni – te panierowane smażone ryby z frytkami, te śniadaniowe wędliny na gorąco – zawsze znajdując jakieś usprawiedliwienie dla ich spożycia, jak wtedy, gdy spędza noc w pensjonacie Kate Dewar:
„Vera poprosiła, żeby śniadanie było wcześnie: »Płatki i tost wystarczą, nie chcę ci sprawiać kłopotu«. W jej głosie była jednak jakaś tęsknota, a że Kate nie dopatrzyła się w Verze zwolenniczki zdrowego jedzenia, położyła na grill bekon i kiełbasę, tak na wszelki wypadek, żeby inspektor była zadowolona. (…). Vera Stanhope na pewno była dzięki niej szczęśliwa. Wymiotła talerz w minutę i się rozpromieniła.
– Podobno powinnam uważać na to, co jem, ale nic złego się nie stanie, jeśli raz na jakiś czas zrobię sobie przyjemność, co?”[1].
Joe sprawia wrażenie nieco przytłoczonego małżeńską i ojcowską rutyną, choć – jak zawsze – jest tak dobrze wychowany, że prędzej pęknie, niż się do tego przyzna. Zresztą nawet, gdyby nie był tak powściągliwy, chyba wstyd by mu było się skarżyć na znużenie czymś, co tak rzadko absorbuje jego uwagę…
A mieszkańcy i goście Harbour Street? Właściwie wszyscy są od zarania skazani na takie, a nie inne życie; nie ma tam ludzi, którzy wyszli poza to ubogie i proste środowisko, są jedynie tacy, którzy – jak Kate, mogąca ongiś zrobić karierę muzyczną, jak Margaret, wydziedziczona przez rodziców za małżeństwo z obcokrajowcem-lekkoduchem – spadli niżej, niż byli, i z tej niziny już się nie umieją wygrzebać. Rzeczywistość smutna, przygnębiająca, ale przecież nie wyssana z palca…
Co z intrygą? No, cóż, wciąga jak zwykle, choć trochę mnie rozczarowało jej rozwiązanie Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Wiem, że to wcale nie takie rzadkie, a jednak strasznie mnie uwiera. Oczywiście dałam się zwieść, bo w ogóle nie dopuściłam możliwości takiego finału i kiedy wszystkich wyeliminowałam, nadal nie wiedziałam, kim jest ten ktoś.
Druga rzecz, która mi nie do końca odpowiada, to zmiana tłumacza w połowie cyklu powieściowego. To nie to, że duet przekładający „Ulicę Milczenia” (w tym wydaniu jako tłumacz oprócz Stanisława Reka figuruje Małgorzata Stefaniuk) jest „gorszy” niż odpowiadająca za pierwszych pięć tomów Ewa Kowalska, bo nie jest; pozostało to charakterystyczne „kotku”, bez którego Vera nie mówiłaby po swojemu, i ogólny styl jej wypowiedzi, żadnych błędów czy potknięć stylistycznych nie widzę (osobną sprawą są literówki; nie wiem, czy skopiowane z poprzedniego wydania, bo tamtego nie czytałam, ale za to już odpowiada korekta, a nie tłumacze), a jednak czuję jakąś zmianę w melodii języka, nie potrafię nawet powiedzieć, na czym polegającą.

Nadal jednak uznaję, że Cleeves to solidna firma – w końcu żadnego jej kryminału nie oceniłam na mniej, niż 4 – i dwa następne tomy z Verą przeczytam na bank.

[1] Ann Cleeves, „Ulica Milczenia”, przeł. Stanisław Rek i Małgorzata Stefaniuk, wyd. Amber, 2022, s. 71.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 204
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: