Dodany: 01.11.2021 08:02|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Czytatka-remanentka X 21


Oto książki, na których obszerniejsze podsumowania nie zdążyłam się w tym miesiącu zdobyć:

Równoumagicznienie (Pratchett Terry) (powt.; ocena bez zmian)
To jedna z tych części „Świata Dysku”, do których od początku miałam mniejszy sentyment. Zdecydowanie bliższe mi są te mniej magiczne, a bardziej… życiowe i bardziej ironiczne. Nie, żebym nie ceniła magii, uwielbiam ją, nawet taką, która jest mroczna, dziwna i nie do końca daje się ogarnąć moim umysłem (jak tę rządzącą światem u Eriksona na przykład), ale mam wrażenie, że akurat Sir Terry potrafił więcej z niej wydobyć, gdy ją traktował nie całkiem na poważnie. Tu jest trochę humoru, lecz to jeszcze nie to: czekam, aż zjawi się Niania Ogg. Przy okazji powtórki odkryłam też kolejną pomyłkę nazwiskową w wersji polskiej (nie wiem, z którego roku to wydanie, bo daty w stopce brak): ojciec Eskariny na przemian jest określany jako po prostu kowal i Gordo Kowal (np. na str.14), ale na str. 63 pojawia się w angielskiej wersji: „spytał Smith”

Stan miłosny... przerywany: Zapiśnik 1988, 2013-2018 (Baran Józef) (5)
Znowu przeoczyłam ukazanie się książki najbardziej lubianego spośród żyjących poetów polskich, Józefa Barana, i nie mogę tego usprawiedliwić nawet pandemią, bo „Stan miłosny… przerywany” wydano jeszcze przed nią, w roku 2019, a w późniejszy tom wierszy „W wieku odlotowym” zaopatrzyłam się pomimo niej, gdy tylko stał się osiągalny. Jedyne wytłumaczenie, jakie mi się nasuwa, to fakt, że zarówno dzienniki, jak i tomiki poezji są jakoś mniej nagłaśniane, więc jeśli ktoś nie przeszukuje systematycznie ofert poszczególnych wydawnictw (przy czym nie wystarczy zerkać w zapowiedzi – co akurat robię w miarę regularnie – bo niektórzy wydawcy pomijają w nich przynajmniej część tytułów), może zupełnie nie mieć świadomości, że właśnie pokazało się w księgarniach coś, co kupiłby od ręki.
Ale w końcu ją mam, przeczytałam, nie zważając na kolejność książek w podręcznym stosiku. Było to doświadczenie może nawet ciekawsze, niż poprzednie części dzienników poety, bo do tych pisanych na bieżąco autor dodał „odnalezione zapiski z ostatniego roku PRL”[11], jest więc możliwość porównania, jak patrzył na świat i ludzi ledwie po czterdziestce i trzydzieści lat później, jak odnajdywał się w tamtych i tych realiach. W obecnych zapiskach można odnaleźć echa powstawania wierszy, zebranych w 2 ostatnich tomach, można spotkać pomysły na utwory, które dopiero zostaną (albo jednak nie zostaną) napisane, wyjątki z listów do i od autora, wywiad, w którym spotykamy wyjaśnienie tytułu („pisanie poezji to właśnie taki stan zakochania w świecie, ale tylko przez parę dni w miesiącu. Podczas tych dni wyostrzonej uwagi metafory same wpadają do głowy, coś może mnie olśnić, zachwycić. Ale potem znowu trzeba żyć normalnie. Piszę już od pięćdziesięciu lat i dla mnie samego jest zagadkowe, w jaki sposób utrzymywałem ten stan miłosny… przerywany”[347], uwagi o życiu i o literaturze (czasem z satysfakcją stwierdzając, że o pewnych zjawiskach myślimy tak samo i czytamy te same lektury, choć nie zawsze z identycznymi wrażeniami), a także przejmującą relację z kolejnego poważnego doświadczenia chorobowego, z jakim musiał się zmierzyć autor. Ciekawe, czy będzie następny tom zapisków?

Odkrycie Amsterdamu (Banach Ella, Banach Andrzej) (5)
Jednym z typowych dziwactw maniakalnego czytelnika jest natychmiastowy wypad do biblioteki (lub dowolnego innego miejsca, gdzie można pozyskać egzemplarze słowa drukowanego) po tytuł, o którym właśnie się przeczytało w innej książce. O tej wspomniał Piotr Oczko w „Pocztówce z Mokum”, która mnie wyjątkowo urzekła, więc zanim tamtą skończyłam czytać, „Odkrycie Amsterdamu” leżało już na szafce nocnej. Nazwiska autorów nie były mi obce: pamiętam, że gdzieś w latach 70. miałam w rękach jakąś ich książkę o modzie, która może nie tyle zachwycała, ile imponowała erudycją; zdaje mi się też, że pisywali (o modzie? o sztuce użytkowej?) do któregoś z czytanych w moim domu rodzinnym czasopism, prawdopodobnie „Ty i Ja”.
Oczko, wróciwszy po latach do tej książeczki – wydanej bardzo porządnie, jak to miały wówczas w zwyczaju co ważniejsze wydawnictwa, w solidnej płóciennej oprawie z wyklejką w klimatyczny deseń, na dobrej jakości papierze, już nie czysto białym, a jeszcze nie écru (nie wiem, jak się taki odcień nazywa, jeśli się w ogóle jakoś nazywa, w każdym razie przypomina mocno sprane lniane prześcieradło) – stwierdził, że wciąż zachowawszy swój wdzięk, jest ona już tylko uroczą ramotką. Na owe czasy musiała robić spore wrażenie, bo przecież przeciętny obywatel PRL-u nie miał okazji bywać w Holandii ani też oglądać jej w telewizji; na upartego znalazł w „Sztuce cenniejszej niż złoto” parę reprodukcji dzieł holenderskich mistrzów, w encyklopedii parę widoczków (na ogół wielkości znaczka pocztowego) najważniejszych miast i to wszystko. A tu Amsterdam opisywany z drobiazgową precyzją: w tej kamienicy po lewej stronie od wejścia takie pomieszczenie, na piętrze tyle okien, w tym muzeum salę piątą zajmuje to, siódmą tamto, w restauracji takie stoliki, w sklepie taka wystawa… I ponad dwieście ilustracji, z których mniej więcej 2/3 to reprodukcje dzieł sztuki, reszta to zdjęcia różnych amsterdamskich obiektów i pamiątkowe fotografie autorów oraz spotkanych przez nich w podróży Holendrów. Zwłaszcza ta ostatnia kategoria bardzo blisko przypomina odbitki, które jeszcze wielu ludzi trzyma w szufladach, formatu 6x9 albo i mniejszego, czarno-białe, a dokładnie rzecz biorąc, szaro-szare, na których miejsce można rozpoznać tylko po obecności charakterystycznych obiektów, a osobę/-y tylko wtedy, jeśli się wie, że to właśnie ona powinna tam być („o, a to wujek Zenek na moście w Budapeszcie!”). Dzisiejszy czytelnik bez trudu znajdzie w sieci te same reprodukcje i te same pejzaże, ba, wielokrotnie więcej reprodukcji i pejzaży, w autentycznych kolorach, z możliwością powiększenia, wyostrzenia, wykadrowania; znajdzie też pewnie, choć może nie w jednym miejscu, sporą część podanych w tekście informacji, przynajmniej takich, które nie tracą na aktualności (bo na przykład ekspozycje zawarte w poszczególnych salach któregoś muzeum czy też lokalizacja sklepów mogły ulec zmianie). A jednak ma ta lektura swój urok, jeśli tylko czytelnik jest w stanie znieść skłonność autora (bo narrację prowadzi wyłącznie Andrzej Banach, on też wg stopki redakcyjnej odpowiada za układ tekstu, dobór ilustracji etc., zaś rola jego żony – tak przynajmniej wynika z tekstu – pozostaje ograniczona do samej obecności i wpływu na przebieg zwiedzania, o czym można wnioskować z krótkich informacji typu: „Ela twierdzi, że…”, „Ela proponuje, by…”) do popadania w obszerne dygresje, wskutek czego opowieść momentami robi się mocno chaotyczna, i jego dość męczącą manierę stylistyczną (zdania wielokrotnie złożone w rodzaju: „idziemy po schodach na pierwsze piętro, po lewej małe pomieszczenie, w jego prawym rogu przy oknie coś tam, oglądamy to coś tam, z okna widok na coś innego, zupełnie inny, niż x lat temu z tamtej kamienicy przy ulicy Y, w której odwiedzaliśmy kogoś tam, podchodzimy do gabloty, jej zawartość przypomina nam coś tam, które swego czasu widzieliśmy w…” ).


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 212
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: