Dodany: 17.09.2020 18:14|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Co jadali i jak gotowali jeszcze-nie-celebryci


Sprawdzony patent, czyli wywiady na tematy kulinarne z dwudziestoma (a właściwie o jedną więcej, bo w jednym przypadku wypowiada się nie pojedyncza osoba, lecz para małżeńska) postaciami znanymi czytelnikom z telewizji, prasy, radia, których wówczas, tj. u progu ostatniej dekady XX wieku nie nazywano jeszcze celebrytami, wypada tu jeszcze ciekawiej, niż autorka zamierzała: większość jej rozmówców opowiada nie tylko o ulubionych potrawach i własnym podejściu do gotowania, ale i o swojej przeszłości, i o sprawach bieżących, i jeszcze na dodatek wykłada pokrótce własną filozofię życia; Hanna i Antoni Gucwińscy mówią na przykład o inteligencji zwierząt i przyjaźni foki z niedźwiadkiem, Edward Lutczyn o starciu z księgową niedoceniającą jego twórczości, Władysław Komar o myślistwie, Włodzimierz Sokorski o swoich czterech żonach i… cenach za usługi prostytutek. Zapis jednej rozmowy zajmuje mniej więcej 7-8 stron, do tego dochodzą 2-3 stroniczki przepisów, czy to podanych przez daną osobę, czy na jej prośbę wyszukanych w stosownej literaturze (nie w Internecie, bo książka została wydana w roku 1990, zatem materiały do niej musiały być zbierane przynajmniej w części jeszcze za czasów PRL, o czym zresztą świadczą i wzmiankowane przez wiele indagowanych osób braki w zaopatrzeniu w artykuły spożywcze).

Szczególny walor ma ta lektura dla czytelników nieco starszej generacji, którzy mieli okazję wielokrotnie widzieć czy słyszeć na żywo wszystkie pojawiające się tu postacie; czyta się rozmowę – i słyszy się w wyobraźni wileński zaśpiew Bernarda Ładysza, schrypnięty alt Hanki Bielickiej, którym peroruje tak energicznie, jak w estradowym monologu, jedwabisty półszept Kaliny Jędrusik… Dziś niemal dwóch trzecich rozmówców autorki nie ma już między nami, reszta to starsi państwo, niekiedy już tylko minimalnie czynni zawodowo, a i czasy się mocno zmieniły. Jakże inaczej się wtedy czytało o egzotycznych potrawach, których artyści, dziennikarze czy dyplomaci próbowali podczas zagranicznych wojaży! Dzisiaj w każdym większym mieście możemy sobie znaleźć knajpkę chińską, tajską, hinduską, meksykańską, grecką… a jeśli chcemy gotować sami, w każdym większym markecie (nie mówiąc o sklepach internetowych) nabyć dowolny importowany składnik czy przyprawę, i kosztować do woli kuchni wszystkich narodów bez potrzeby przekraczania granic, co zresztą też jest o wiele łatwiejsze, niż przed rokiem 1989, kiedy trudności administracyjne praktycznie uniemożliwiały większości obywateli polskich wojaże w szerszym zakresie. Wtedy taka książeczka była rzeczywiście pewnego rodzaju oknem na świat, chociaż same przepisy tego aż tak nie odzwierciedlają – bo co wspólnego ma „makaron à la włoski”[1], czyli zapiekanka z makaronu, sera topionego i zmielonego gotowanego mięsa, zalanych sosem z koncentratu pomidorowego, albo „ryba na sposób chiński” w sosie na bazie „maggi, wody, keczupu (…), wytrawnego wina, (…) i jarzynki”[2] z jakąkolwiek włoską /chińską potrawą? Tak „wymyślnych” receptur może warto było próbować, kiedy nic w sklepach nie było, a i w placówkach gastronomicznych niekoniecznie dało się zjeść. Dziś lepiej się skusić na jakieś danie oryginalne z surowców krajowych, na przykład „grzyby suszone - »mrówki«”[3] w wersji Wojciecha Siemiona albo sałatkę z pęczaku według Kaliny Jędrusik.

Moje czepliwe oko wypatrzyło w tekście parę dość dotkliwych błędów. Nazwisko znanego swego czasu artysty kabaretowego („Silna Grupa pod Wezwaniem”) i animatora kultury, Jacka Nieżychowskiego, zostało zapisane przez „rz”, i to aż trzykrotnie [4], zaś obok niego możemy dopatrzeć się jeszcze „perschingów”[5] i „czombru”[6]. Rozmawiając z Bożeną Dykiel, autorka najwyraźniej założyła, że jej rozmówczyni ma nazwisko po mężu, stąd w tekście „w domu państwa Dykielów” oraz „Marysia i Zosia Dykielówny”[7] (w rzeczywistości mąż aktorki nie nazywa się Dykiel, lecz Kirejczyk i takie też nazwisko noszą ich córki). Mniej rażącą, a bardziej zabawną omyłkę popełnił ostatni respondent autorki, Tadeusz Konwicki, określając się jako „gastrolog samouk”[8]; żeby czytelnika nie wprowadzać w błąd, należałby się tutaj przypis redakcyjny, objaśniający, że gastrolog to nie ktoś, kto się zna na kuchni, lecz specjalista od leczenia chorób przewodu pokarmowego.
Niemniej jednak przyjemność czytania i tak była spora.

[1] Barbara Hołub, „Kulinarne niedyskrecje, czyli kuchnia ludzi znanych i lubianych”, wyd. Wydawnictwo Spółdzielcze, 1990, s. 90.
[2] Tamże, s. 111.
[3] Tamże, s. 102.
[4] Tamże, s. 16-18.
[5] Tamże, s. 19.
[6] Tamże, s. 173.
[7] Tamże, s. 191.
[8] Tamże, s. 230.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 484
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: