Dodany: 25.04.2017 09:58|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Podróże Guliwera
Swift Jonathan

2 osoby polecają ten tekst.

Z Guliwerem po wszechświecie ludzkości



Recenzent: Konrad Urbański


O „Podróżach Guliwera”, podobnie jak o baśniach Andersena, mojej ulubionej w dzieciństwie lekturze, prawdopodobnie napisano już wszystko. Papier przyjmie nawet najbardziej wydumane teorie; ich tworzenie nie jest jednak zbyt potrzebne, dlatego książkę Swifta warto czytać osobiście. Tak, to możliwe – w jaki zatem sposób?

Do dzisiaj pamiętam swoje dziecięce wydanie „Podróży Guliwera”, niemiłosiernie okrojonych fabularnie, ze wspaniałymi ilustracjami, które zapadły mi w pamięć prawdopodobnie już do końca życia (choć o ich wartości artystycznej nie jestem w stanie się wypowiadać). Szczególnie jedna – przedstawiająca Guliwera przywiązanego do ziemi przez lud Liliputu; po twarzy giganta chodzi kilku małych ludzi i dźga jego policzki swoimi miniaturowymi włóczniami. Zaczynałem od wersji dla dzieci, później przyszła ta prawdziwa, nieokrojona, pełna. I nagle się okazało, że bohater ugasił pożar pałacu moczem. W żaden sposób nie popsuło to wyidealizowanych dziecięcych ilustracji. Wręcz przeciwnie. Guliwer pozostanie ze mną już na zawsze. A jego rabelaisowski humor pozwala zgodzić się w całej rozciągłości z Orwellem, dla którego „Podróże Guliwera” były jedną z sześciu książek, jakie chciałby ocalić, gdyby cała reszta miała ulec zniszczeniu.

Ten długi i nieznośnie sentymentalny wstęp służy prostej konkluzji: z Guliwerem należy się zapoznać i polubić go na swój własny sposób. Ja polubiłem go nie za sikanie i inne potrzeby fizjologiczne – jego przygody były jedną z pierwszych lektur objaśniających świat i otwierających go przed młodym, obecnie nieco starszym, umysłem. „Zabawiłem tylko dwa miesiące z moją żoną i z dziećmi. Nienasycona chęć widzenia obcych krajów nie pozwalała dłużej siedzieć na miejscu”[1]. Bohatera nie jest w stanie usiedzieć w domu, wiecznie gnany niezaspokojoną ciekawością. A owa ciekawość wiedzie go do krain i narodów odległych. Każdym krokiem postawionym na nowym lądzie Guliwer rzuca wyzwanie otaczającemu go światu. Jest przybyszem, zawsze patrzącym z dystansu. Fałsz, pustka, głupota, absurd praw i obyczajów, intrygi polityczne, ułomność człowieka, który sądzi, że prawda jest poznawalna – nie chciałbym wchodzić w szczegóły i interpretować, wszystko zabrzmi szkolnie i niepotrzebnie.

Mnogość możliwości interpretowania onieśmiela. Nawet fragment pozornie nieistotny może stać się podstawą długiej opowieści: „Mości panowie, jeżeli jesteście czarownikami, jak mam przyczynę mniemać, rozumiecie wszystkie języki, przeto mam honor powiedzieć wam językiem moim, że jestem biednym i nieszczęśliwym Anglikiem, który przy brzegach uległ rozbiciu. Proszę przeto, abym na którego z was mógł siąść, jak gdyby był prawdziwym koniem, i poszukać sobie jakiejś wioski lub chaty, gdzie bym znalazł przytulenie, a w zamian za tę grzeczność ofiaruję wam ten nożyk i tę bransoletkę”[2]. Guliwer przybywa do krainy Houyhnhnmów, koni, którzy ludzi, czyli Jahusów, widzą jako nieokrzesanych dzikich, wielbiących własne ekskrementy. I oto przybysz próbuje ich przekupić nożykiem i bransoletką – chociaż równie dobrze mogłyby to być kolorowe paciorki czy muszle. Jeśli uwzględnić jeszcze barierę języka, opowieść o nieświadomym oraz pełnym uprzedzeń koloniście gotowa. A to jeden akapit. Jeden fragment. Latająca wyspa Laputa, należąca do istot w pełni oddanych nauce, które posiadają wiedzę, ale nie służy ona do niczego konstruktywnego – jest wręcz odbiciem przysłowiowych „amerykańskich naukowców” i ich wiedzy bezużytecznej (bo co kilka miesięcy jedna prawda podważa inną prawdę i już nie wiadomo, co jest prawdą).

Guliwer – zawsze samotny, wyobcowany, nierzadko będący kukiełką – to także ludzki los, zachłanne dążenie do szczęścia, czyli poznania. Daje początek innym Guliwerom, również temu kosmicznemu: Ijon Tichy to wszak jego daleki wnuk. Guliwerom zagubionym we Wszechświecie znaczeń, obcych symboli, niezrozumiałych metafor i praw, które są ponad ludzki rozum. Drążą oni ludzkość jak robak jabłko, a na końcu swoich podróży rozumieją, że nie ma nic do zrozumienia, bo człowiek, świat i prawda to w istocie jeden wielki humbug. „Chociaż bardzo ciężko przychodzi człowiekowi w podeszłym wieku pozbywać się starych nałogów, mam jednak nadzieję, że niezadługo będę w stanie cierpieć Jahusa w moim towarzystwie i nie lękać się jego zębów i pazurów. Z daleko większą łatwością mógłbym się pojednać z całym rodzajem Jahusów, gdyby chcieli się zadowalać występkami i głupstwami, którymi ich obdarzyła natura”[3]. Guliwer, Tichy i inni – niepoprawni gawędziarze, może i kłamcy, ale czy można im nie wierzyć?

„Podróże Guliwera” do dzisiaj zaskakują świeżością obserwacji rodzaju ludzkiego, ostrą jak skalpel ironią, która tnie niemiłosiernie, piętnując błędy i przywary człowieka. Aktualne do dzisiaj, bo mimo komputerów, smartfonów, lotów w kosmos i przeszczepów twarzy ludzkość jest dokładnie taka, jaka była w roku 1726 – i nic nie wskazuje na to, by miała się zmienić.


---
[1] Jonathan Swift, „Podróże Guliwera”, przeł. Anonim, wyd. MG, 2017, s. 73.
[2] Tamże, s. 203.
[3] Tamże, s. 270.






Autor: Jonathan Swift
Tytuł: Podróże Guliwera
Tłumacz: Anonim
Wydawnca: MG, 2017
Liczba stron: 272

Ocena recenzenta: 6/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2501
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: