Dodany: 18.09.2018 22:04|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Hylaty
Jarecka Jolanta

1 osoba poleca ten tekst.

Bieszczadzki smutek


Po rozczarowaniu lekturą zachwalaną przez wydawcę i blogerów sięgnęłam dla odmiany po inną, rekomendowaną przez dwie (niebiblionetkowe) koleżanki. Na podstawie uzyskanych od nich informacji wywnioskowałam, że jest to nieco zbeletryzowana literatura faktu, której głównym wątkiem jest szeroko kiedyś opisywany w prasie dramat rodziny czeczeńskich uchodźców (jeśli ktoś nie pamięta: matkę z czwórką dzieci ukraińscy przemytnicy podwieźli na granicę i zostawili ją w lesie, bez mapy, bez ciepłej odzieży, bez prowiantu. W jesienną noc, gdy temperatura spadła do kilku stopni powyżej zera, trzy starsze dziewczynki zmarły z wychłodzenia, ocalała tylko matka i dwuletni chłopiec trzymany przez nią na rękach).

Z grubsza się zgadza, z tym że jest to powieść, której historia owej nieszczęsnej Czeczenki, tutaj noszącej imię Hala, jest jednym z trzech równoprawnych wątków. Gdy w zamieszkach ginie młodziutki brat męża, kobieta z dziećmi zostaje wyprawiona w drogę w nadziei, że trafi na Zachód, a w każdym razie gdzieś, gdzie można żyć spokojnie; mąż ma dołączyć później, oni zaś podejmują mozolną podróż, w której – bardziej niż pasażerami – są towarem, który ktoś ma dostarczyć na miejsce i który ma się jak najmniej rzucać w oczy.

Drugi wątek to codzienność rodziny autochtonów. Hanka, pochodzenia po części łemkowskiego czy bojkowskiego (nie zostaje to bezpośrednio powiedziane, ale można o tym wnioskować ze streszczenia biografii jej przodków), już na starcie miała gorzej niż inni. Porzucona przez samotną matkę, pozostawiona pod opieką samotnej (zapewne owdowiałej, a jeśli nawet nie, jakaż to różnica, skoro dziadka nikt nie widział od chwili, gdy zaczęły się powojenne przesiedlenia...) babki nigdy nie miała pod dostatkiem ani dóbr materialnych, ani miłości. Potem nagle zaczęli o nią rywalizować dwaj młodzieńcy. Ten, którego wybrała, okazał się zwyczajnym nygusem, praca się go nie ima, za to trunki wyskokowe i owszem; tu coś przeniesie przez granicę, tam coś skłusuje, ponarzeka na monotonne jedzenie, ale jakoś mu do głowy nie wpada, żeby tak żonę odciążyć od domowych robót albo zadbać o to, by dziecko z wadą serca nie musiało się żywić głównie kartoflami. I nagle powraca ten drugi, biznesmen pełną gębą, którego stać na umieszczenie umierającego ojca w prywatnym domu opieki (bez pytania, czy ojciec także tego chce...). A Stefana nęka niepewność i zazdrość. Bo może cierpliwość Hanki akurat wtedy się wyczerpie i udręczona ubóstwem kobieta zechce odejść od męża z tym, który zapewni jej i dziecku przyzwoity byt?

Trzeci wątek także opowiada o codzienności mieszkańca Bieszczad, tyle że on ani się tu nie urodził, ani nie wybrał sobie miejsca zamieszkania. Jurek trafił do straży granicznej z chwilowego braku innych sensownych alternatyw (bo jednak byt określa świadomość...), a przydział dostał tam, gdzie uznali za stosowne przełożeni. Żona, niezainteresowana życiem na prowincji, stopniowo się od niego oddalała, aż wreszcie nie było już czego ratować. Więc Jurek chciałby ocalić przynajmniej więź z synem. Zaplanował wspólny długi weekend na łonie przyrody, namówił chłopca, uzyskał zgodę jego matki. Ale służba nie drużba, rozkaz wyjścia w teren (bez możliwości zabierania rodziny, rzecz jasna) może przyjść w każdej chwili...

Każda z tych trzech historii ma w sobie sporo potencjału, każda opowiedziana jest wyraziście i nasycona emocjami. Tylko że niekoniecznie trzeba było każdą z nich ciąć na kawałki, z trzech dobrych opowiadań sklejając jedną, nie najmocniejszą kompozycyjnie powieść, której spoiwem jest jedynie miejsce akcji i postać Jurka, pojawiająca się epizodycznie w dwóch pozostałych wątkach. Nie najlepiej obmyślane jest też zakończenie; jedynie w przypadku Hali ma ono miejsce w pewnym punkcie zwrotnym – w chwili odnalezienia rodziny przez straż graniczną – pozostałe dwie opowieści urywają się zaś nagle równocześnie z tą pierwszą. Być może to zabieg celowy, może chodziło właśnie o to, by pokazać, że są one tylko tłem, że nikt by tych mniej istotnych bohaterów nie zauważył, gdyby niechcący nie wpletli się w historię czeczeńskich uchodźców? Faktem jednak jest, że pozostawia to pewien niedosyt, podobnie jak niedbałość korektorska (próbowałam liczyć brakujące przecinki, ale mnie to przerosło). Za to urocza, klimatyczna okładka przywołuje wspomnienia i kusi, by się w wolnej chwili wybrać w Bieszczady – może właśnie nad tytułowy potok Hylaty, który chyba ominęłam podczas swoich młodzieńczych wędrówek...


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 825
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: