Transformacja w matkę
Natalia Fiedorczuk-Cieślak otrzymała tegoroczny Paszport "Polityki" w kategorii "literatura" za swój debiut powieściowy "Jak pokochać centra handlowe". Czy słusznie? Zdania są podzielone. Oceny tej książki nie zawsze są wysokie (a niektóre wręcz zdumiewająco niskie). Można przeczytać wiele krytycznych opinii, dotyczących przede wszystkim sposobu widzenia macierzyństwa przez pisarkę. Trudno rozstrzygnąć, czy ta aura oburzenia jest zasłużona, czy nie jest krzywdząca względem zarówno książki, jak i autorki.
Myślę, że tę pozycję można nazwać pół-powieścią, pół-reportażem. To owoc rozmów Natalii Fiedorczuk-Cieślak z wieloma kobietami, które kiedyś wpadły w depresję poporodową i w konsekwencji nie mogły sobie poradzić z transformacją w matkę. Ona sama, jak przyznaje, była w takiej sytuacji. Z tych przeżyć, opowieści zrodziła się postać Lucyny Nowak. To ona opowiada o swoim doświadczeniu ciąży i macierzyństwa. Doświadczeniu trudnym, aby nie powiedzieć – koszmarnym. Dzieli życie bohaterki na "przedciążowe" i całą resztę.
Lucyna odważnie i bezkompromisowo opowiada o "postępującej anhedonii towarzyszącej (…) podczas stanu błogosławionego"[1]. O reakcjach fizjologicznych, o powiększaniu się ciała, przemianie atrakcyjnej młodej kobiety w "ociężały i zmęczony kawałek mięsa"[2], o strachu przed porodem, przed byciem matką (nie umie się wpisać w stereotyp delikatnej i kobiecej, a przy tym heroicznej i twardej Matki Polki). O przerażeniu tym, jak zmieni się świat. Można jej historię rozpatrywać w kategorii obcości. Lucyna jako matka nie poznaje siebie ("widzę w lustrze zapuchniętą, przestraszoną i obcą osobę"[3]). Obcym jest też dziecko, które ma przyjść na świat, aby ten świat (prywatną rzeczywistość bohaterki) nieodwracalnie zmienić.
"Nie, nie wyobrażam sobie nijak obecności dziecka w moim domu. Do tej pory nienarodzony syn był po prostu dodatkową częścią ciała. Nie mówię do niego, chociaż specjaliści zalecają taki kontakt. Podobno sprzyja budowaniu ścisłej więzi matka-płód. Próbuję raz i wypada to bardzo sztucznie. Wstydzę się, gadam cokolwiek i po paru zdaniach zawieszam się, zażenowana, jakbym próbowała rozmawiać z własnym palcem albo trzustką. Z nimi przecież się nie rozmawia, one po prostu są. Podobno kiedyś było tak z dziećmi, jednak dzisiaj już tak nie ma. Dzisiaj to już trochę bardziej skomplikowany, ale i dalece precyzyjniejszy proces, przedsięwzięcie, projekt"[4].
Narodziny syna tylko pogłębiają depresję Lucyny. Poczucie obcości nie mija i już nie minie. Macierzyństwo oznaczające swoiste zamknięcie w mieszkaniu niczym w celi, kłótnie z mężem, krótki czas tylko dla siebie wydzierany z "projektu", narastające wydatki, strach o dzieci (wszak "kiedy dziecku dzieje się krzywda lub wypadek, całkowitą odpowiedzialność ponoszą rodzice rozumiani jako matki"[5]), ucieczki odbywające się w pewnych granicach i towarzyszące temu wszystkiemu nieustanne poczucie winy – autorka opisuje z bolesną wyrazistością. Tytułowe centra handlowe są najczęstszymi miejscami ucieczek, trwania w błogosławionej samotności. One właśnie dają "młodym matkom przyjazną namiastkę kontaktu ze światem"[6]. To wszystko zostało przedstawione z wnikliwością psychologiczną, pomysłem i drapieżnością narracyjną[7].
Przygnębiający jest ten obraz macierzyństwa. Myślę, że jednak w dużej mierze autentyczny. Natalia Fiedorczuk-Cieślak wyjaśnia to w posłowiu, jakby chciała uprzedzić przyszłe ataki. (Na marginesie dodam, że owo posłowie jest całkiem niepotrzebne, bo traktujące o tym, co uważny czytelnik dostrzeże w trakcie lektury. Wygląda jak swoiste opracowanie – i dlatego, pomimo słuszności zawartych w nim tez, tak irytuje):
"Macierzyństwo ma w Polsce tradycję uświęconą, a jednocześnie wiele jego kluczowych aspektów bywa spychanych na margines życia społecznego. (…) Kobieta, której z trudem przychodzi transformacja w matkę, bywa dyskretnie lub mniej dyskretnie proszona, by się uciszyła: wmawia jej się niedorozwój emocjonalny, upatruje przyszłych potężnych kłopotów z dziećmi, a nawet przykleja etykietkę patologii. Wymagania, którym musi sprostać kobieta (a coraz częściej także mężczyzna, ojciec), robią się coraz bardziej wyśrubowane i absurdalne"[8].
W naszej rzeczywistości, gdzie kobieta dla wielu wciąż jest tożsama z postacią matki (a idąc dalej: ciąża to stan błogosławiony, posiadanie dziecka powinno być celem każdej kobiety), trudno przeżywać macierzyński kryzys, który staje się udziałem wielu kobiet. Jeszcze trudniej się do niego przyznać. Dlatego "Jak pokochać centra handlowe" to mocna, może nawet niewygodna książka. Wbrew temu, co pisze na okładce wydawca, Natalia Fiedorczuk-Cieślak nie jako pierwsza eksploruje ten temat w rodzimej literaturze, ale wśród książek o macierzyństwie niechcianym, o dojrzewaniu do tego macierzyństwa to pozycja niewątpliwie ważna i potrzebna. Oczywiście krytykuje się przedstawiony w niej obraz macierzyństwa, ale krytykujący chyba nie zauważają, że bohaterka uczy się kochać swoje dzieci, choć to miłość trudna i wymagająca wiele czasu. W tym bardzo czarnym obrazie jest trochę światła i nadziei.
---
[1] Natalia Fiedorczuk-Cieślak, "Jak pokochać centra handlowe", wyd. Wielka Litera, 2016, s. 17.
[2] Tamże, s. 54.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 31.
[5] Tamże, s. 94.
[6] Tamże, s. 72.
[7] I tylko nie rozumiem, czemu przepuszczono takie błędy, jak: "Czy myśląc o cierpieniu, narzuca się nam raczej hiperrealistyczny obraz wykrzywionej, załzawionej i zaślinionej czerwonej twarzy?" (s. 45), "Witkowi wypada smoczek i zaczyna zniecierpliwiony kręcić główką w lewo i w prawo" (s. 113).
[8] Tamże, s. 278-279.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.