Dodany: 28.07.2022 11:35|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Śmierć grabarza
Zeydler-Zborowski Zygmunt (pseud. Helner Tomasz lub Zorr Emil)

1 osoba poleca ten tekst.

Morderstwo na cmentarzu


„Błoto... Gęste, kleiste, hamujące każdy krok, każde stąpnięcie. Nogi zapadają w lepkiej, szarobrunatnej brei. Gdzieniegdzie pomiędzy grobami bielą się resztki topniejącego śniegu. Północny wiatr w gwałtownych porywach potrząsa bezlitośnie gałęziami drzew.
Żałobny kondukt posuwa się wolno w kierunku oczekującego grobu. Podniesione kołnierze, ręce głęboko wepchnięte w kieszenie płaszczy, zakatarzone twarze. Trudno odgadnąć, co większą melancholią napawa uczestników smutnego obrządku — odejście kogoś bliskiego czy fatalna pogoda. Wysoki, kościsty ksiądz o posępnym spojrzeniu zręcznie przeskakuje kałuże. Zna dobrze teren.
I nagle... przeraźliwy kobiecy krzyk:
— O Boże! Tam...! Tam...!
Zatrzymują się. Wszystkie oczy zwracają się we wskazanym kierunku.
Ciemny, podłużny kształt ma w sobie coś groteskowo nierealnego. Podobny do szmacianej lalki, kołysanej podmuchami wiatru. W pobliżu leży przewrócona ławka, pomalowana zieloną farbą. Ktoś śmieje się histerycznie”[1].

Żałobnicy na cmentarzu dokonują makabrycznego odkrycia. Na gałęzi wisi człowiek. To Walenty Kosiński, grabarz. Czyżby upił się i odebrał sobie życie? Ta teza dość szybko upada. Tylko kto go zabił? Przecież denat nikomu nie szkodził, nie miał wrogów… zaraz… Wiadomo, że polował na hieny cmentarne. Czy to ktoś z opryszków, których posłał do więzienia, dokonał zemsty? A może prawda leży zupełnie gdzieś indziej? Jakie tajemnice skrywał Walenty? Kim był naprawdę? Miał solidne wykształcenie – dlaczego wybrał przebywanie wśród umarłych? „- Cóż to był za grabarz, u licha. Jakiś naukowiec, nic grabarz. Nic z tego nie rozumiem”[2], powie jeden ze śledczych. Tę zagadkę próbują rozwiązać kapitan Wadzewski i porucznik Kozak.

„Śmierć grabarza” to krótki, ale bardzo dobry kryminał. Intryga jest ciekawa, zagadki się piętrzą, a zarazem dochodzenie wciąż posuwa się naprzód. Zygmunt Zeydler-Zborowski wprowadza sporo postaci, a każda jest wyrazista – nieważne, czy chodzi o typa spod ciemnej gwiazdy, zamożnego architekta, hotelową pokojówkę, starą gosposię, fanatyczkę religijną czy kaznodzieję. Rewelacyjnie wypadają przesłuchania, rozmowy są żywe:

„- A w nocy z czwartego na piątego grudnia spaliście sami?
Wyłka roześmiał się szczerze ubawiony.
- A z kimże miałbym spać, panie kapitanie. Niech mi się pan przyjrzy. Czy ja wyglądam na takiego, który by sypiał z jakimiś dziewczynami? Śmiechu warte.
- To nie takie śmieszne, jak wam się wydaje - powiedział poważnie Wadzewski. - Z tego, co mówicie, wynika, że nie macie alibi na tamtą noc.
- Jakże mogę mieć alibi, panie kapitanie, jeżeli spałem sam we własnym mieszkaniu, na własnym tapczanie, pod własną kołdrą.
- I nikt nie może tego poświadczyć.
- A któż by mógł. Przecież mówię, że sam spałem.
- To niedobrze.
- Dlaczego niedobrze, panie kapitanie? Jak człowiek sam śpi, to niedobrze?”[3].

A to fragment przesłuchania Zenona Waciaszka, kolejnego wielbiciela ograbiania grobów:

„- Rzeczywiście Walenty Kosiński został zamordowany. Prowadzimy dochodzenie w tej sprawie.
– I oczywiście podejrzewa pan mnie o dokonanie tej zbrodni.
- Was oraz waszych kolegów.
- O jakich kolegach pan mówi, panie kapitanie?
- Mówię o Marianie Wyłce i Eugeniuszu Małeckim.
Waciaszek pogardliwie wydął wargi.
- To nie są moi koledzy - powiedział z obrzydzeniem. - To w ogóle nie jest dla mnie odpowiednie towarzystwo.
- A jednak ograbialiście do spółki z nimi groby - zauważył Wadzewski.
- Po pierwsze to zdarzyło się bardzo dawno, a po drugie ci dwaj to nie są ludzie na poziomie.
- A ograbianie grobów to waszym zdaniem jest zajęcie na poziomie?”[4].

Ogólnie sporo tu takiego niewymuszonego humoru, który jednak nie czyni ze „Śmierci grabarza” komedii kryminalnej. Waciaszek ma opory, aby podać adres kobiety, z którą spędził feralną noc („Basiunia ma takie dziwne uczulenie na mundur milicyjny. Jak tylko go zobaczy, to zaraz dreszczy dostaje i bólu głowy. Nie mam pojęcia, dlaczego, bo przecież do tej pory nigdy jej na niczym nie złapali. Nie siedziała ani jednego dnia”[5]). Ona sama jest oburzona, że policjant może wypytywać damę o to, gdzie spędziła noc. Z kolei inny świadek tak reaguje, gdy kapitan Wadzewski nie daje się poczęstować koniakiem:

"- Nie, to nie. Nie mam zwyczaju namawiać do picia. Ale ja sobie łyknę kropelkę. - Napełnił kieliszek. Solidna porcja pięciogwiazdkowego koniaku zniknęła błyskawicznie w potężnej gardzieli. - Zaraz się lepiej czuję. Nawet lekarz zalecił mi od czasu do czasu odrobinę koniaku.
Wadzewski był przekonany, że lekarz zapewne miał na myśli nieco mniejsze dawki tego leczniczego trunku, ale nie zdradził się ze swoimi wątpliwościami”[6].

A w tle mamy to, co w tego typu kryminałach lubię najbardziej – szczegóły prosto z Peerelu. Milicjanci jeżdżą zastawą, ktoś pije kawę „Amino”, dolary są nader cenną walutą, gdzieś w tle przebija się niechęć do Amerykanów („sporo piła, ale ci Amerykanie to w ogóle pijanice”[7]). No i znalazłem też parę ciekawostek językowych, słów czy wyrażeń, które już wyszły z użytku, jak na przykład: „facet ciut szmerglowy”[8]. Ktoś „nie używa” alkoholu, a ktoś inny jest narażony na „komeraże”.

Z przyjemnością wróciłem do kryminałów rodem z Peerelu, odkrywając zupełnie nowe dla mnie nazwisko. Muszę przyznać, że Zygmunt Zeydler-Zborowski był całkiem dobrym pisarzem, a jego książki mogą podobać się i dziś miłośnikom gatunku. Polecam!

[1] Zygmunt Zeydler-Zborowski „Śmierć grabarza. Zakatarzony masażysta”, Wydawnictwo LTW 2022, s. 7.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 36.
[5] Tamże, s. 39.
[6] Tamże, s. 71.
[7] Tamże, s. 91.
[8] Tamże, s. 12.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 676
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: