Dodany: 15.12.2021 11:06|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dobre wychowanie
Towles Amor

2 osoby polecają ten tekst.

Kto czyta, przynajmniej czasem wie, co wybrać


Często miewamy jakiś podświadomy opór przed konfrontacją z kolejną książką autora, którego pierwsze przeczytane dzieło nas zachwyciło, bojąc się rozczarowania, mogącego nastąpić, jeśli ta druga (druga dla nas, bo w ujętej chronologicznie twórczości danego pisarza może być równie dobrze pierwszą albo jedenastą) nie okaże się równie dobra. I często takie przeczucie się sprawdza, bo przecież niewielu twórców zachowuje równą formę przez całe życie, a nawet pośród tych nielicznych, którzy mają to szczęście, może się zdarzyć, że akurat ten jeden, o którego w danym momencie chodzi, napisał coś technicznie dobrego i cenionego przez wielu odbiorców, ale akurat nam niepasującego czy to tematyką, czy jakimś nietypowym zabiegiem fabularnym. Nie ukrywam, że i mnie dręczyła obawa, czy debiutanckie „Dobre wychowanie” Towlesa sprawi mi tyle przyjemności, co przeczytany wcześniej „Dżentelmen w Moskwie”; ponieważ jednak nakład poprzedniego wydania wyczerpał się bardzo szybko – co raczej nie zdarza się w przypadku książek słabszych – założyłam, że okaże się lekturą przynajmniej dobrą.

Wątek rosyjski jest i w tej powieści obecny – jako że główna bohaterka, Katey Kontent, jest córką rosyjskiego imigranta, i choć sama nie uważa się za Rosjankę, to i tak ciągnie ją do specyficznego lokalu, gdzie można spotkać „sentymentalnych rewolucjonistów i kontrrewolucjonistów, którzy ronili łzy ramię w ramię”[1] nad nostalgicznymi śpiewkami „o wyraźnym rosyjskim posmaku”[2] – nie odgrywa jednak znaczącej roli. Bo Katey jest już Amerykanką, jedną z tych wyemancypowanych dziewcząt, które nie zadowolą się czekaniem u boku rodziców, aż je ktoś wybierze, poślubi i zaprowadzi do domu, gdzie będą do końca życia zajmować się gotowaniem, sprzątaniem i wychowywaniem dzieci (a często i tym nie, bo odpowiednie zadania spełni stosowny personel domowy). Pracuje i utrzymuje się sama, nie waha się wybrać do klubu czy restauracji bez męskiego towarzystwa… i może właśnie dlatego przydarzają jej się rzeczy, jakich by nie zaznała jako potulne dziewczę na wydaniu. Wszystko zaczyna się w noc sylwestrową roku 1937, kiedy Katey i jej współlokatorka Eve bawią się (a raczej… nudzą) w mało uczęszczanym klubie. Przystojny nieznajomy – „równie bogaty, wytworny i czysty jak jego płaszcz”[3], a także, jak się wkrótce okaże, kierujący się w życiu zasadami „uprzejmości i dobrego zachowania w towarzystwie i rozmowie”, spisanymi niemal 200 lat wcześniej przez „ojca założyciela, gdy był jeszcze nastolatkiem” [4] – przysiada się do nich, przedstawia i wkracza w ich życie z impetem, choć z początku jeszcze nie tak dostrzegalnym, jak w miarę upływu czasu. Obie są Tinkerem (to przydomek, nie jego metrykalne imię, choć w Stanach i to byłoby możliwe) zauroczone, a choć z początku szala jego zainteresowania wolno przechyla się na stronę Katey, to już niebawem dramatyczny zbieg okoliczności spowoduje zasadniczą zmianę. Bohaterka coś straci, ale też coś zyska, a my będziemy obserwować jej drogę, która – pośrednio właśnie dzięki Tinkerowi Greyowi – nabierze kierunku i poniesie dziewczynę prosto do celu (choć ten cel wciąż jeszcze nie do końca będzie określony; jak wyszło, dowiemy się dopiero w epilogu, a w międzyczasie usłyszymy od Katey parę tak zwanych życiowych mądrości, na przykład: „bądźcie ostrożni, wybierając źródło swojej dumy, bo świat zrobi wszystko, żeby je wykorzystać przeciwko wam”[5]). A Tinker… cóż, zrobi coś, czego się zupełnie nie spodziewamy, i to niejeden raz…

Choć sporą rolę w fabule odgrywają uczucia, nie sądźmy, że „Dobre wychowanie” to banalny romans czy melodramat. To porządna, mądra, błyskotliwa opowieść o szukaniu siebie i podejmowaniu życiowych decyzji. Śledząc bieg wydarzeń i zastanawiając się nad motywami, jakie kierują w danym momencie postępowaniem Katey, Eve i Tinkera, przyjrzymy się życiu nowojorczyków, głównie zamożniejszych, w tym wąskim przedziale czasowym między końcem Wielkiego Kryzysu a początkiem II Wojny Światowej, zakosztujemy magicznej atmosfery klubów, restauracji i przyjęć w prywatnych domach, i pewnie niejednemu z nas skojarzy się to z powieściami Fitzgeralda, raz z „Wielkim Gatsbym”, innym razem z „Pięknymi i przeklętymi”, przy czym zawsze będzie chodzić raczej o klimat i sposób opowiadania, niż o konkretne podobieństwa określonych postaci i sytuacji. Że Fitzgerald umiał ten klimat oddać tak, by czytelnik miał wrażenie cofnięcia się w czasie i bezpośredniego obserwowania, co się dzieje, trudno się dziwić: on przecież opisywał to, co widział wokół siebie. Ale, że młodszy o dobre dwa pokolenia Towles również to potrafi – i robi to równie doskonałym stylem, jak tamten – to już nie taka powszednia sprawa. Przy czym jego proza ma jeszcze jedną wartość dodaną: podkreśla znaczenie książek w życiu człowieka, tutaj może nie tak bezpośrednio, jak w „Dżentelmenie w Moskwie”, gdzie Aleksander Rostow właśnie z literatury czerpie większość radości i sił, potrzebnych mu do znoszenia bardzo niekomfortowej sytuacji, ale jednak na tyle wyraźnie, by uświadomić nam, że przemyślenia płynące z lektur są podstawą wielu naszych wyborów albo – kiedy wyboru nie mamy – stanowią bazę, na której opieramy swoją strategię przetrwania. Sporo tytułów przewija się przez opowieść Katey, od klasyki po dzieła współczesne bohaterom, a spośród nich – prócz wspomnianego już dzieła George'a Washingtona – największą chyba rolę odgrywają powieści Dickensa („Wielkie nadzieje” i „David Copperfield”) oraz „Walden” Thoreau. Jak i na kogo wpływają, niech już czytelnicy odkryją sami, a przy okazji każdy pewnie porówna doświadczenia bohaterów ze swoimi i stworzy w myśli listę książek-opok, książek-przyjaciół, książek-drogowskazów…

Jedynym, co trochę popsuło mi przyjemność czytania, jest pewna liczba przepuszczonych przez korektę literówek, czasem śmiesznych („pękaty sekwojaż”[6]), czasem zaskakujących, bo zrobionych w powszechnie znanych nazwiskach („Hemnigwaya”[7]), a czasem irytujących, bo grupujących się w jednym zdaniu („życiowych robitków, którzy wystepowali na scenie”[8] – przy czym obecności tych ostatnich doprawdy nie rozumiem, bo mój edytor tekstu, z pewnością mniej profesjonalny, niż w wydawnictwie, automatycznie takie błędy poprawia; żeby móc je zacytować, musiałam ręcznie skorygować prawidłowo napisane słowa…).

Ale mimo tej niedoskonałości wciąż jestem pod wrażeniem, i choć książka już odłożona na półkę, nadal mam przed oczyma jej świetną, klimatyczną okładkę z wystylizowanym na filmowy kadr zdjęciem, identycznym, jak w pierwszym wydaniu amerykańskim, a równocześnie grafiką i krojem liter nawiązującą do polskiego wydania „Dżentelmena w Moskwie” (taka mała rzecz, a cieszy!). I już wiem, że do obu powieści Towlesa kiedyś wrócę, jeśli tylko starczy mi czasu.

[1] Amor Towles, „Dobre wychowanie”, przeł. Anna Gralak, wyd. Znak Literanova, 2021, s. 43-44.
[2] Tamże, s. 42.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 83.
[5] Tamże, s. 47.
[6] Tamże, s. 91.
[7] Tamże, s. 81.
[8] Tamże, s. 43.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 627
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: