Dodany: 06.04.2017 17:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Poirot ratuje świat


Pojęcia nie mam, czemu ludzkość jest tak łasa na wszelkie teorie spiskowe. Wołowej skóry by nie starczyło, żeby spisać, kogo i kiedy podejrzewano o chęć przejęcia władzy, czy to w skali mikro, czy makro. W dwudziestym stuleciu, w miarę doskonalenia środków rozpowszechniania informacji, szczególnie popularne stały się teorie o tajnych organizacjach dążących do zapanowania nad całym światem. Rzecz oczywista, że skoro nasiąkła nimi świadomość społeczeństw, musiało to znaleźć odzwierciedlenie w literaturze. Bo niewiele chyba jest bardziej chwytliwych tematów niż ten: kilkoro śmiałków (a czasem tylko para albo jeden) zasadza się na zbrodniczą szajkę, by ukrócić jej mocarstwowe zapędy; wydaje się wtedy, że taka akcja nie ma większej szansy na powodzenie niż porywanie się z motyką na słońce, a jednak… Niektórzy autorzy popełniają takie dzieła niemal tuzinami, ale co, u licha, skłoniło znawczynię obyczajów i dusz angielskiego ziemiaństwa do wmanewrowania swoich bohaterów w podobnie absurdalną historię? Może dopiero próbowała, w którym z gatunków literatury sensacyjnej czuje się najlepiej, bo przed „Wielką Czwórką” stworzyła i parę klasycznych kryminałów, i powieść szpiegowską („Tajemniczy przeciwnik”), i swego rodzaju thriller polityczny („Tajemnica rezydencji Chimneys”)? Może nie była pewna, czy dając Poirotowi do rozwiązania trywialne sprawy morderstw z zemsty lub zazdrości, uczyni go wystarczająco sławnym? Może nieświadomie wyprzedziła swój czas, nie mogąc przewidzieć, że dopiero za jakieś 70-80 lat tego rodzaju powieści będą się rozchodziły w kilkunastomilionowych nakładach, niemal natychmiast trafiając na warsztat reżyserów filmowych?

Oto, co obmyśliła:

Kiedy kapitan Hastings, od niedawna osiadły w Argentynie, przybywa z wizytą do ojczyzny, Poirot właśnie przygotowuje się do wyprawy w przeciwnym kierunku, skuszony propozycją pewnego amerykańskiego milionera. Hastings próbuje go namówić, by zaczekał z podróżą do jego powrotu, detektyw jednak oznajmia, że do złamania słowa mogłaby go skłonić jedynie kwestia czyjegoś życia lub śmierci. I jak to bywa, wywołuje wilka z lasu. Nim skończą rozmowę, do mieszkania Poirota dostaje się jakiś nieznajomy, wycieńczony i półprzytomny; można by było pomyśleć, że bredzi w malignie, gdyby nie to, iż jego słowa dotyczą organizacji przestępczej, o której istnieniu dopiero co mały Belg wspomniał Hastingsowi. Mózgiem owej Wielkiej Czwórki ma być Chińczyk nazwiskiem Li Chang Yen, następnym po nim w hierarchii – nieznany z nazwiska bogaty Amerykanin, trzecim ogniwem – jakaś Francuzka, o czwartym zaś wiadomo tylko tyle, że zasługuje na przydomek „Niszczyciel”. Więcej już się od nieszczęśnika nie dowiedzą, ale dawny urzędnik państwowy, dobrze obeznany w sprawach Chin, zapewni ich, że wspomniany Li Chang Yen stoi „za tym wszystkim (…). Za brakiem pokoju na świecie, za buntami robotników w różnych krajach i rewolucjami, które wybuchają to tu, to tam. Są ludzie (…), którzy wierzą, że tym wszystkim kieruje tajemnicza siła, mająca na celu zniszczenie naszej cywilizacji. Wie pan, że pewne fakty pozwalają przypuszczać, iż Lenin i Trocki wykonywali w Rosji czyjąś wolę”[1]. Utwierdzony w wierze w zbrodnicze zamysły chińskiego mandaryna i spółki, Poirot postanawia przeszkodzić straszliwej szajce w ich realizacji, nie zapominając o wciągnięciu do akcji poczciwego Hastingsa. W każdym z miejsc, w których przystąpią do poszukiwań, zostaną perfidnie wciągnięci w pułapkę – i z każdej z nich się jakoś wydostaną (przecież i tak wiemy, że muszą, by mogli pojawić się w późniejszych chronologicznie częściach cyklu – więc tyle można zdradzić). Ale czy zdołają wyśledzić cztery personifikacje zła, jakimi są filary Wielkiej Czwórki? I doprowadzić do ich ukarania?

Trzeba przyznać, że wyobraźnia nieźle poniosła Królową Kryminału. Wielka Czwórka zdaje się potężniejsza i bardziej demoniczna niż osławieni iluminaci Dana Browna, a równocześnie zdumiewająco nieskuteczna, jeśli chodzi o próby unieszkodliwienia bohaterów. Poirot bardziej tu przypomina skrzyżowanie Jamesa Bonda z Fantomasem niż samego siebie. I tylko Hastings pozostaje tym samym prostodusznym, nie zawsze bystro myślącym człowiekiem, jakim go poznaliśmy i jakim będziemy go znali aż do końca jego dni, czy raczej dni Poirota. To właśnie cudownie szczera i naiwna jego narracja jest przyprawą pozwalającą nam strawić niewiarygodnie wymyślną fabułę. Spójrzmy tylko na jeden z tych uroczych dialogów, jakie główni bohaterowie wiodą ze sobą na miejscu zbrodni:

„— To przecież niemożliwe, żeby Wielka Czwórka zainstalowała na strychu jakiś piekielny wynalazek… Coś, co opuściło się automatycznie i podcięło gospodarzowi gardło, po czym znów uniosło się do góry?
— Jak drabina Jakubowa? Wiem, Hastings, że masz bujną wyobraźnię, proszę jednak, żebyś ją nieco pohamował.
Poczułem się obrażony. Poirot kręcił się po domu, zaglądał do pokojów i szaf. Sprawiał wrażenie niezadowolonego. Nagle wykrzyknął z satysfakcją. Przypominał teraz podnieconego szpica. Podbiegłem do niego. Stał w drzwiach spiżarni z miną zwycięzcy. W ręce trzymał duży jagnięcy udziec.
— Drogi Poirot! — zawołałem. — O co chodzi? Czyżbyś oszalał?
— Popatrz na tę baraninę. Patrz uważnie!
Starałem się, ale nie widziałem nic niezwykłego. Był to zupełnie normalny jagnięcy udziec. Powiedziałem to, ale Poirot tylko spojrzał na mnie ze smutkiem.
— Nie widzisz tego… i tego…
Przy każdym »tego« dźgał palcem w udziec, odłupując kawałki lodu. Przed chwilą Poirot oskarżył mnie, że mam zbyt bujną wyobraźnię, chociaż nie przyszedł mi do głowy pomysł aż tak szalony jak jego. Czyżby rzeczywiście wierzył, że kawałki lodu to kryształki jakiejś śmiertelnej trucizny? Tylko to mogłoby tłumaczyć jego podniecenie.
— To mrożone mięso — powiedziałem spokojnie. — Importowane z Nowej Zelandii"[2].

I na tę żartobliwą kurtuazję, z jaką wielki detektyw stara się dowartościować przyjaciela, doskonale zdając sobie sprawę z jego ograniczeń, ale też doceniając poświęcenie byłego żołnierza, spieszącego mu z pomocą za każdym razem, gdy tej pomocy trzeba:

„Ach, to nie moja zasługa. To wielkie osiągnięcie kapitana Hastingsa. Wie pan, mój przyjaciel ukrywa swoją inteligencję, ale mu jej nie brakuje”[3].

Patent na kreację tych postaci okazał się strzałem w dziesiątkę, inaczej niż pomysł na intrygę Wielkiej Czwórki; całe szczęście, że autorka dokonała ostatecznie właściwego wyboru, rezygnując z obmyślania fabuł typu „zabili go i uciekł”, a koncentrując się na klasycznym kryminale, w którym ludzkie charaktery grają ważniejszą role niż bomby, wymyślne mechanizmy elektryczne i gazy usypiające! Całe szczęście, że tylko dla kokieterii włożyła w usta najwspanialszego ze swych bohaterów te słowa:

„Tak, czas odpocząć. Chyba zajmę się hodowlą dyń! Niewykluczone też, że wreszcie się ożenię i zacznę prowadzić spokojne, uporządkowane życie!”[4]

Jakiż niedosyt byśmy odczuwali, gdyby po tej nie do końca udanej powieści nie następowały z górą dwa tuziny innych, w których wielki mały człowiek z sumiastym wąsem robi właściwy użytek ze swych małych, szarych komórek, zamiast się uganiać po spelunkach i jaskiniach zasiedlonych przez diabolicznych zamachowców!


---
[1] Agatha Christie, „Wielka Czwórka”, przeł. Jolanta Bartosik, wyd. Prószyński i S-ka, 2001, s. 23.
[2] Tamże, s. 33.
[3] Tamże, s. 180.
[4] Tamże, s. 197.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 950
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: