Dodany: 09.12.2016 12:33|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Akrobaci
Mossakowska Zofia

Czekam na list, Przyjacielu


Dobrze pamiętam te czasy, w których pisało się listy. Nadawca, adresat, między nimi kilka kartek w kopercie, zamknięty kawałek świata, należący tylko do nich. Otwierało się ten świat nożem do papieru. A tam słowa zapisane indywidualnym charakterem. Zdarzenia. Emocje. Pytania. Zaimki pisane wielką literą. Data w prawym górnym rogu. Podpis na dole, jeszcze niżej – post scriptum przeznaczone na zapomniane zdania i myśli. Później się odpisywało. Na kartkach z zeszytu, na papeterii. Zapełniało się kilka stron, czasem bolała ręka, trzeba było dać jej odpocząć, pisać na raty. Zaklejało się kopertę, adresowało, nalepiało znaczek, wysyłało list w świat. Potem pozostawało czekanie. Napięcie towarzyszące otwieraniu skrzynki pocztowej. Ukłucie rozczarowania, gdy pomiędzy ulotkami i rachunkami nie było odpowiedzi. Radość, gdy była.

Po tych czasach zostały mi dwie duże skrzynki otrzymanych listów.

Dziś ta forma korespondencji jest już czymś archaicznym. Zamieniliśmy ją na maile. Wystukiwane pospiesznie na klawiaturze, często bez poszanowania stylu i zasad ortografii, bez podpisu, bez daty (bo i po co, skoro system sam je nimi opatrzy?). Czekanie zastąpiła wygoda – wysłanie wiadomości jest równoznaczne z otrzymaniem jej przez adresata. Nie otwieramy skrzynki kluczykiem z nadzieją, że między rachunkami znajdziemy wyczekany list. Wpisujemy hasło i gdy ładuje się nasza poczta, liczymy na to, że w folderze "Odebrane" (jak to technicznie brzmi!), wśród spamu, ofert, powiadomień znajdziemy też odpowiedź. Oczywiście, czasem maile przybierają częściowo postać tych dawnych, klasycznych listów. Ale nawet jeśli napisane są pięknym stylem, nie pozwalają zobaczyć charakteru pisma nadawcy. Szkoda. Coś za coś.

Skąd ten przydługi wstęp? Zofia Mossakowska w swojej najnowszej powieści "Akrobaci" ożywia dawny zwyczaj pisania tradycyjnych listów. Helena zwana Nelą zakłada firmę świadczącą usługi korespondencyjne i osiąga zdumiewający sukces. "Firma Listowa Przyjaciel" wpasowuje się w rynkową niszę. Jest "antytezą esemesów, maili whatsappów, facebooka, tweettera, instagramu, automatycznej sekretarki, iPhona, iPoda"[1]. Wysyła tradycyjne listy i kartki do swoich klientów. Z jej usług korzystają głównie osoby starsze i samotne, takie, które przestały rozumieć przemiany rzeczywistości i nadążać za nimi. "W świecie opanowanym przez technikę zabrakło dla nich miejsca. Są bez szans, ponieważ nie umieją obsługiwać komputerów i innych wspaniałych urządzeń. (…) Klienci Przyjaciela czują się w tym świecie gorzej niż głusi i ślepi. Oni są jak trędowaci. Świat przestał się z nimi komunikować. Nawet język ojczysty we własnym kraju zmienił się w dialekt, którego nie rozumieją"[2].

Czytelnik będzie zapewne długo się zastanawiał, dokąd ta historia zmierza, jaki cel mają bohaterowie powieści. Jest tu dosyć statycznie, wszystko – do pewnego momentu – rozgrywa się na małej przestrzeni. Nie, bynajmniej nie zarzucam "Akrobatom" monotonii czy przegadania. Mossakowska potrafi wciągnąć w świat, który stworzyła, postaci: Antek-Akrobata (częściowo narrator powieści), Piękna Helena, matka Antka – Marzena przekonują. Również historie, które wyłaniają się z listów są przejmujące, stanowią świetne dopełnienie fabuły.

Oczywiście można "Akrobatów" traktować jak dobrze napisaną, w gruncie rzeczy ciepłą powieść o sile dawnych listów i korespondencyjnych przyjaźni, o poświęceniu i o radzeniu sobie z niepełnosprawnością. Antek mówi: "Mój cały świat był masakryczną klatką. A w niej ja, wegetująca kukła"[3]. Pomysł "cioteczki Neli" (jak ją nazywa, choć nie są spokrewnieni), współtworzenie firmy, przepisywanie listów zapewnia mu pracę, urozmaicenie w męczącej, prawie "nieruchomej" codzienności.

A jednak prostota fabularna jest tu tylko pozorna. Mossakowska prowokuje uważnego czytelnika do zadawania sobie pytań, wyrażania wątpliwości. Oczywiście, założenie "Przyjaciela" staje się antidotum na rzeczywistość zarówno dla Antka, jak i dla Heleny. Oboje, odstawieni na boczny tor życia (on przez niepełnosprawność, ona przez niepowodzenia uczuciowe, bezrobocie i osamotnienie), rzucają światu wyzwanie, jednoczą się z innymi, tak samo wykluczonymi. Ale wpadają w pułapkę. Ich świat w zasadzie ogranicza się do wzajemnej relacji (bardzo silnej), do wspólnej pracy, bardzo hermetycznej siatki kontaktów. Ma się wrażenie, że klatka, w której się znaleźli – chociaż dzięki świadczeniu usług przez Przyjaciela powiększyła się, wpadło do niej świeże powietrze, zrobiło się więcej miejsca – pozostała klatką, statycznym światem. Relacje ograniczające się do korespondencji są niepełne. Pisanie listu wymaga wejścia w pewne formy (nie tylko językowe), co sprawia, że obraz nadawcy staje się nieco przekłamany (świetnie to widać, gdy porówna się piękne listy pisane przez Antka z jego narracją – chropowatą, drapieżną, błyskotliwą, ale zarazem wyzutą z językowej elegancji charakteryzującej listy Przyjaciela). Bohaterowie funkcjonują w takiej właśnie zamkniętej, trochę oszukanej, niepełnej rzeczywistości. Dopiero wyjście poza ten statyczny świat (wyprawa na Hel) pozwala im działać, mierzyć się z życiem i ze sobą, wystawiać się na niepowodzenia, próbować osiągnąć szczęście. Czy im się to uda?

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż tak dobrej książki. Myślałem, że to będzie czytadło – lektura lekka, trochę banalna, pełna znanych schematów i oczywistych rozwiązań. Mogę stwierdzić z prawdziwym zadowoleniem – myliłem się. Nawet kiedy wszystko przez moment zdaje się zmierzać w stronę romansowej komedii omyłek z lukrowanym finałem (co przyjąłem z westchnieniem), autorka nie pozwala sobie na banał. Pisze z wyczuciem, psychologiczną głębią, barwnie, a przy tym bez patosu, który często towarzyszy takiej tematyce. Nie brakuje tu zarówno scen mocnych, bolesnych, jak i ciepłych, przynoszących ukojenie. Narracja jest pomysłowa i spójna. Jeśli coś mi przeszkadzało (i to przeszkadzało na tyle, że nie mogę tego pominąć), to nadmiar przysłówków, tej części mowy, która bywa wrogim pisarzy, bo nieumiejętnie użyta zaśmieca tekst, zamiast go wzbogacać. Kilka przykładów: "zaczęła, znacząco przełykając ostatni kęs"[4] (zastanawiam się, jak się przełyka "znacząco", a jak "nieznacząco"), "Mama rozluźniła się. Szybko, jak na komendę. W kilka sekund uciekło z niej napięcie"[5], "– Yes, ma'm – potwierdziłem zgodnie"[6], "na stole pogodnie stygła kawa"[7]. Na szczęście kilka przysłówkowych wpadek nie dyskwalifikuje "Akrobatów".

Zdumiewa jakość tej prozy, jej wieloaspektowość. Mossakowska sporo wymaga od czytelnika, ale też ma mu wiele do zaoferowania. To oryginalna, mądra, dobrze przemyślana powieść. Jedna z tych, o których nie zapomina się łatwo. Nie przegapcie jej.


---
[1] Zofia Mossakowska, "Akrobaci", wyd. JanKa, 2016, s. 64.
[2] Tamże, s. 65.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże, s. 19.
[6] Tamże, s. 20.
[7] Tamże, s. 224.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1784
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: