Dodany: 09.12.2018 13:04|Autor: Czytam duszkiem

"Bukareszt" Małgorzaty Rejmer - fotoplastykon ze stolicy Rumunii


„Bukareszt. Kurz i krew” Małgorzaty Rejmer to reportażowa podróż do i po Rumunii – wsiadamy na peronie w początkach XIX w., a wysiadamy w czasach współczesnych.
Po „Bukareszt…” sięgnęłam po uprzedniej lekturze „Błota słodszego niż miód. Głosów komunistycznej Albanii”, która wywarła na mnie mocne wrażenie. Po pierwsze, odpowiadał mi bardzo sposób prowadzenia narracji. Po drugie, przedstawione wydarzenia drążyły mi emocje jak kornik i chrobotały pod korą mózgową długo jeszcze po odłożeniu książki (a to znak, że jest dobrze), a gdy ukoronowaniem mojej opinii o lekturze stała się jeszcze możliwość weryfikacji aktualnych opinii Albańczyków o współczesnej Albanii z własnym spojrzeniem (bo tak się zdarzyło, że jestem częstą bywalczynią na Bałkanach), to nie wahałam się i wybrałam się niezwłocznie do Rumunii, bo i po co zwlekać? Jednak trzeba dodać, że chronologicznie „Bukareszt…” jest literacko młodszy od „komunistycznej Albanii”.
Książka podzielona jest na 3 części. W pierwszej znajdziemy historie gównie z okresu rządów Ceausescu. Niektóre tak niewiarygodne, że aż mącą się słowa podczas czytania. Jak to w ogóle możliwe, pytasz. Litery skaczą, rozmywają się, wyginają, potem słaniają, w głowie ci szumi… Czytasz jeszcze raz i jeszcze… No, i nie chce być inaczej. Dobrze zrozumiałeś… Zaraz po bestialskim i nieludzkim eksperymencie w Pitesti popadasz w paranoję harmonogramów rozrodczych przewidzianych dla potomkiń dumnych Daków i dzielnych Rzymian. Czytasz i znowu nie możesz uwierzyć. Gdyby nie czarny humor, którym Rumuni perfekcyjnie władają niczym Zeus egidą w obronie przed niepoczytalnością rzeczywistości, niewątpliwie dopadłoby ich szaleństwo z domieszką paranoi.
Część druga natomiast to zestaw krótkich migawek nawiązujących głównie do wydarzeń z okresu międzywojennego. Masz wrażenie, że to fotoplastykon. Przewijają się tu miejsca, sceny, postaci… Proszę Państwa, a oto i kolejne przezrocze, kroczymy Calea Victoriei, główną ulicą Bukaresztu, a wzdłuż rozsiadły się blichtr i blask. Na kolejnej fotografii Karol II przemyka ze swą historią, która jest impulsem do poznania skromnej żony i chutliwej kochanki, gdzie władza goni ambicje, a może odwrotnie? Kolejny obraz to Nicolae Ionescu i już snuje się nić historii prostytucji. Po szokujących opowieściach z pierwszej części wydaje się, że tu autorka daje nam nieco wytchnienia. To tylko pozory, nie dajmy się zwieść, bo i ta część finalnie wybrzmiewa tragicznie – masakrą Żydów w Jassach w 1941 r.
I część trzecia – Bukareszt teraz, Bukareszt współcześnie, Bukareszt bieżący. Taki, jakim jest obecnie. Rozłożysty w swej strukturze, mięsisty w tkance, miejscami włóknisty i szorstki, gdzieniegdzie lekko czerstwy, rozwijający się wg własnych reguł nieco absurdalnie, nieco chropawo, odrobinę kulejąco. Z pewnością niewielu powie o nim piękny, a jednak przykuwający uwagę, kuszący swą siłą przetrwania i dostosowania. Małgorzata Rejmer nie skupia się na architektonicznej atrakcyjności stolicy, odsłania przed nami kilka prawdziwych miejsc z ich żyjącymi mieszkańcami, ich zwykłymi rozterkami. Mkniemy więc kilkakrotnie taksówką (nie ma dwóch takich samych kursów), wchodzimy w plątaninę komunistycznych blokowisk (oj, nie są to osiedla z naszych wyobrażeń), stajemy „twarzą w pysk” ze sforą bezdomnych psów wyłaniających się nie wiadomo skąd i wałęsających się złowieszczo, zawodowo odczyniamy uroki, żyjemy w stałym zagrożeniu trzęsienia ziemi, obcujemy ze sztuką rodem ze śmietniska. Poznajemy istotę Bukaresztu od środka, od gorącego podbrzusza, od samych trzewi. W tej wędrówce po scenach z życia towarzyszą nam wisielczy humor, surrealizm, groteska i paradoks, które pozwalają zrozumieć mentalność Rumunów oraz źródła ich siły i fatalizmu. Od razu staje się też jasne, dlaczego teatr absurdu Eugene’a Ionesco wywodzi swe korzenie z Rumunii. Myślę też, że Bareja, gdyby go przenieść z polskiego poletka na rumuńskie podwórko, też miałby wiele do powiedzenia.
Konwencja stylistyczna „Bukaresztu…” jest podobna do „Głosów…”, a więc lekko ironizujący styl, w pozornie błahe wątki wplatane są propagandowe zwroty typu Ojciec Narodu, Słońce Nadziei czy Geniusz Karpat, co daje zabawny efekt i rozładowuje ciężar tematu. Autorka wykorzystuje dwuznaczności, stosuje przewrotne argumenty wczuwając się w ten sposób w agitacyjne tezy ówczesnej władzy. Oscyluje na granicy pastiszu i persyflażu, niespodziewanie zmienia wątki narracji, podkreślając tym samym ich znaczenie. W wielu fragmentach spotykamy się ze swobodnym, zbliżonym do potocznego, stylem prowadzenia linii opowiadania. Dzięki temu zabiegowi mamy wrażenie, że nie czytamy, a słuchamy niejako na żywo relacji z toczących się zdarzeń.
Ani „Głosy komunistycznej Albanii”, ani „Bukareszt…” mnie nie zawiodły. Powiem więcej, oba tytuły wywarły na mnie duży wpływ, prowadząc w świat nowych rejonów, ukazując je bez szczególnego literackiego make-upu, czyli bez koloryzowania i upiększania. Mało tego, jest tu sporo rozczarowań, zawodów, porażek, ludzkich słabości. Dzięki nim relacje nabierają kolorytu i zyskują na obiektywizmie. Zdecydowanie polecam i tym, co znają Bukareszt, i tym, co zamierzają z nim nawiązać znajomość. Każdy znajdzie w tej lekturze swój własny bodziec, by poznać stolicę.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 387
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: