Dodany: 25.04.2021 22:07|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Niezupełnie dziennik, ale doskonały


Staram się, by twórczości pisarzy, których wyjątkowo cenię, zwłaszcza tych już nieżyjących, nie połykać jednym haustem, lecz dawkować ją sobie małymi porcjami, by starczyło na dłużej. Tak też i „1968” trafił na półkę zaraz po zakupieniu, i czekał na stosowną okazję. A nadarzyła się ona, gdy oprócz paru trafnych portretów i scenek znalazłam w „Pasażerze do Frankfurtu” Agathy Christie (wyrażone wprawdzie ustami bohaterów, nie samej autorki, ale niemiłe wrażenie pozostało) przekonanie, że protesty i rozruchy z końca lat 60 wynikały z tego, jakoby buntująca się młodzież była bezmyślną zgrają, zorientowaną jedynie na destrukcję wszystkiego, co istnieje, w dodatku nie z własnej inicjatywy, tylko z poduszczenia przez wyjątkowo wredne i szkodliwe elementy. A przecież sama pamiętam, choć do wieku studenckiego było mi wtedy jeszcze daleko, nasz marzec, praską wiosnę, paryski maj; pamiętam poruszany w mediach problem wojny w Wietnamie, te zdjęcia dzieciaków poparzonych napalmem, tę rozpacz amerykańskich rodzin, których synowie wracali do domu w stanie takim, jak porucznik Dan z „Forresta Gumpa” albo nie wracali wcale – i czy przeciw temu można się było nie buntować?

Fallaci w roku 1968 była w Wietnamie, i to niejeden raz; była w Stanach, gdy Martin Luther King i Robert Kennedy – obaj co najmniej sceptycznie nastawieni do tej wojny, a już na pewno do jej przeciągania, i obaj zaangażowani w egzekwowanie równości obywateli wobec prawa – padli ofiarą zamachowców; była też w Meksyku, gdzie studentów manifestujących w obronie demokracji potraktowano ostrą amunicją, i sama przy tej okazji o mało nie straciła życia. Więc wyjęłam z półki jej opowieść, spodziewając się – nie, „spodziewając się” to za mało, w zasadzie będąc pewną – rzetelnego reporterskiego opisu wydarzeń i wnikliwej ich interpretacji. Zmylił mnie trochę ten „dziennik” w tytule – de facto okazał się bowiem nie dziennikiem, lecz poskładanym już po śmierci autorki zbiorem jej relacji, publikowanych za życia w „L’Europeo”, czego zresztą włoski wydawca wcale nie ukrywał, zaopatrując kolejne „odcinki dziennika” w kilkuzdaniowe wstępy, naświetlające okoliczności ich powstania – ale to jedynie kwestia formalna, która w tym przypadku jest zupełnie bez znaczenia.

Bo liczy się treść i pasja, z jaką ta treść przelewana jest na papier. Pasja obecna w każdym momencie: gdy Oriana opisuje wrażenia z lotu wojskowym śmigłowcem i gdy notuje zwierzenia młodych żołnierzy, nie do końca rozumiejących sens wojny, choć przeważnie zgłosili się jako ochotnicy („wóz albo przewóz, jeśli dobrze pójdzie i wrócę, będą mi wypłacać po sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie”[1]); gdy przeprowadza wywiad z aresztowanym oficerem Wietkongu, z „najsłynniejszym człowiekiem w Wietnamie Południowym, i najbardziej znienawidzonym”[2], generałem Ky, z buddyjskimi mnichami i mniszkami, rozważającymi dokonanie samospalenia; gdy rozmawia ze świadkami zabójstw Kinga i Kennedy’ego i gdy w meksykańskim szpitalu nagrywa na taśmę – bo pisać nie może – relację wydarzeń na Placu Trzech Kultur. Także i wtedy, gdy nie jest dramatycznie: gdy usiłuje zgłębić fenomeny słynnego guru medytacji transcendentalnej i cudotwórcy, „który z niczego materializuje rzeczy”[3], gdy rozmawia z Dalajlamą albo z Deanem Martinem (komu nic to nazwisko nie mówi, może skojarzy mu się „My rifle, my pony and me”, chociaż czy dziś ktoś słucha westernowych ballad?), który okazuje się jej rodakiem, urodzonym już w Stanach, ale wciąż umiejącym mówić „dialektem (…), w pierwszym rzędzie po abruzyjsku”[4].

To trzeba mieć we krwi, żeby tak pytać i żeby notować cudze wypowiedzi w taki sposób, że odbiorca wręcz fizycznie słyszy kolejnych rozmówców. Trzeba mieć we krwi ten styl, który hipnotyzuje, przykuwa czytelnika do tekstu – trudnego, bo bardzo ciężkiego emocjonalnie, pełnego ludzkich tragedii – tak, jak nie potrafi przykuć narracja niejednej (czy może nawet większości) fabularnych historii. Niewielu reporterów może się tym poszczycić. Ona mogła.

[1] Oriana Fallaci, „1968: Od Wietnamu do Meksyku: Dziennik przełomowego roku”, przeł. Joanna Ugniewska, wyd. Świat Książki, 2018, s. 23.
[2] Tamże, s. 153.
[3] Tamże, s. 318.
[4] Tamże, s. 352.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 266
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: