Dodany: 02.04.2022 01:02|Autor: misiak297

Miłośnicy kryminałów – marsz do agencji detektywistycznych!


Mija sześć lat, odkąd Tommy i Tuppence Beresfordowie, mniej znani i mniej lubiani detektywi (a raczej zupełni amatorzy) wykreowani przez Agathę Christie, ratowali Anglię („Tajemniczy przeciwnik”). Prowadzą teraz ustabilizowane życie sympatycznego małżeństwa – jednak dla Tuppence takie życie jest zbyt nudne. Tęskni ona za tym, żeby coś się wydarzyło. I, hurra, spada istna gwiazdka z nieba. Małżonkowie mogą przez sześciomiesięczny okres próbny poprowadzić upadające biuro detektywistyczne. Tommy staje się panem Bluntem, Tuppence jego sekretarką, panną Robinson, a wierny Albert - recepcjonistą. Oto punkt wyjścia zbioru opowiadań „Śledztwo na cztery ręce”. Podobnie jak w przypadku „Tajemniczego przeciwnika”, zawiązanie akcji jest nieznośnie naiwne, żeby nie powiedzieć: idiotyczne. Jakże znamienny jest ten dialog małżonków:

„- Siedzimy tu, kipiąc talentem, i nie mamy okazji go wykorzystać.
- Zawsze lubiłem w tobie tę radosną pewność siebie, Tuppence. Zdaje się, że ty absolutnie nie wątpisz w to, że masz jakiś talent do wykorzystania.
Tuppence otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Oczywiście, że tak.
- Przecież nie masz zupełnie żadnej wiedzy fachowej.
- Ale przeczytałam wszystkie książki detektywistyczne, jakie ukazały się w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
- Ja też - odrzekł Tommy - ale jakoś nie wydaje mi się, żeby to nam miało wiele pomóc.
- Zawsze byłeś pesymistą, Tommy. Najważniejsza jest odrobina wiary w siebie”[1].

Rzecz jasna – trochę dobrej woli, pozytywnych afirmacji, wiary w siebie i można wszystko – na przykład prowadzić biuro detektywistyczne, a między śledztwami czytać kryminały. Miłośnicy gatunku marnują się na swoich posadach – powinni zająć się tropieniem przestępców, to wszak takie oczywiste… Tommy i Tuppence nadają sobie szumny przydomek „Błyskotliwi Detektywi Blunta” i na łamach „Śledztwa na cztery ręce” przeżywają rozmaite przygody. Jednak już pierwsza sprawa – będąca li i tylko zabawą – sugeruje, że tych przygód nie sposób traktować poważnie.

Sporo się tu dzieje – Beresfordowie szukają zaginionej ukochanej, ukradzionej perły, skarbu, sprawców morderstw, rozpracowują gangi, ujawniają fałszerstwa, niejednokrotnie narażają życie, tropiąc groźnych przestępców (tak, nie brakuje tu opowiadań ironiczno-sensacyjnych, że tak to ujmę. Te wypadają zdecydowanie najsłabiej). Czasami podejmują grę (jak we wcale niezłym, lekkim „Niepodważalnym alibi”, zepsutym przez banalne zakończenie). Złośliwie można powiedzieć, że udaje im się rozwiązać „parę tajemnic za trzy grosze”[2]. Christie nie była mistrzynią opowiadań, a choć i tutaj widać przebłyski jej talentu w konstruowaniu intryg, gdzieś przemknie ciekawa postać, jedno czy dwa opowiadania zaangażują czytelnika (jestem przekonany, że pełnometrażowe powieści na „Domu, w którym czai się śmierć” czy „Człowieka we mgle” byłyby naprawdę dobre), jako całość ten zbiór nie przekonuje. Zbyt razi naiwnością, nie może się równać z najlepszymi dokonaniami Agathy Christie

Jednak i tu trzeba oddać autorce sprawiedliwość i złożyć hołd jej pomysłowości. Warto wiedzieć, że każde z tych opowiadań to parodia kolejnych twórców kryminałów. Znajdziemy tu odwołania do Conan Doyle’a, Edgara Wallace’a, G. K. Chestertona i wielu innych pisarzy. Problem w tym, że są oni słabo obecni wśród polskich miłośników kryminałów (a z dorobkiem większości nie mieliśmy szans się zapoznać). Aluzje literackie okazują się zatem wątpliwą atrakcją. Można się jednak ubawić, kiedy w jednym z opowiadań (będącym parodią nieudanej „Wielkiej Czwórki” Christie) bohaterowie rozmawiają o Herculesie Poirocie jako postaci literackiej. Ten dystans samej Christie do własnej twórczości nadal ma w sobie coś urzekającego.

Być może „Śledztwo na cztery ręce” można obiektywnie uznać za błyskotliwą ciekawostkę – nie da się jednak ukryć, że ta książka okropnie się zestarzała. Nawet, jeśli czyta się to względnie dobrze, nadrzędnym uczuciem może pozostać irytacja. Powieści o Tommym i Tuppence nigdy nie zyskały takiej popularności jak te z udziałem Poirota czy panny Marple – i doprawdy trudno się temu dziwić…

[1] Agatha Christie, „Śledztwo na cztery ręce”, tłum. Alicja Pożarowszczyk, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000, s. 17.
[2] Tamże, s. 138.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 270
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: