Dodany: 02.10.2023 14:59|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka IX 23


Klachy z Koszutki: Od familoków do bloków (Romer-Kukulska Barbara) (3,5)
Książeczka cieniutka, opisująca życie w wymienionej w tytule dzielnicy Katowic, na podwórku i w bloku z lat 50-60, ładnie ukazująca obraz „tygla kulturowego”, gdzie rodowici Ślązacy mieszali się z przybyszami z Kresów i różnych stron powojennej Polski. Niepozbawiona wdzięku zwłaszcza przez użycie w dialogach śląskiej godki, ale słabo dopracowana warsztatowo – niezgrabna stylistycznie i chaotyczna kompozycyjnie, a i transkrypcja tejże godki pozostawia co nieco do życzenia (kto pisze „faroż” przez „ż”?).

Doktórka od familoków (Majcher Magdalena) (3)
Ta sama historia, co w reportażu-nie-reportażu Michała Jędryki „Ołowiane dzieci”, została ujęta w formę klasycznej powieści, w której – tak samo zresztą, jak u Jędryki – przeplatają się rozdziały przedstawiające faktyczne działania tytułowej bohaterki (występującej, podobnie jak zaangażowane w sprawę osoby ze ŚlAM i władz wojewódzkich, pod prawdziwym nazwiskiem), z opisującymi historię jednej fikcyjnej szopienickiej rodziny (stworzonej na podstawie zasłyszanych przez autorkę opowieści). O tym rozdziale między prawdą a fikcją autorka informuje w przypisie na wstępie – i to jest właściwie jedyny plus „Doktórki…” w porównaniu z „Ołowianymi dziećmi”. Bo poza tym przewag nie ma. Napisana jest poprawnie, ale bez jakiegoś „nerwu”, który by sprawiał, że można się emocjonalnie zaangażować, i bez klimatu. Bo klimatu być nie może w historii dziejącej się na Śląsku, w której nikt po śląsku nie mówi. A nie mówi. „Familok”, „doktórka”, „bajtle” i (jeden jedyny raz) „dziołszka” nie wystarczą. Nawet, gdyby przyjąć, że część populacji zamieszkałej wokół szopienickiej huty to ludzie napływowi, standardową polszczyznę byłoby tam słychać raczej jako wyjątek; a już na pewno pochodzący z samych Szopienic Staszek/Stasiek (nb. nie pasuje mi używanie obu zdrobnień na przemian, nie spotkałam jeszcze rodziny, w której tak robią) i wychowana w Imielinie Helena powinni godać, a nie mówić, podobnie jak ich rodzice i dzieci. Peerelowskich realiów autorka pamiętać nie może, więc tu i ówdzie potyka się na drobiazgach: tu ktoś zapomina „reklamówki ze słodyczami dla dzieci”[190] (w połowie lat 70 w Polsce reklamówek w ogóle nie produkowano; co prawda przedsiębiorczy ludzie mający krewnych w Niemczech dostawali takowe w paczkach i handlowali nimi np. w Katowicach pod Zenitem, ale raczej nie kupowały ich biedujące wielodzietne rodziny, bo wcale nie był to towar groszowy), tu Kościelniakowie rozmawiają z „kierowniczką sanatorium” [198] na Kubalonce (kierownicy byli tylko w przychodniach, sanatoria i szpitale zawsze miały dyrektorów). No i cóż z tego, że cel szczytny, kiedy wykonanie takie nijakie…

Czarny slang: Słownik slangu afroamerykańskiego (Kowalczyk Małgorzata [językoznawca], Widawski Maciej) (4)
Tego rodzaju słownik może okazać się bardzo pożyteczny, jeśli ktoś ma do czynienia z literaturą amerykańską w oryginale czy też ogląda filmy z oryginalną ścieżką dźwiękową; ma jednak swoje ograniczenia.
Po pierwsze, zdecydowana większość słówek i wyrażeń jest stosunkowo świeżej daty, więc o ile ich zasób przyda się np. przy rozgryzaniu tekstów utworów rapowych, o tyle niewiele pomoże w przypadku dzieł literackich z epoki Wuja Toma, w których odmienności językowe Afroamerykanów zasadzają się głównie na wymowie (a co za tym idzie, pisowni) oraz gramatyce, przy stosunkowo małej zawartości słów o zmienionych znaczeniach.
Po drugie, układ tematyczny haseł nie w każdej sytuacji ułatwia korzystanie ze słownika. O ile bardzo pożyteczne jest zebranie w jednym takim podrozdziale slangowych określeń miast i stanów USA, bo każde z nich jest raczej unikalne i nawet gdybyśmy nie do końca byli pewni, jak brzmi, łatwo je wyszukamy wśród kilkunastu podobnych pojęć – o tyle w przypadku słów/zwrotów mających po kilka znaczeń, czasem diametralnie odmiennych (jak np. „snowball” – „biały człowiek”[18] albo „Afroamerykanin z jasnosiwymi włosami”[105], „parlay” – „czekać” [58] albo „dobrze się bawić i relaksować”[260]) trzeba otworzyć indeks na końcu i sprawdzać po kolei na wszystkich podanych stronach.

Staroświecka dziewczyna (Alcott Louisa May) (4)
W oryginale najlepiej mi się czyta literaturę angielską nie tak całkiem współczesną (może z wyjątkiem „Harry’ego Pottera”), ale też nie tak całkiem starą, najlepiej dziewiętnastowieczną. „Old Fashioned Girl” to także dziewiętnasty wiek. Dokładnie - druga jego połowa.
Polly Milton pochodzi ze skromnej farmerskiej rodziny, zamieszkałej na wsi nieopodal Bostonu. Podczas wakacji poznała Fanny Shaw, nieco od siebie starszą córkę zamożnego handlowca z miasta. I oto zostaje zaproszona do swej nowej przyjaciółki na miesiąc, może na dłużej. Od pierwszych dni tej wizyty czuje się nieswojo, widząc (a raczej będąc informowana przez Fanny), że jak na tutejsze warunki jest zdecydowanie nazbyt… staroświecka. Nie ubiera się modnie, nie flirtuje z dorosłymi mężczyznami, nie chadza na bale i frywolne przedstawienia, zamiast tego woląc przekomarzać się z bratem Fanny, Tomem (swoim rówieśnikiem, znacznie bardziej dziecinnym, niż ona), zabawiać najmłodszą z ich rodzeństwa Maud lub dotrzymywać towarzystwa lekceważonej przez wnuków babci Shaw. Polly i Fanny tak się różnią, iż zdaje się, że gdy wizyta dobiegnie końca, ich drogi rozejdą się raz na zawsze – a jednak w ciągu tego miesiąca cała trójka młodych Shawów czegoś się od tej staroświeckiej dziewuszki uczy. Po sześciu latach Polly przyjeżdża do Bostonu już nie w odwiedziny, lecz na stałe – jako początkująca nauczycielka muzyki, by pomóc w utrzymaniu brata w college’u. Szybko zyskuje adoratora w osobie przyjaciela rodziny Shawów, zamożnego i kulturalnego młodego człowieka, starszego o jakieś osiem lat, który zna ją od tamtych pierwszych odwiedzin, jednak jej serce rwie się ku komuś innemu. Ten ktoś natomiast jest już zaręczony. A w dodatku wszystkich Shawów czeka właśnie dramatyczna i nieprzyjemna próba, z której może nie wyszliby zwycięsko, gdyby nie mieli przy sobie wciąż staroświeckiej, ale za to zaradnej i serdecznej Polly…
Nie da się ukryć, że to ramotka, straszliwie przemoralizowana i na koniec mocno dosłodzona, ale równie przyjemna w czytaniu, jak wszystkie inne opowiastki dla młodych panien z końca XIX wieku.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 147
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: