Notoryczne kopiowanie cudzych recenzji
Moi drodzy.
Pisaliśmy o tym już jakiś czas temu, nie obyło się również bez dyskusji na forum. Niby sprawa jest błaha (jak się dowiedziałam), z drugiej strony - czy warto, trzeba, można odpuszczać? Wzruszać ramionami? Myślę, że zaznaczenie, iż (prawie) każda recenzja jest również objęta prawami autorskimi, nie jest niczym zdrożnym. Nie jest też chyba złą praktyką upominanie od czasu do czasu tych, którzy nasze teksty zamieszczają w internecie bez żadnego linka, nazwiska/psedonimu autora. Bez refleksji. Nie pomaga nawet umieszczona pod każdym z nich informacja, że: "(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione."
Nawet mnie to jakoś specjalnie nie denerwuje, snu z powiek nie spędza tym bardziej. Ale ja już tak mam, że walczę w imię zasad. Często - z wiatrakami. Dobrze, że nie ja jedna (pamiętam jeszcze dyskusję na forum, pamiętam).
Ponad rok temu, kiedy z ciekawości sprawdzałam, czy coś mojego zostało skopiowane, natrafiłam tylko na jeden tekst, na recenzję książki "Ostrożnie, pożądanie". Oczywiście, w chomiku. Właściciel konta po mojej interwencji tekst usunął i swojego chomika zablokował. Dobrze.
Dziś trafiłam na czytatkę Kocia o prawach autorskich i, wiedziona jakimś dziwacznym porywem, znów przeprowadziłam akcję sprawdzania, czy moja własność intelektualna (niby chi chi, ale jednak) znajduje się tylko tam, gdzie powinna. Ale gdzie tam!
Hitem okazała się być recenzja "Obłomowa", która pojawiła się w sieci przy różnych okazjach kilkanaście razy. NIGDZIE - jako mój własny tekst. WSZĘDZIE - jako informacja o książce. Znalazłam też inne recenzje. Nawet tych książek, które w recenzjach totalnie "zjechałam" - po prostu kopiowano nienasycony emocjami fragment, a pod spodem dopisywano: "Polecam!!!". Heh.
Kto?
1. Chomikuj. Pod wieloma e-bookami czy audiobookami.
2. Allegro. Oczywiście w opisach aukcji. Niestety, aukcji, które znajdują się w archiwum, nic już nie zmieni. Można jedynie upominać się o zmiany w tych aktualnie trwających.
3. Biblioteki (niestety). W opisach katalogowych.
4. Antykwariaty. Jeszcze bardziej niestety. Ludzie z miłością do słowa pisanego... brak mi słów.
Rozesłałam do miejsc, w których była taka możliwość, krótką informację mniej więcej taką, bez większych zmian:
Dzień dobry,
Piszę w dość delikatnej sprawie. Otóż zauważyłam, że XXX (instytucja taka a taka, czasem osoba prywatna) wykorzystała bez mojej wiedzy i zgody fragment recenzji opublikowanej przeze mnie w portalu BiblioNETka.pl. Pragnę przypomnieć, iż stosowanie takich praktyk jest nadużyciem prawa autorskiego obowiązującego w Polsce i dotyczącego także kopiowania fragmentów tekstów, jakimi niewątpliwie są recenzje. Zresztą, pod zamieszczonym przeze mnie tekstem widnieje odpowiednia adnotacja. A oto i fragmenty, o których mowa:
fragment skopiowany znajduje się tutaj:
[link]
tekst oryginalny natomiast (z odpowiednią adnotacją) tu:
[link]
Bardzo proszę o naprawienie tego błędu i informację zwrotną, jak rozwiązany został problem. Stosownym byłoby usunięcie skopiowanego bezprawnie tekstu bądź też podpięcie pod nim linka do oryginalnej recenzji (zamiennie notki, że fragment pochodzi z recenzji użytkownika takiego to a takiego, z portalu takiego a takiego). Upraszam również o niestosowanie takich praktyk w przyszłości.
Serdecznie pozdrawiam,
Katarzyna Leśniak
Za ostro? No właśnie się zastanawiam. Starałam się, żeby to nie brzmiało jak wypluwane ze złością słowa, z pianą na ustach i wysuniętymi szponami, gotowymi do ataku. Minęło kilka godzin i doczekałam się kilku odpowiedzi. Bardzo pozytywnie odebrałam tych wszystkich ludzi, naprawdę. :-) Często pisali, że nie brali tego pod uwagę, że robili to bezmyślnie, że przepraszają, czasem - że informację nadesłał ktoś inny, a oni byli zbyt mało czujni. To takie pozytywne. :-) Obiecywali, że będą zawsze już linkować takie fragmenty bądź też dopisywać autora albo chociaż miejsce ich zaczerpnięcia. Jedna Pani nawet pozmieniała wszystkie swoje aktualne aukcje na allegro, pod każdą książką dodając linka (tak przynajmniej napisała w mailu). To miło. To znaczy, że taka "mini walka/wojna" nie poszła na marne, że po prostu kilku ludziom uświadomiłam, że tak nie wolno; nie złościli się, nie obrażali, zaczęli na to zwracać uwagę. Fajnie.
Ha! Że każda niemal reguła ma swoje wyjątki, podzielę się z Wami wyjątkiem i w tym temacie. Właściciel bardzo prężnie działającego antykwariatu odpisał, że rozumie moje pretensje, ale:
- że robię z igły widły,
- że kradnę cenny czas jego pracownikom, którzy ciężko pracują przecież,
- że uważa to za formę "natrętnego spamu" i "jakiejś pokątnej autoreklamy".
???
Grzecznie, jak sądzę, odpisałam, że jeśli ktoś bezmyślnie skopiował mój tekst, zamiast zrobić porządnie opis książki albo chociaż dokopiować źródło "cytatu", to ja w sumie odwaliłam tę robotę za niego i on miał dzięki temu więcej czasu, który może poświęcić na odczytanie mailowej wiadomości, że to nie było fajne. Nie sądzę zatem, żeby dochodzenie w ten sposób (jednym mailem) swoich - jakby nie było - praw było czymś nie na miejscu.
Ocenę takiej odpowiedzi Pana-Właściciela-Dobrze-Funkcjonującego-Antykwariatu pozostawiam Wam. A ja podsumuję całość tak: czasem warto powalczyć. Okazuje się, że niektórzy mogą z takich praktyk zrezygnować albo zmienić je bez problemu, trzeba tylko dać im znać, że to, co robią, nie jest OK.
:-)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.